Wołowski: Jak zarobić na piłce?
Nie ma ambicji bicia rekordów transferowych. Wręcz przeciwnie. Kontrowersyjny prezes FC Porto Jorge Pinto da Costa w ciągu ostatnich ośmiu sezonów zarobił na piłkarzach ponad 300 mln euro. Utrzymując drużynę w elicie.

Oczywiście nie wiemy, czy scena mogłaby wyglądać dokładnie tak, zwłaszcza, że futbolowi bossowie są wyznawcami różnych religii. Nie możemy być nawet pewni, czy wymieniona piątka to odpowiedni kandydaci do dialogu ze Świętym. W 2007 roku Pinto da Costa był jednym z bohaterów korupcyjnej afery "Złoty gwizdek", w której oskarżono go o kupowanie meczów.
Wcześniej jego była partnerka Carolina Salgado wydała książkę twierdząc, że prezes Porto wysyłał arbitrów na wczasy z prostytutkami w zamian za pomoc przy manipulowaniu wynikami. Początkowo Pinto da Costa został ukarany, nie tylko w Portugalii, ale także przez UEFA wykluczającą Porto z Ligi Mistrzów w sezonie 2008-2009, ale potem oczyścił się z zarzutów. Nic nie pomogła nawet interwencja władz Benfiki Lizbona w Trybunale Arbitrażowym ds. Sportu w Lozannie, wielki, lokalny rywal zdziałał tyle, że został skazany na zapłacenie Porto 10 tys euro odszkodowania.
Czy ktoś uwierzył w uczciwość Pinto da Costy, czy nie, musi przyznać, że jest jednym z najskuteczniejszych biznesmenów futbolowych. W odróżnieniu od Abramowicza, Pereza, Mansoura, czy Al- Khelaifiego potrafi tanio kupić, drogo sprzedać. Według Transfermarkt.de nie było na świecie klubu, który w ostatnich latach zarobiłby na transferach więcej niż FC Porto. Nie tylko na wychowankach, ale także graczach sprowadzonych, przede wszystkim z Ameryki Łacińskiej. Radamel Falcao wykupiony z River Plate za 5,4 mln, został sprzedany za 40 plus 7 mln. Hulk kosztował Pinto da Costę aż 19 mln euro, ale Zenit zapłacił za niego 40. Na stoperze Realu Pepe Porto zarobiło 28 mln, kupiło go z Maritimo za nędzne 2 mln.
Pinto da Costę można uznać wręcz za geniusza. Bo jeśli ktoś wcisnął Szkotowi Aleksowi Fergusonowi gracza takiego jak Anderson za 31,5 mln euro, to musi być jedyny w swojej dziedzinie. Albo taki Ricardo Quaresma? Chłop nie sprawdził się w Barcelonie, więc Pinto da Costa go odkupił za 6 mln, by potem zhandlować Interowi za 24,6 mln! Miał prezes Porto patent na defensywnych pomocników. Maniche’a i Raula Meirelesa sprowadzał bez wydania centa, by zarobić na nich 16 i 13 mln euro. Potrafił zarabiać nawet na skąpych jak nikt inny w futbolu Francuzach. Lisandro Lopez kosztował 2,3 mln, Lyon zapłacił za Argentyńczyka 24 mln.
Pinto da Costa to nie tylko handlarz żywym towarem, ale i wychowawca. Tak jak Carvalho, tak wychowankiem Porto jest Bruno Alves sprzedany za 22 mln euro. Aly Cissokho pochodzi z Senegalu, więc najbardziej naturalnym miejscem dla jego kariery powinna być Francja. Ale tam się na nim nie poznali, szansę dostał w Portugalii, gdzie prezes Porto odkupił go za 300 tys euro. Na takiego gracza stać było kilka polskich klubów, ale interes zrobił Pinto da Costa. Chciał oddać piłkarza Silvio Berlusconiemu za 16 mln, ale gdy dla Włocha okazało się za drogo, sprzedał go Lyonowi. W ten sposób Sissokho został doceniony w Ligue 1, o której marzył od dziecka. Zadebiutował nawet w kadrze "Trójkolorowych", dziś jest w Valencii.
Nie ma sensu ciągnąć dalej tej transferowej wyliczanki obejmującej zaledwie ostatnie 8 lat działalności Pinto da Costy. Prezes Porto był także prekursorem transferów trenerskich, za zwolnienie Andre Villasa-Boasa do Chelsea wziął od Abramowicza 15 mln euro. Najbardziej niewiarygodne jest jednak to, że przez cały ten czas wyprzedaży w klubie z Estadio do Dragao, drużyna należała europejskiej czołówki. Od 2006 roku tylko raz nie zdobyła tytułu mistrza Portugalii, półtora koku temu triumfowała w Lidze Europejskiej.
Od 1982 roku Pinto da Costa zdobył z Porto 56 trofeów, w tym aż 19 tytułów mistrza Portugalii. Kiedy obejmował klub, był on jedynym z portugalskiej wielkiej trójki (Benfica, Sporting, Porto), który nie wygrał rozgrywek międzynarodowych. Debiut w finale nastąpił w Pucharze Zdobywców Pucharów, w którym Porto przegrało z Juventusem, a gwiazdą wieczoru był Zbigniew Boniek (1984 rok). Dziś klub Pinto da Costy ma w gablotach dwa Puchary Europy, dwa Puchary Interkontynentalne, i wszystkie inne kontynentalne szlify.
W legendarnym finale Pucharu Europy z 1987 roku bramki Porto przed napastnikami Bayernu strzegł Józef Młynarczyk. Po wywalczeniu z reprezentacją Polski trzeciego miejsca na mundialu w Hiszpanii i dotarciu z Widzewem do półfinału najważniejszych klubowych rozgrywek, "zapracował" na transfer do słabiusieńkiej, francuskiej Bastii. Kiedyś Polak puścił w meczu aż 7 goli, ale miał szczęście, bo współpracownicy Pinto da Costy dostrzegli jak bardzo się męczy. Tak znakomitego bramkarza można było mieć za bezcen, prezes Porto takiej gratki przegapić nie chciał.
Jak widać fenomen Pinto da Costy wziął się nie tylko ze znakomitego systemu szkolenia młodzieży w Portugalii. Siatki skautów zazdroszczą Porto wszyscy europejscy potentaci, takiego rozeznania w Brazylii, Argentynie, Urugwaju nie ma ponoć nikt inny. Dlatego wielcy skazani są na tak luksusowych pośredników jak Porto, czy Benfica. Materiał ludzki jest bogaty, dobrych graczy starczy dla Pereza, Abramowicza, Mansoura, Al- Khelaifiego, a jeszcze nadmiar zostanie w Portugalii.
Niedawno w Champions League Porto podejmowało najnowszego wśród nowobogackich - PSG zwyciężając 1-0. Pinto da Costa dał zamożniejszym od siebie jeszcze jedną lekcję, że w futbolu wielka kasa to nie wszystko.