Artur Szpilka: Chciałem skończyć z boksem
Pięściarz z Wieliczki Artur Szpilka, dwa miesiące po blamażu w pojedynku z Adamem Kownackim na ringu w Nowym Jorku, wreszcie na tyle podźwignął się mentalnie, że publicznie zabrał głos. W wypowiedziach cieszącego się ogromną popularność sportowca raz powiewa optymizmem, a innym razem wciąż można dziwić się pewnym jego ocenom...
W obozie Szpilki nikt nie ukrywał, a teraz sam Artur to powtórzył, że przegrana z Kownackim przed czasem, już w trzeciej rundzie, najwięcej kosztowała pięściarza w sferze psychicznej.
Oto pewny siebie "Szpila", który Kownackiego traktował niemal jak kelnera, z którym rozprawi się szybko, łatwo i przyjemnie, otrzymał od życia i niedocenianego rodaka straszliwy cios. Stąd nie może dziwić, że w rozmowie z "Przeglądem Sportowym" pięściarz przyznaje, że ostatnie tygodnie były dla niego najtrudniejszą szkołą życia.
W pierwszym okresie, gdy największe emocje brały górę, Szpilka słusznie odciął się od opinii publicznej, bo mógł złożyć deklarację, której później by żałował. A w najlepszym razie musiałby rakiem wycofywać się z decyzji o zakończeniu kariery.
"To prawda, chciałem skończyć. Minęło trochę czasu i uznałem, że tak byłoby najłatwiej, a ja nie chcę takich rozwiązań - powiedział 28-latek na łamach "PS".
W wielu miejscach pięściarz kaja się za swoje postępowanie, wyciąga słuszne wnioski, ale - jak to on - znów sam sobie wbija... szpilkę. To wtedy, gdy mówi, że Adam Kownacki "nie bił jakoś bardzo mocno".
Jeśli Kownacki nie bije mocno, podobnie jak - zdaniem Polaka - Deontay Wilder, który niemal wysłał go w zaświaty, to z logiki "Szpili" wynika, że nie trzeba mieć silnego ciosu, żeby go znokautować.
Art