Konia z rzędem temu, kto przewidział, że historia Wojciecha Szczęsnego po tym, jak kończył karierę w Juventusie Turyn i zarazem żegnał się z profesjonalnym futbolem, wzbogaci się o jeszcze tak spektakularny rozdział. Piłkarze całe życie pracują na to, by kiedyś móc wystąpić w jednym z największych i najbardziej medialnych klubów świata, a wychowanek Agrykoli Warszawa był już po drugiej stronie rzeki, gdy odezwał się klub marzeń. Wojciech Szczęsny pisze filmową opowieść. I historię FC Barcelona Owszem, można było usłyszeć, że jeśli pojawi się oferta z cyklu tych nie do odrzucenia, to Szczęsny być może gotowy będzie zmienić zdanie. Wszak nie kończył kariery dlatego, że przegrywał walkę z czasem, bo 34 lata w dzisiejszym futbolu nierzadko oznaczają drugą młodość. Jednak nie sposób było przewidzieć, że Szczęsny, w powszechnym odbiorze bardziej szykowany do roli rezerwowego gotowego wejść do akcji w każdym momencie, zrobi taką furorę. I owszem, najpierw Polak grzał ławkę, bo musiał odbudować swoją dyspozycję, a jednocześnie budował swoją pozycję w szatni i w oczach trenera Hansiego Flicka. Przyjemnie słuchało się wypowiedzi naszego bramkarza, który pytany przez dziennikarzy nie kopał dołków pod Inakim Peną. Nie tylko znał swoje miejsce w szeregu, ale także postawą i słowem był wsparciem dla znacznie młodszego, 26-letniego Hiszpana. Jako drugoplanowy aktor Szczęsny cierpliwie harował, aż w końcu dostał szansę od niemieckiego szkoleniowca, której nie wypuścił z rąk. Pewność siebie, nieprzeciętna charyzma, czy wręcz - jak ktoś mógłby powiedział - boiskowa bezczelność, w połączeniu z wielkimi umiejętnościami bramkarskimi pozwoliło Polakowi stać się czołową postacią w zespole. We wstępie napisałem o amulecie i tak w istocie się stało. Oczywiście każda seria kiedyś się kończy, ale dzisiaj obecność Szczęsnego między słupkami jest gwarantem, że Barcelona nie zejdzie z boiska pokonana. Dość powiedzieć, że polski golkiper ostatni raz uświadczył klubowej porażki... niemalże rok temu, a teraz mamy kolejne powody do dumy. Nie tylko Robert Lewandowski zapisuje się na kartach historii klubu, jak w ostatnim meczu, gdy strzelając 95 gola dla Barcelony wyprzedził wielkiego maga z Brazylii, wirtuoza dryblingu Ronaldinho (94 bramki), ale także sam zapisuje swoje nazwisko złotymi zgłoskami. Szczęsny już dokonał wielkiego wyczynu. Gdzie jest sufit? W tej chwili Polak może już gonić wyłącznie zawodników z pola, a jest ich tylko siedmiu. Najbliżej do pokonania jest Arda Turan (18 meczów), a liderem jest Cesc Fabregas (31 meczów). Inny z kibiców pokusił się o przeanalizowanie perspektywy, jaka jest przed Szczęsnym. - Jeśli zagrałby wszystko do końca sezonu, a Barcelona nie przegrała meczu, to ewentualny finał Ligi Mistrzów byłby 34 spotkaniem bez porażki Szczęsnego. Rekord Fabregasa pobiłby 18 maja w meczu z Villarreal - napisał użytkownik Michał.