Gdy skoczkowie wzwyż wychodzili do prezentacji, na Stadio Olimpico rozpoczęła się prawdziwa owacja. Do tego momentu Włosi zdobyli już 17 medali, osiem złotych, ale ten jeden, w środę wieczorem, miał być dla nich najważniejszy. Autorstwa Gianmarco Tamberiego, aktualnego współmistrza olimpijskiego i mistrza świata, showmana uwielbianego przez tłum. Jest w Italii bożyszczem, idealnie potrafi "współpracować" z trybunami, a te go kochają. Szczególnie w tym kraju. Cały stadion patrzył na jednego aktora. Gianmarco Tamberi jest bożyszczem Włochów Ten konkurs był wielką niewiadomą, bo też i poziom w skoku wzwyż nie jest na taki, jak kilkanaście lat temu. Na stadionie żadnemu z jego uczestników nie udało się w tym sezonie skoczyć 2.30 m. W hali, zimą, dokonali tego Ukrainiec Oleh Doroszczuk i Czech Jan Štefela. Tamberi zaś... w ogóle nie występował, swój pierwszy skok zaliczył na 2.21 m tu, w Rzymie, w eliminacjach. Polscy kibice mogli z kolei liczyć, że Norbert Kobielski pokusi się o małą niespodziankę, medal był w jego zasięgu. I to wcale nie musiał skakać tak, jak we wrześniu zeszłego roku w finale Diamentowej Ligi w Eugene, 2.33 m. Gdy Kobielski zaczynał konkurs, trzech z pięciu jego rywali strąciło poprzeczkę na wysokości 2.17 m. Nie było więc tak różowo i łatwo, ale akurat zawodnik MKS Inowrocław spisał się wzorowo. Pokonał ją idealnie, z kilkucentymetrowym zapasem. I rozpoczął udaną serię, bo wszyscy kolejni zawodnicy pokonywali już tę wysokość. Także Yonathan Kapitolnik i Mateusz Przybyłko, reprezentujący Niemcy, mistrz kontynentu sprzed sześciu lat. Pomylił się dopiero Turek Acet, który został jako ostatni w stawce na 2.17 m. Poprawił się jednak w trzecim podejściu. Została więc cała trzynastka, w tym Tamberi, który jako jedyny postanowił zacząć wyżej. Ukraińskie Stadio Olimpico. A Tamberi nagle im odpowiedział. I zaczął się spektakl Problemy zaczęły się już na 2.22 m, drugiej wysokości. Tamberi i Kobielski skoczyli idealnie, po wyczynie tego pierwszego ryk tłumu niósł się kilka sekund. Ze stawki odpadli jednak trzej pierwsi zawodnicy, w tym Przybyłko, on przegrał z kontuzją. Wkrótce też okazało się, jak przewrotną konkurencją może być właśnie skok wzwyż. To 2.22 m dopiero w trzecich próbach pokonali obaj reprezentanci Ukrainy: wspomniany już Doroszczuk i Władysław Ławskij. Tyle że 2.26 zaliczyli już w pierwszych podejściach. Mało tego, zrobili to jako jedyni! Strącił raz Tamberi, strącali inni. No i zaczęły się problemy Kobielskiego - raz, drugi, trzeci. Ten ostatni skok oznaczał, że dla niego konkurs już się skończył, Polak długo leżał na macie, nie mógł uwierzyć. Był przygotowany, by walczyć o podium wyżej, może nawet na 2.29 m. A tymczasem tu już jego brakowało, zostało pięciu innych skoczków. Ławskij pokonał 2.29 m w pierwszej próbie, Tamberi - w trzeciej. Położył się na macie, zaczął swoją grę z kibicami. Trybuny znów wiwatowały, spektakl trwał na całego. A później Włoch pokonał 2.31 m, za pierwszym razem. Dla zawodnika z Ukrainy skoczenie 2.29 było wyrównaniem rekordu życiowego. Raz spróbował na 2.31, ale strącił. Kolejne dwie próby przeniósł na 2.33, tylko tu mógł jeszcze wywalczyć złoto. Nie udało się, Włoch do złota z igrzysk i mistrzostw świata, dołożył też to trzecie. Przy owacji kibiców na stadionie w Rzymie. Niesamowite, Stadio Olimpic prawie odleciało. Kosmiczny spektakl z udziałem jednego aktora Tamberi zaś nie zrezygnował ze swojej gry, po dwóch strąceniach na 2.33 m. Przeniósł ostatnią próbę na 2.34 m - by mieć najlepszy w tym roku wynik na świecie. Gdy zaczynał rozbieg, była absolutna cisza, słychać było kolejne kroki włoskiego asa. A on skoczył bezbłędnie, po czym nagle upadł, jakby doznał kontuzji. Kibice chwycili się za głowy, patrzyli z przerażeniem. Tymczasem nowy mistrz Europy grał główną rolę w swoim filmie - wyciągnął swój amulet z buta. I pobiegł cieszyć się z fanami. Koniec filmu z główną rolę Gianmarco Tamberiego? Nic z tego. Wrócił jeszcze, pokonał 2.37 m, ustanowił nowy rekord ME. Tego scenariusza nikt nie mógł przewidzieć.