Naoya Inoue (28-0, 25 KO), przy założeniu, że w walce wieczoru z pretendentem TJ Dohenym (26-5, 20 KO) nie dojdzie do niespodziewanych wydarzeń, zasadniczo nie miał prawa przegrać z pięściarzem z Irlandii. Naoya Inoue "odpalił dwie bomby". Rywal poddał pojedynek Wielki czempion, który kolekcjonuje mistrzowskie pasy najbardziej prestiżowych federacji od kategorii juniormuszej, jest po prostu pięściarzem z zupełnie innej półki. I swój kunszt udowodnił w kolejnym starciu, do którego doszło na gali w Ariake Arena w Tokio. "Potwór" wzniósł do ringu pasy WBA, WBO, WBC i IBF kategorii superkoguciej i z każdym z tych trofeów opuścił arenę walki. Polak ujawnia tajniki warsztatu Ołeksandra Usyka. Widział "tajemnicę" na własne oczy. Co za wiadomość TJ Doheny to oczywiście nie ułomek, ale zderzenie z jednym z trzech najlepszych pięściarzy świata bez podziału na kategorie wagowe musiało być bolesne. Irlandczyk dopóki nie dał się mocniej zranić, odważnie stawał w szranki z wielkim faworytem, a nawet parokrotnie zadał mu ból z lewej ręki. To jednak było za mało dla Inoue, który gdy tylko poczuł, że musi podkręcić tempo, od razu zaznaczał swoją przewagę. Nokdaunem zapachniało już w szóstym starciu, ale oponent Japończyka zdołał przetrzymać dwa mocne ciosy na głowę i tułów. A w siódmej rundzie już było po "zabawie". Naoya wystrzelił, niczym z karabinu, soczystymi dwoma ciosami na korpus, które zakończyły pojedynek. TJ Doheny po prostu zdecydował się poddać walkę. Oficjalnie z powodu kontuzji pleców. A niewykluczone, że robotę zrobiły "bomby", które kilka sekund wcześniej zainkasował. Inoue nie zwalnia tempa. 31-latek w najbliższym czasie stoczy dwa pojedynki, pierwszy jeszcze w tym roku na swojej ziemi, a w pierwszym kwartale przyszłego roku ma wystąpić w Stanach Zjednoczonych.