Artur Gac, Interia: Jak podoba się panu ruch zarządu PZN, kończący pracę trenera Thurnbichlera z kadrą A? Jan Szturc, trener skoków: - Cóż, trenera zawsze bronią wyniki i osiągnięcia zawodników. Jeśli chodzi o grupę szkoleniową Thurnbichlera, to można powiedzieć, że tylko Pawła Wąska zdołał wywindować, czego owocem było podium tydzień temu w Lahti. To jednak, jak na razie, tylko jedno podium w sezonie, zaś w zeszłym roku były dwa podia Olka Zniszczoła. Martwi postawa pozostałych zawodników, a więc Dawida, Piotrka i wspomnianego Olka, który końcówkę poprzedniego sezonu miał wspaniałą i wydawało się, że również ten będzie dla niego bardzo dobry. A tymczasem był przeplatany słabszymi wynikami, w efekcie miał problem z miejscami w najlepszej "10". To już drugi tak słaby sezon reprezentacji. Wydawało się, że po minionym sezonie nasi zawodnicy, poza Pawłem Wąskiem, wzniosą się na zdecydowanie wyższy poziom. A zostali na tym samym, a niektórzy jeszcze nawet ten poziom obniżyli. Zaufanie do Thurnbichlera spadło, pamiętając choćby przedsezonowe zapowiedzi, że ten sezon będzie dużo lepszy od poprzedniego. Uważam, że ruch prezesa i zarządu PZN, czyli postawienie na Maćka Maciusiaka, czyli obecnego asystenta Thomasa, na pewno nie sprawi, że będzie gorzej. A myślę, że będzie tylko lepiej. Obserwując z zewnątrz to wszystko, co się dzieje, dostrzegał pan na pierwszy rzut oka największy problem lub jakiś grzech pierworodny, który pojawił się na początku misji Thurnbichlera w Polsce i ciążył nad tą współpracą? - Bardzo blisko nie byłem tych spraw, bo trochę się odłączyłem, ale co mnie zaniepokoiło? Już na początku sezonu zauważyłem, że każdy z naszych zawodników jak gdyby jeździł w innej pozycji dojazdowej, a to wszystko później ma konsekwencje w odbiciu. Myślę, że lato po ubiegłorocznym sezonie nie do końca zostało przepracowane pod kątem technicznym. Jeśli popatrzymy na Austriaków czy Niemców, to można powiedzieć, że mają swój wzór pozycji dojazdu. Czyli agresywna jazda, jak to się mówi z przodu. A tymczasem zupełnie inaczej wyglądało to u naszych zawodników. Wyłączyłbym tu tylko Pawła Wąska, który zaczął jeździć do progu bardzo dobrze i jak przypilnował moment odbicia, górę ciała i "dopchał nogami", to wtedy były efekty. Zresztą Paweł ma później znakomite przejście do fazy lotu, jest w tym mistrzem. U pozostałych zawodników nie było widać jednego wzorca, opartego na wspomnianym agresywnym dojeździe, z czego podnoszenie nogami na progu bioder i tułowia do lotu ma inną dynamikę. I tego mi zabrakło, a zamiast tego widziałem dziwne przyruchy, które nie mogły przynieść niczego dobrego. A jak zły dojazd, to i złe odbicie. Sporadycznie, poza Pawłem, ktoś dojechał lepiej i od razu dalej odleciał, ale to były tylko pojedyncze skoki. Nie było stabilności w pozycji dojazdu i odbiciu, a to najważniejsze elementy, które nakręcają samą fazę lotu. Zwrócił pan uwagę, że już na starcie sezonu zawodnicy jeździli na rozbiegu różnie, zamiast w jednej pozycji, a najjaśniejszym punktem kadry stał się 25-letni Paweł Wąsek, który najmocniej zaufał Thurnbichlerowi. Czy w tej całej historii pierworodnym problemem nie stało się to, że najstarsi i najbardziej utytułowani zawodnicy w pełni nie zawierzyli warsztatowi 35-letniego Austriaka, a więc nie zostały zbudowane właściwe relacje, które skutkowałyby pełnym realizowaniem zaordynowanych założeń? - Niewątpliwie Kamil, czy Piotrek są starsi od trenera, a więc w budowaniu zaufania, kiedy zaczęły się problemy i zawodnicy skakali słabiej, czegoś zabrakło. Też nie było tak twardej ręki Thurnbichlera, jak wtedy, gdy przeszedł Stefan Horngacher, u którego nie było gadania. Albo trenujesz tak, jak ja mówię, albo do widzenia i nie ma cię w kadrze. Wydaje mi się, że tego u Thomasa zabrakło. Wiedzę na pewno ma, ale być może nie jest tak stanowczy, by zawodnicy w pełni za nim