Chelsea ostatnio dosyć często zmienia trenerów. Latem tego roku w Londynie zatrudnili Mauricio Pochettino, który wrócił do Premier League po kilku latach rozłąki. Przyjście Argentyńczyka wraz z szeregiem wielkich i drogich transferów miał zapowiadać długo wyczekiwane zmiany - na lepsze. Nic takiego się jednak nie wydarzyło, a sytuacja Chelsea wciąż pozostaje bardzo trudna i skomplikowana. Na dziś, wydaje się, że prawie nierealne jest wskoczenie do czołowej szóstki rozgrywek. Znany klub zmienia właściciela. Rekordowa kwota za I-ligowca W nieco lepszej, choć wciąż nieperfekcyjnej sytuacji, znajduje się Manchester United. "Czerwone Diabły" do czołówki mają bliżej, ale wciąż daleko, bo to już jest strata kilku punktów, a czas bardzo szybko ucieka. Brak awansu do europejskich pucharów dla zespołu z Manchesteru byłby katastrofą, bo z pewnością nie w tym celu zatrudniany był Erik ten Hag, który uchodził za jeden z największych trenerskich talentów. Obecnie jego pozycja w Manchesterze z pewnością do pewnych nie należy. Wielkie emocje w meczu Chelsea - Manchester United W identycznej sytuacji jest Mauricio Pochettino. Obaj Ci trenerzy poprowadzili swoje zespoły w hicie 31. kolejki Premier League. Na Stamford Bridge przyjechały "Czerwone Diabły". Przed tym starciem próżno było szukać realnego faworyta do wygranej, ale zapowiadało się na to, że w Londynie w czwartkowy wieczór kibice powinni oglądać sporo goli. Obie te ekipy łącznie w Premier League straciły bowiem łącznie prawie 90 goli, co dobrej opinii defensywom nie wystawia. Tymoteusz Puchacz obok gwiazd Bundesligi. Wielkie wyróżnienie dla Polaka Te oczekiwania zdecydowanie znalazły odzwierciedlenie na murawie. Już po pierwszej połowie śmiało można było powiedzieć, że ten hit nie zawiódł, a na pewno nie pod względem liczby oglądanych goli. Wynik spotkania już w czwartej minucie otworzył kapitan Chelsea. Conor Gallagher znakomicie odnalazł się na skraju pola karnego i płaskim strzałem pokonał Andre Onanę. 15 minut później Chelsea dołożyła jeszcze jednego gola - autorstwa Cola Palmera, który wykorzystał rzut karny. Wówczas wydawało się, że Chelsea ten mecz powinna w miarę swobodnie rozstrzygnąć na swoją korzyść. Na nieco ponad 10 minut przed końcem pierwszej połowy fatalnie zachował się jednak Moises Caicedo, który właściwie podarował bramkę gościom, bo takiej sytuacji sam na sam z bramkarzem Alejandro Garnacho zmarnować nie mógł. Zaledwie pięć minut później na tablicy wyników widniał już remis 2:2. Świetne dośrodkowanie Diogo Dalota wykorzystał Bruno Fernandes. Pierwsza połowa była daniem głównym, a w drugiej dostaliśmy deser najwyższej jakości. Od pierwszej minuty drugiej części meczu na murawie działo się wiele. W środku pola był wręcz krater, akcje toczyły się od bramki do bramki i trwało to dobre 10 minut. Później piłkarze obu ekip naturalnie nieco zwolnili, ale warto było czekać na ten jeden błysk. Ten zadali w duecie Antony oraz Garnacho. Brazylijczyk popisał się wybitnym, zjawiskowym podaniem zewnętrzną częścią stopy. Piłka spadła idealnie na głowę nabiegającego Garnacho, a Argentyńczyk wpakował ją do siatki i dopełnił powrót z wyniku 0:2. Gdy wydawało się, że to koniec Chelsea dostało rzut karny w 98 minucie, a na gola zamienił go Cole Palmer, chwilę później po jego strzale i rykoszecie Chelsea wyszła na prowadzenie 4:3 i przypieczętowała szaloną noc i zwycięstwo na Stamford Bridge.