Polski mistrz z Chengdu ze złotem. I wielkim niedosytem, zabrakło... ośmiu centymetrów
Oskar Stachnik, zeszłoroczny mistrz Uniwersjady w Chengdu, potrzebował dziś złota w mistrzostwach Polski jak tlenu. Złota i odległości co najmniej 62.30 m, bo tylko ona dawała mu wirtualne wskoczenie na liście World Athletics na pozycję dającą awans na igrzyska. To pierwsze udało się zrobić, Stachnik przerwał krajową dominację Roberta Urbanka. Do drugiego celu zabrakło jednak niewiele, zaledwie 8 cm. Niby nie wszystko stracone, ale dyskobol AS UMCS Lublin będzie musiał do niedzieli znaleźć jeszcze jakieś zawody.
Oskar Stachnik, mistrz z Chengdu, w olimpijskim rankingu World Athletics zajmował dzisiaj rano szóste miejsce poniżej kreski, formalnie był więc szóstym oczekującym na wskoczenie do rywalizacji olimpijskiej. Te listy zostaną zamknięte w niedzielę wieczorem, to już ostatnia chwila, by coś jeszcze osiągnąć. A rzut dyskiem, choćby za sprawą Piotra Małachowskiego, dostarczał nam w tym wieku na igrzyskach wielu emocji.
Krajowe mistrzostwa w takich rankingach są wysoko oceniane, Stachnik, jak wyliczał Tomasz Spodenkiewicz, prowadzący serwis Athletics News na platformie X, potrzebował złota i odległości 62.30 m. Ewentualnie srebra i odległości 63.39 m, ale tak daleko jeszcze w tym roku nie rzucał. Doświadczony Robert Urbanek, weteran, powoli kończący karierę, złota i rzutu na 66.37 m. To wydawało się całkowicie nierealne, choć 37-letni dyskobol z Aleksandrowa Łódzkiego posyłał dysk ostatnio dalej od Stachnika.
Dobry początek Oskara Stachnika, blisko wymarzonego celu już w drugim rzucie. A później kłopoty
Zaczęli równo, dosłownie. Urbanek w pierwszej próbie trafił w położoną na trawie linię wyznaczającą 60. metr, sędziowie zmierzyli odległość 59.99. Chwilę później do klatki wszedł Stachnik, zrobił dokładnie to samo, co do centymetra.
Do końca konkursu Urbanek jeszcze dwa razy przekroczył tę linię, ale nie były to jakieś imponujące rzuty. 60.62 m w szóstej kolejce dało mu srebrny medal, czternasty raz z rzędu stanął na podium.
Stachnik zaś od drugiej kolejki walczył o swoje olimpijskie marzenia, bo rzut na 62.22 m dał mu już spory komfort. To wciąż było jednak o 8 cm za mało, by wskoczyć na pozycję dającą choćby teraz tę olimpijską przepustkę.
I już się nie poprawił, ryzykował, ale też i wypadał z koła. Zmierzono mu jeszcze tylko jedną próbę, zdecydowanie najgorszą, poniżej 60 metrów. Nie pomagała też prawie bezwietrzna pogoda, dyskobole tego nie lubią. Skończył więc zawody z wynikiem 62.22 m, odzyskał utracony rok temu w Gorzowie tytuł, ale aby wystąpić w Paryżu, musi liczyć na szczęście. Na dobry występ w weekend, którego pewnie już nie planował. A jeśli to się nie uda, to na wycofania rywali.