Ekstraklasa: wyniki, terminarz, strzelcy, goleNie trzeba było czekać nawet pół roku, żeby znowu doszło do kolejnej patologicznej sytuacji w naszej lidze. Po 13. kolejce Ekstraklasy fani Pogoni Szczecin chcieli przedrzeć się do szatni swoich piłkarzy. Zainterweniowała jednak ochrona, użyto gazu łzawiącego, zrobiło się zamieszanie, ale ostatecznie kibicom nie udało się dotrzeć do zawodników. Po całej akcji wyszedł do robiącej zadymę grupy jedynie kapitan drużyny Adam Frączczak, który przyznał, że rozmawiał z jednym z fanów. - Nigdy wcześniej nie pracowałem w takich warunkach, jak teraz - powiedział po całym zajściu ówczesny trener "Portowców" Maciej Skorża. Takie warunki w naszej piłce, to w przypadku dłuższych niepowodzeń drużyny, powoli jednak norma. W ostatnim czasie wszystkich zszokowała informacja o tym, że pseudokibice zaatakowali piłkarzy Legii, drużyny która jest mistrzem Polski, czyli w teorii powinna wyznaczać wyższe standardy, jeśli chodzi o funkcjonowanie klubu. Jak się jednak okazało, w przypadku nagannego i niedopuszczalnego zachowania kibiców, nawet mistrz Polski jest bezradny. - Trzeba niestety przyznać, że z kibicami się nie wygra. Takie rzeczy się zdarzają i zakładam, że prędzej czy później to się powtórzy i znowu nic się z tym nie zrobi. Tutaj były kamery, wszystko... - twierdzi Sylwester Czereszewski. Wokół Legii po tej akcji zrobiło się trochę szumu i... na tym się skończyło. Wobec nikogo nie wyciągnięto żadnych konsekwencji. "Trzeba wyraźnie powiedzieć, że system ochrony zawiódł i wymaga zmian" - napisał w swoim oświadczeniu prezes "Wojskowych" Dariusz Mioduski. Co ostatecznie zrobiono? - Tak naprawdę to nie wiem, co klub zrobił w tym temacie. Teraz już to wszystko przycichło i nie sądzę, że cokolwiek będzie z tym zrobione - mówił w komentarzu dla Interii były piłkarz Legii Jerzy Podbrożny. - Nawet najlepsza policja świata nie poradzi sobie sama. Na razie nie mamy pomocy ze strony klubów w identyfikacji sprawców. Po nocnych igraszkach na parkingu przed stadionem Legii, wysłaliśmy do klubu CBŚ. Efektów nie było żadnych, nie dostaliśmy żadnej informacji od Legii o tym zajściu - przyznał natomiast komendant główny policji Jarosław Szymczyk (więcej pisaliśmy o tym TUTAJ). Legia wprawdzie po zajściu nie wezwała policji, ale broniła się, twierdząc, że przekazała policji wszystkie materiały. Fakty są takie, że nikt nie poniósł za to wydarzenie konsekwencji. - Pewnie nie chcieli tego nagłaśniać. Widać też po jednym zawodniku Legii (Dominik Nagy - przyp. red.), który wypowiedział się o tym w węgierskich mediach, gdzie jest teraz (zdegradowano go do rezerw - przyp. red.). Coś tam nie gra ewidentnie - twierdzi Jerzy Podbrożny. Piłkarze robią z siebie męczenników? Legia nie jest wyjątkiem, jeśli chodzi o patologiczne zachowania kibiców wobec drużyny. W Polsce wręcz standardem są m.in. połajanki piłkarzy pod trybuną, przymusowe oddawanie koszulek kibicom czy wtargnięcia pseudokibiców na treningi, w celach "zmotywowania" zespołu. - Piłkarze też pokazują, że są uzależnieni od kibiców i... słabi. Jak źle grają i kibice ich wołają pod trybuny, to stoją, wysłuchują. Czego oni tam wysłuchują? To są głównie wyzwiska. Trzeba się przecież szanować. To jest sport. Ktoś mi zaraz pewnie powie: "A bo oni dużo zarabiają". Jak zespołowi nie idzie, robimy kółko na środku boiska, dziękujemy na cztery strony świata i idziemy do szatni - mówił Sylwester Czereszewski. Takie sytuacje w Ekstraklasie i niższych ligach, to u nas nic nowego. Pokazał to chociażby przykład wspomnianej na samym początku Pogoni. Kibice siłą chcą wtargnąć do szatni, a po całym zamieszaniu, starciach z ochroną, sprowadzeniu na pomoc policji, wyszedł do nich kapitan drużyny Adam Frączczak, żeby posłuchać bluzgów za cały zespół. - Piłkarze sami udają takich męczenników. Nieraz to widać. Idą tam, słuchają wyzwisk. Przytoczę przykład Jagiellonii Białystok, gdzie jeszcze trener Probierz poszedł i się przekrzykiwał z kibicem. To już jest jakaś patologia, żeby trener latał pod płot i wysłuchiwał jakichś wyzwisk. Mecz się kończy, idziemy do szatni - zaznaczał Czereszewski. Były ligowiec sam jednak przyznał, że w swojej karierze, on też był uczestnikiem podobnych sytuacji z kibicami. - Mieliśmy kiedyś taką rozmowę. Spotkaliśmy się z kibicami, było dość gorąco, ale wtedy porozmawialiśmy i takich zdarzeń już nie było. Grałem wtedy w Legii. Cała akcja była chyba za trenera Kubickiego, bo wtedy nam za bardzo nie szło. Nie doszło jednak do żadnej bijatyki. Tylko rozmawialiśmy. Wszystko było wcześniej zaaranżowane. Wiedzieliśmy o tym spotkaniu - opowiadał Czereszewski. Stadion - miejsce interesów Nie brakuje osób, które przychodzą na stadion i jednym z ich ostatnich celów jest kibicowanie. Ci, którzy robią rozróby, zazwyczaj wcale nie myślą o wyniku meczu. - Większość z nich to przeważnie jest margines, bandyci, którzy robią tam swoje interesy i nie ma co tego ukrywać - przyznaje otwarcie Czereszewski i dodaje: - Za moich czasów w Legii, była grupa kibiców, która stała tyłem do spotkania i ich ono kompletnie nie interesowało, nawet nas nie znali. Jak było źle na boisku, w paru meczach nam nie szło, to wtedy reagowali. Gdyby niedopuszczalne zachowania kibiców wobec drużyny zdarzały się rzadko, moglibyśmy powiedzieć, że to są wyjątki i nie ma co bić na alarm. Problem jest jednak w tym, że podobne zachowania, jak te w przypadku Legii czy Pogoni, zdarzają się często. Co więc zrobić, aby do takich sytuacji nie dochodziło? - Ludzie, którzy się tym zajmują pewnie znają prawo. Rozwiązanie musi też być robione pod prokuraturę. To nie może być oddzielny zapis, że na przykład, jak ktoś dotknie piłkarza to idzie do więzienia na pięć lat, a jak jakąś zwykłą osobę, to na rok. Przede wszystkim powinno być to dużo bardziej rygorystyczne. Dla przykładu wsadzić kogoś na pięć lat, bez obrońcy, jakichkolwiek szans wyjścia z więzienia. Ja ciągle słyszę, że grozi do pięciu lat, a później się okazuje, że aresztowali go na dwa, trzy dni i wypuścili, bo brak dowodów. Tak jest cały czas przecież. Niech nie mówią, że grozi kara do pięciu lat, jak on nawet tam tygodnia nie posiedzi, a powinien spędzić przynajmniej z pięć lat - twierdzi Czereszewski. Race - problem nie do przejścia W Polsce, jeśli chodzi o kibiców, te same problemy tak naprawdę w kółko się powtarzają. Atak na kibiców Legii był czymś mocniejszym niż zwykle, ale to po części efekt tego, że na trybunach często jesteśmy świadkami samowolki. Najlepszy przykład mogą stanowić race. Jest zakaz, ale jakby go nie było. Przeciętny kibic nie może wnieść na stadion butelki z wodą, tylko musi kupić ją w stadionowym sklepie, ale na sektorach zajmowanych przez najzagorzalszych fanów oprawy z racowiskami to norma. - To jest fenomen. Raca nie jest przecież wielkości zapałki. Za granicą owszem, też są. Może w Anglii nie, ale w lidze włoskiej odpalają. Przytaczam tu taki bardziej cywilizowany kraj, a nie jakieś Turcje czy coś, bo tam to jest już dzicz. U nas, im większy prestiż meczu, race są zawsze i nie jest ich kilka. Od tego pasowałoby chyba w tym wszystkim zacząć - twierdzi Czereszewski i jednocześnie sugeruje: - Trzeba by było prześwietlić ochronę i tych, co pracują na stadionie. Ja nie wierzę, że to wnoszą kibice. Myślę, że tam jest z tym jakieś powiązanie. Równie dobrze można wsadzić 10 rac do hot-dogów, które są sprzedawane na stadionie. Kibic to jak Polak, zawsze coś wymyśli. Warto też mieć na uwadze, że kibicowskie grupy często rywalizują między sobą, jeśli chodzi o "głośne" akcje. Widowiskowa oprawa, pokaźne racowiska to w tym środowisku prestiż. - Dla takich osób powinien być zakaz stadionowy i kara. Zresztą te zakazy to dla mnie w ogóle są śmieszne. Raz sobie obejrzy mecz w telewizji, a za chwilę pójdzie na stadion. Jego zresztą pewnie nawet ten mecz nie interesuje, tylko żeby była jakaś "zadymka", trochę głośniej się o kibicach zrobiło. To też jest dla nich ważne. Uderzyli swoich piłkarzy, to są "mocni". To również jest gra między kibicami - przyznaje Czereszewski. Poradzenie sobie z bez wątpienia trudnym i mocno zakorzenionym w Polsce środowiskiem kibicowskim nie jest łatwym zadaniem. Nie robienie z tym jednak nic, do niczego dobrego nie prowadzi. - W ostatnim czasie obserwujemy niebezpieczne zjawisko: straszną radykalizację i zbliżenie do grup przestępczych niektórych środowisk kibicowskich. Dotychczasowi liderzy ultrasów, często bardzo wartościowe osoby, po prostu kończą działalność kibicowską, przestają chodzić na stadiony, a pozostali obojętnieją na to zjawisko. Notujemy kryzys stowarzyszeń kibiców i absolutną niezdolność do działania struktur kibicowskich - apelował niedawno Krajowy Koordynator ds. Współpracy z Kibicami PZPN dr Dariusz Łapiński. - Cały czas się wzorujemy na Anglii. O niej to już gadamy 20 lat, a okazuje się, że u nas można wejść na stadion, do szatni i można pobić piłkarza po meczu - skwitował ostatnie wydarzenia w polskiej lidze Sylwester Czereszewski. Chociaż nie są to sprawy łatwe do rozwiązania, nie można udawać, że nic się nie stało. Coraz częściej odnosi się jednak wrażenie, że kluby po chwilowym zamieszaniu w mediach, szybko przechodzą do normalnego funkcjonowania. Nic dobrego na przyszłość to nie wróży. Adrianna Kmak