Wieczór kawalerski "Lewego" przeszedł do historii. Wszystko przez jeden szczegół Robert Lewandowski i Anna Lewandowska są gwiazdami nie tylko w Polsce, ale i w Europie i na świecie. Nic dziwnego więc, że przed ślubem w 2013 roku Robert postanowił zaprosić kolegów z kadry na swój epicki wieczór kawalerski. Oczywiście wszystko miało pozostać między nimi, ale szczegóły ujrzały światło dzienne w książce Sławomira Peszki, obecnie współwłaściciela federacji freak-fightowej Clout MMA. Wieczór kawalerski Lewandowskiego był inny niż planowano. Wylądowali nie tam, gdzie chcieli Do ekipy Roberta Lewandowskiego dołączyli koledzy z kadry. Jednak nie przemyśleli jednego - że mogą być obserwowani przez ciekawskich gapiów i oczywiście fotoreporterów. Zamiast wybrać prywatny transport, wybrali zwykłe linie lotnicze. "Nie mogło się więc obyć bez kozackiego wieczoru kawalerskiego. Poza "Lewym", mną, "Gancarem" i Wojtkiem Szczęsnym była jeszcze ekipa przyjaciół Roberta z Warszawy: Tomek Zawiślak, Marcin Kulczyk, Kamil Gorzelnik czy Marek Kalitowicz" - pisał w swojej książce Sławomir Peszko. Niestety impreza kawalerska nie mogła się odbyć w spokoju. Wszystko przez paparazzich, którzy najprawdopodobniej zostali powiadomieni, że Robert Lewandowski i spółka zamierzają się bawić na Lazurowym Wybrzeżu. Kiedy imprezowicze zorientowali się, że za nimi ciągle krąży biały samochód, postanowili niepostrzeżenie im umknąć. Marcin Kulczyk, który pełnił rolę "ochroniarza" Lewandowskiego postanowił zatrzymać paparazzich, aby reszta mogła w spokoju się oddalić. Podczas "ucieczki" przed fotoreporterami cała ekipa kawalerska trafiła nie do ekskluzywnej restauracji, a do... McDonalda. "Zamiast wcinać małże w sosie koperkowym albo wykwintne steki z argentyńskiej wołowiny, poszliśmy na cheeseburgery z frytkami za kilka euro" - pisał Peszko. Robert Lewandowski tak bawił się bez Anny: "Nie mógł poszaleć tak, jakby chciał" Łącznie impreza kawalerska Roberta Lewandowskiego trwała 3 dni we Francji. Nie brakowało atrakcji, ale też świadomości, że paparazzi nie odpuszczają. "Byliśmy w olbrzymim aquaparku, pozwiedzaliśmy też Monako, chociaż do Casino de Monte-Carlo nie zaszliśmy. Wojtek wynajął natomiast lożę w słynny klubie Le Baoli w Cannes. Nasze miejsca znajdowały się na środku dyskoteki, więc rzucaliśmy się w oczy. Obok imprezował jakiś książę z Danii czy Norwegii" - pisał piłkarz. Jak przyznał Sławomir Peszko, gdyby nie sława i rozpoznawalność polskiego piłkarza, to Robert zabawiłby się o wiele lepiej. "Bawiliśmy się świetnie, ale Robert nie mógł poszaleć tak, jakby chciał. Mieliśmy świadomość, że jesteśmy obserwowani, nawet gdy płynęliśmy jachtem z Cannes do Saint-Tropez. Zdjęcia robiono nam na plaży, na mieście... Brakowało tylko, żeby paparazzi zajrzeli do kibla. Nadrobiliśmy dopiero na weselu, które "Lewy" z Anią zorganizowali w Trębkach Nowych. Co jednak wydarzyło się w Trębkach, pozostanie w Trębkach" - dodał Peszko. Myślicie, że była grubsza impreza niż wszyscy przypuszczają?