poszli. A z tego, co słyszałem, komunikacja między Thurnbichlerem i starszymi zawodnikami nie zawsze była skuteczna. Mieli oni jakby inne spostrzeżenia na pewne kwestie i tam nie trybiło. Zawodnicy odczuwali co innego i... Zdumiewające słowa Małysza po zwolnieniu Thurnbichlera. Wywołał... Stocha I bezwarunkowo mu nie ufali? - Dokładnie tak. Zaufanie coraz bardziej malało, aż przyszedł taki moment, że z tego co słyszałem trener mówił swoje, a starsi zawodnicy robili swoje. I tutaj już kompletnie nie było nici porozumienia oraz komunikacji. Być może zabrakło tylko i aż dokładności w dialogu, a gdy wszystkiego nie udało się wypracować latem, próbowano to nadgonić zimą. Jednak tego już nie da się zrobić. Jeśli czegoś nie wypracuje się latem w stu procentach, później przychodzą pierwsze zawody i Puchary Świata na śniegu, wobec czego już nie ma czasu na specjalistyczne treningi, typu poprawa pozycji dojazdu czy odbicia. Dlatego Austriacy czy Norwegowie sporadycznie startowali w letnim Grand Prix, a przyjeżdżali na zawody tylko po to, by się skontrolować w jakim miejscu są w porównaniu do innych skoczków. A czy powinniśmy usprawiedliwiać takie zachowanie, o którym pan powiedział, jeśli nawet dotyczy zawodników z największym dorobkiem? Kontestowanie metod trenera i nie stosowanie się w pełni do tego, co ordynuje i czego wymaga, ma przecież przełożenie na całą grupę, w której są także młodsi zawodnicy. Takie dyskredytowanie warsztatu szkoleniowca pewnie wprowadza trochę fermentu. - Oczywiście. Być może na samym początku, gdy Thurnbichler trzy lata temu przejmował kadrę, coś zostało nie tak przekazane. To znaczy, ustalenia nie zostały ściśle wyznaczone, a trener nie postawił pewnych granic. Na zasadzie: robimy i pracujemy tak, jak mówię, żeby nie dać miejsca na to, by później zawodnicy zaczynali robić coś po swojemu dlatego, że są starsi. Granice nie zostały chyba do końca uzgodnione, co dało przestrzeń starszyźnie. Ja naprawdę nie wątpię, że Austriak posiada już bagaż fachowca, ale wszystko zawsze musi mieć ramy. Starszego zawodnika, jeśli mu nie idzie, trzeba wziąć na indywidualną rozmowę. I w jej trakcie objaśnić dokładnie, na czym pracujemy. Trener mówi, czego wymaga, a zawodnik mówi o swoich oczekiwaniach. - Jeśli z kolei spojrzymy na Pawła, on stosował się do poleceń Thurnbichlera i wyszło mu to na bardzo duży plus. Przy czym Paweł jest takim zawodnikiem, który dużo się wypytuje i drąży temat. Niczego nie ujmując innym, jest niesamowicie inteligentny i cały czas docieka, lubiąc prowadzić dyskusje. Zresztą niekiedy potrafi też nakierować trenera, o czym sam się przekonałem, bo też z nim pracowałem przez kilka lat. I wiem, jaki drzemie w nim potencjał i jaką ma osobowość. Nowym trenerem został Maciej Maciusiak. To dobry wybór? - Maciek na pewno jest bardzo dobrym fachowcem. W to nie wątpię, bo przeszedł różne etapy w swojej karierze trenerskiej i na pewno zebrał więcej doświadczenia od Thurnbichlera. Tym bardziej uważam, że w kwestii komunikacji trochę zabrakło właśnie jego reakcji, z pozycji dotychczasowego asystenta, choć nie wiem na jakich zasadach to u nich działało. Może nie chciał się wtrącać? Starsi zawodnicy mający młodszego trenera, jeśli raz czy drugi usłyszą od niego coś nie tak, co odbiega od ich własnego czucia, zaczynają nabierać do niego wątpliwości. Może dlatego czegoś tam już na wstępie zabrakło, by później nikt się nie boczył, gdy usłyszy nie takie wskazówki, jakich oczekiwał. Czasami też może być tak, że ze strony trenera pojawia się zbyt dużo uwag. Owszem, one muszą być, ale krótkie i tyczące się pewnego elementu, nad którym się pracuje. Gdy z kolei szkoleniowiec zaczyna się wszystkiego czepiać, wówczas zawodnik ma taki mętlik, że już sam nie wie, co dokładnie ma szlifować. Rozmawiał Artur Gac Chcesz porozmawiać z autorem? Napisz: artur.gac@firma.interia.pl