Godziny grozy na Malcie. Posypały się kamienie w stronę reprezentantów Polski
45 lat temu reprezentacja Polski też zmierzyła się na wyjeździe w eliminacjach mistrzostw świata z Maltą. Był to jedyny mecz Biało-czerwonych, który skończył się przed regulaminowym czasem, a do tego Polacy i sędziowie musieli uciekać przed rozwścieczonymi kibicami.

To była bardzo dziwna grupa eliminacyjna do mistrzostw świata w Hiszpanii. Jako jedyna składała się z trzech drużyn (w pozostałych sześciu było po pięć zespołów), a Polacy kwalifikacje rozpoczęli w grudniu meczem wyjazdowym właśnie na Malcie. Drugim rywalem było jeszcze NRD.
Spotkanie 7 grudnia 1980 roku było jednym z najbardziej dramatycznych w historii polskiej piłki reprezentacyjnej. Na dodatek rozgrywane w Vallecie na fatalnej murawie, choć trudno było ją tak nazwać. - Boisko było straszne, bez źdźbła trawy, klepisko. Nie mieliśmy odpowiedniego obuwia. Buty tzw. lanki miały zbyt długi korki. Boisko było jak beton i gra w nich groziła, że po półgodzinie można było odbić sobie stopy. Dlatego przed meczem próbowaliśmy zetrzeć korki, by były jak najkrótsze. Przypomniały mi się czasy, kiedy graliśmy na szkolnych placach - wspomina Leszek Lipka, 21-krotny reprezentant Polski.
Zabandażowaliśmy nawet dłonie, by nie zrobić sobie krzywdy, jeśli upadniemy. Warunki były ekstremalne
Jakby tego było mało, swoje dołożyli kibice reprezentacji Malty. Polacy prowadzili po bramce Włodzimierza Smolarka. W 77. minucie na 2:0 trafił Lipka. "Otrzymał podanie od Andrzeja Pałasza i ostrym strzałem z kilku metrów zdobył drugą bramkę dla Polski. Kilka sekund wcześniej arbiter liniowy podniósł na moment chorągiewkę w górę i natychmiast ją opuścił, gdyż Marek Dziuba, który miał być na spalonym, nie brał udziału w tej akcji. Arbiter główny po krótkiej dyskusji z sędzią bocznym uznał bramkę. I tak się zaczęło." - relacjonowała "Gazeta Południowa" (obecnie "Gazeta Krakowska".).
Reprezentacja Polski obrzucona na Malcie kamieniami
Tego oczywiście nie rozumieli kibice gospodarzy. "Gwałtownie zaprotestowali maltańscy piłkarze, czym też sprowokowali agresję publiczności. Nastąpił półgodzinny dramat na stadionie Gzira. Wprawdzie wysoki plot z drutu kolczastego odgradza trybuny od boiska, ale nie stanowił przeszkody dla "pocisków". Na boisko posypały się kamienie i odłamki skalne. O wznowieniu spotkania nie było mowy. Droga do szatni, która znajdowała się za jedną z bramek była odcięta." - dodała gazeta.
- Teraz żartuję, że załatwiłem, byśmy nie musieli się męczyć do końca, ale wtedy nie było mi do śmiechu. Kibice zaczęli rzucać kamieniami. Zebraliśmy się na środku boiska, bo tam nie mogli dorzucić i czekaliśmy. Tyle że na trybunach było tyle kamieni, że mogli jeszcze trzy dni rzucać. W końcu przyjechała policja na koniach i jakoś nas asekurowała, byśmy dotarli do szatni. W niej siedzieliśmy jeszcze kilka godzin, zanim się wszystko uspokoiło - przypomina sobie Lipka.
W efekcie sędzia oficjalnie zakończył spotkanie w 82. minucie. To jedyny mecz w historii reprezentacji Polski, który nie został dokończony. Utrzymano wynik z boiska, a w rewanżu Polacy pokonali Maltę 6:0. Dwa razy wygrali też z NRD i pojechali pamiętne na mistrzostwa świata do Hiszpanii, na których zdobyli brązowy medal.
Bez Leszka Lipki, który po zmianie trenera z Ryszarda Kuleszy na Antoniego Piechniczka zagrał w reprezentacji jeszcze tylko raz. - W kadrze strzeliłem tylko tę jedną bramkę i śmiałem się, że później już nie chciałem prowokować kibiców innych drużyn - mówi Lipka.
















