W obozie Szpilki nikt nie ukrywał, a teraz sam Artur to powtórzył, że przegrana z Kownackim przed czasem, już w trzeciej rundzie, najwięcej kosztowała pięściarza w sferze psychicznej. Oto pewny siebie "Szpila", który Kownackiego traktował niemal jak kelnera, z którym rozprawi się szybko, łatwo i przyjemnie, otrzymał od życia i niedocenianego rodaka straszliwy cios. Stąd nie może dziwić, że w rozmowie z "Przeglądem Sportowym" pięściarz przyznaje, że ostatnie tygodnie były dla niego najtrudniejszą szkołą życia. W pierwszym okresie, gdy największe emocje brały górę, Szpilka słusznie odciął się od opinii publicznej, bo mógł złożyć deklarację, której później by żałował. A w najlepszym razie musiałby rakiem wycofywać się z decyzji o zakończeniu kariery. "To prawda, chciałem skończyć. Minęło trochę czasu i uznałem, że tak byłoby najłatwiej, a ja nie chcę takich rozwiązań - powiedział 28-latek na łamach "PS". W wielu miejscach pięściarz kaja się za swoje postępowanie, wyciąga słuszne wnioski, ale - jak to on - znów sam sobie wbija... szpilkę. To wtedy, gdy mówi, że Adam Kownacki "nie bił jakoś bardzo mocno". Jeśli Kownacki nie bije mocno, podobnie jak - zdaniem Polaka - Deontay Wilder, który niemal wysłał go w zaświaty, to z logiki "Szpili" wynika, że nie trzeba mieć silnego ciosu, żeby go znokautować. Art