Mikkel Michelsen wygrał rundę Grand Prix w Landshut, gdzie triumfował mimo bardzo kiepskiego początku. W zasadzie już od swojego drugiego startu był jednak zupełnie innym zawodnikiem, krok po kroku urastał do rangi jednego z faworytów turnieju. W półfinale był już tak szybki, że wielu to właśnie jego, a nie Bartosza Zmarzlika czy Jacka Holdera wskazywało jako najbardziej prawdopodobnego zwycięzcę. W finale Michelsen od razu uciekł ze startu i nikt nie miał żadnych szans go dogonić. Nie byłoby wielkiego sukcesu Duńczyka, gdyby nie poświęcenie jego teamu. Po zawodach zauważyliśmy, że jeden z mechaników bardzo żywiołowo o czymś opowiada, pokazując swoją dłoń. Zapytaliśmy, o co chodzi. - Trzy palce spalone. Na szybko wymieniałem gorący wydech - powiedział nam mechanik zwycięzcy zawodów. Poparzenie nie wyglądało na zbyt poważne, ale z całą pewnością sprawiało bardzo duży dyskomfort. Warto docenić takie poświęcenie pracownika teamu Michelsena. Zrobił on dosłownie wszystko, by pomóc pracodawcy. Gwiazda się odrodziła. Zaczęło się tragicznie Sam Michelsen zdawał sobie sprawę, że początek zawodów absolutnie nie wskazywał na jego zwycięstwo. W pierwszej serii wyglądał bardzo słabo. - Rozkręcałem się wraz z każdym biegiem. To bardzo ważne mentalnie zwycięstwo, wyrwane z trudnego pola. Rywale zastanawiali się, czy brać pierwsze czy czwarte pole, a ja z tego fatalnego trzeciego tak ładnie pojechałem. Kapitalny dzień - powiedział po zawodach żużlowiec Włókniarza Częstochowa, który jednak - jak się mówi - ma odejść z klubu po sezonie. Oczywiście zapytaliśmy zawodnika o tę pogłoski, ale nie chciał i za bardzo nawet nie mógł się do nich odnieść. Coraz częściej mówi się jednak, że Michelsen trafi do Betard Sparty Wrocław i ma tam zastąpić Taia Woffindena, który od dłuższego czasu regularnie zawodzi. Być może klub zmieni też Leon Madsen, drugi z liderów Włókniarza. On łączony jest z Apatorem Toruń. Michelsen po wygranej w Landshut jest już na piątym miejscu w klasyfikacji generalnej cyklu GP.