Nie, do końca normalnie nie będzie czego niezbitym dowodem walka PKOl o Natalię Maliszewską. Większość z nas obecnych tu dziennikarzy po prostu ją przespała. W środku nocy pojawiła się informacja, że członkowie reprezentacji, którzy przebywali w izolacji mogą ją opuścić. Na liście brakowało tylko naszej łyżwiarki, ale ostatecznie i ona wróciła do wioski olimpijskiej by w tych zwariowanych warunkach liczyć na występ eliminacji short tracku na 500 metrów. Niespełna godzinę przed początkiem rywalizacji dowiedzieliśmy się, że Maliszewska jednak nie wyjedzie na tor. Kolejny test okazał się bowiem pozytywny. To co zafundowano naszej łyżwiarce w ostatnich kilkunastu godzinach brzmi jak najgorszy koszmar sportowca. Mam jedynie nadzieję, że Natalia się po tym wszystkim pozbiera i tego jej gorąco życzę. Pekin 2022: Kwalifikacje skoczków w loteryjnych warunkach Kwalifikacje skoczków narciarskich można przy tym z czym mierzy się Maliszewska potraktować dość swobodnie. Na liście startowej było 53 zawodników. Eliminacyjne sito musiało więc wyłapać jedynie trzech najsłabszych. To jednak tam skierowałem swoje kroki i to z kilku powodów. Po pierwsze ogromny sentyment do skoków narciarskich, a po drugie niesłabnące nadzieje na polskie podium. Piotr Żyła i Kamil Stoch skakali jeden po drugim w ciągu kilkudziesięciu sekund, ale warunki mieli zgoła inne. Żyła: huragan pod narty i 102,5 metra. Trzeci wynik. Stoch: wiatr dużo słabszy, do tego także jakieś błędy techniczne i zaledwie 83 metry. Po treningach Ryoyu Kobayashi podkreślał, że skocznia jest podatna na wiatr. I niestety było to podczas kwalifikacji widać. Stoch przyznał, że czuł się jakby do nart ktoś dołożył mu pustaki. "Bałem się, że nie awansuje" - komentował Stoch. Różnica w sile wiatru pomiędzy skokami Żyły i Stocha wynosiła ponad 1,5 m/s... w ciągu może minuty. Przepaść. Także jutro trzeba nastawić się na to, że konkurs będzie w jakiejś mierze loteryjny, choć uczciwie trzeba przyznać, że w czubie była większość faworytów do podium. Czytaj także: Złośliwy los igra z wysiłkiem Natalii Maliszewskiej Pierwszy dzień igrzysk to także pierwsze medale. Rozdano je także w dyscyplinach, w których będziemy poszukiwać pekińskich multimedalistów. Złoto w biegu łączonym wywalczyła Norweżka Therese Johaug, ale nas powinno głównie cieszyć to, że talent potwierdziła Izabela Marcisz, która finiszowała jako 16. Ciekawie było na biathlonowej strzelnicy, bo to tam rozegrały się kluczowe wydarzenia w rywalizacji sztafet mieszanych. Strzelnica podobnie jak położona w pobliżu skocznia też jest podatna na wiatr. Niecelnych strzałów było mnóstwo. Wygrała reprezentacja Norwegii. Coś czuję że zawodniczki i zawodnicy z tego kraju jeszcze nie raz staną tam na podium. Panczenistki walczyły na dystansie 3000 metrów i tu wygrała Holenderka Irene Schouten. Ważnym wydarzeniem był w tej konkurencji występ Claudii Pechstein. Niemka może pochwalić się startami na ośmiu igrzyskach. Debiutowała 30 lat temu w Albertville. Później zabrakło jej jedynie w Vancouver. To był efekt dyskwalifikacji. Dziś zajęła ostatnie miejsce, ale Pechstein tuż po zakończeniu Igrzysk będzie obchodzić... 50 urodziny. W tym kontekście jej olimpijski występ musi imponować. Łyżwiarka dogoniła zatem Noriakiego Kasai. Japoński skoczek także startował na Igrzyska ośmiokrotnie. Zaliczył wszystkie od Albertville do Pjongczangu. Tu w Chinach występuje jedynie w roli eksperta telewizyjnego, ale może jeszcze nie powiedział ostatniego, olimpijskiego słowa? Z Zhangjiakou Patryk Serwański RMF FM