Mateusz Bereźnicki był trzecim reprezentantem Polski, który w niedzielę zaczął zmagania o swoje dalsze marzenia. Te losy dla naszych reprezentantów układały się dziś różnie, Damian Durkacz zakończył swoją olimpijską przygodę, choć po walce, która wywołała olbrzymie emocje. Nic dziwnego, że wielkie emocje towarzyszyło polskiemu obozowi, padały mocne słowa. Więcej szczęścia, także do pracy arbitrów, miała później Aneta Rygielska. A w sesji wieczornej jedynym naszym przedstawicielem był 23-letni Mateusz Bereźnicki, wysoki, blisko dwumetrowy pięściarz Skorpiona Szczecin. Walczył już o czołową ósemkę turnieju, z Irlandczykiem Jackiem Marleyem, numerem siedem w rozstawieniu. Rewanż za mistrzostwa Europy. Polak przed olbrzymią szansą, stawką ćwierćfinał turnieju olimpijskiego W olimpijskich turniejach często, przynajmniej w tych pierwszych rundach, niewiele wiedzą o swoich rywalach. Tu akurat obaj mogli się świetnie przygotować do walki. Polak z Irlandczykiem zmagali się w dwa lata temu w ćwierćfinale mistrzostw Europy U-22 w Poreču, wtedy na punkty wygrał Marley. Okazję do rewanżu mieli rok temu w turnieju w Usti nad Łabą, do starcia jednak nie doszło, Polak oddał walkowera. Dziś w North Paris Arena też nie był faworytem, wyżej oceniano szanse jego rywala, ale z drugiej strony - obaj mieli jednak szczęcie. W losowaniu od razu uniknęli największych faworytów, zresztą rozstawienia w tym turnieju, szczególnie w tej wadze, niewiele znaczą. Do momentu ich walki odpadło już czterech z pięciu najwyżej rozstawionych pięściarzy. Zwycięzca tej rywalizacji miał już pewne miejsce w ćwierćfinale. I był o jedną walkę od strefy medalowej. Starszy o dwa lata od rywala Polak jest znacznie też od niego wyższy, aż o 12 cm. Marley szukał więc dojścia do półdystansu, od początku był bardzo aktywny. Kombinował, by za chwilę próbować atakować prawym sierpem. Polak trochę za bardzo czekał na ruchy przeciwnika. Do tego algierski sędzia Sid Ali Mokretari kilka razy upominał Bereźnickiego, by nie pochylał głowy. Pierwsze trzy minuty w oczach aż czterech sędziów było lepsze dla Marleya, jedynie Czech wskazał na Polaka. 23-latek ze Szczecina musiał więc coś zmienić, nie miał tu przewagi szybkości, a Marley się nie patyczkował. On cały czas szedł do przodu: jeden krok, drugi - zwód i kombinacja. W połowie drugiego starcia to Polak sprawiał wrażenie bardziej zmęczonego. Im bliżej było gongu, tym coraz mniejsze stawały się szanse na zwrot akcji. Dopiero na 20 s przed końcem Bereźnicki trafił prawym prostym rywala, ale zaraz Irlandczyk odpowiedział lewym. I znów czterech arbitrów widziało jego przewagę, jedynie Filipińczyk pokazał przewagę Polaka. - Tylko od ciebie zależy - mówili trenerzy kadry Bereźnickiemu przed pierwszym gongiem na ostatnią rundę. I Polak chciał, próbował, szukał jakiejś dziury w gardzie rywala. Potrzebował jednego ciosu, który wstrząsnąłby rywalem, dał mu wyraźną przewagę. I takie dwa dobre ciosy były, 72 sekundy przed końcem walki, Marley zaczął klinczować. A później dość spokojnie unikał poważniejszej szermierki na pięści z Polakiem. Wiedział, że ma przewagę. Wkrótce sędziowie ją potwierdzili - czterech z nich dostrzegło, że w całej walce to jednak Irlandczyk był pięściarzem lepszym. I trudno tu mówić o jakiejś kontrowersji. Odpadł więc ostatni z polskich bokserów, w grze pozostały zaś trzy panie: oprócz Rygielskiej także Elżbieta Wójcik i najmłodsza - Julia Szeremeta.