Partner merytoryczny: Eleven Sports

Przerwane posiadanie Barcelony

Wysoko wygrany mecz z Rayo Vallecano (4-0) stał się tylko kolejnym pretekstem do debaty na temat nowego stylu Barcelony narzucanego przez Gerardo Martino. Po pięciu latach, 316 meczach drużyna z Katalonii miała posiadanie piłki niższe niż 50 procent.

Barcelona wysoko pokonała Rayo, ale stylem gry nie zachwyciła
Barcelona wysoko pokonała Rayo, ale stylem gry nie zachwyciła/AFP

7 maja 2008 roku na Santiago Bernabeu Real Madryt pobił Katalończyków 4-1. Mecz przeszedł do historii ze względu na szpaler w wykonaniu gościu, gospodarze mieli w kieszeni mistrzostwo kraju jeszcze przed wyjściem na boisko. Nikt w stolicy Hiszpanii nie mógł się jednak spodziewać, że na kolejny triumf na Barceloną na swoim boisku Real poczeka dłużej niż kiedykolwiek - aż do jesieni 2012 roku! Dla pobitych Katalończyków nadchodził najwspanialszy okres w ich historii, którego symbolem pozostanie Pep Guardiola.

Barcelona biła Real, ale też wszystkich innych rywali. Santiago Bernabeu zmienił się dla niej w obiekt przyjazny, wręcz szczęśliwy. Pojedynek z 7 maja 2008 roku pozostał historyczny jeszcze z jednego powodu, to wtedy ostatni raz rywal dłużej był przy piłce niż zespół z Katalonii.

"Possession" - czyli posiadanie piłki stało się podstawowym parametrem charakteryzującym styl zespołu Guardioli. Drużyna czasem przegrywała, ale zawsze dłużej utrzymywała się przy piłce niż przeciwnik. Co więcej, z każdym rokiem pracy Guardioli statystyki w tym względzie stawały się bardziej imponujące. Świat ze zdumieniem patrzył na to, co wyprawiali z piłką Katalończycy. Bywały mecze, gdy oddawali ją rywalom dosłownie na kilka minut.

Nawet, gdy Pep odszedł, zastąpiony przez Tito Vilanovę, a zespół zdradzał już poważne symptomy "chorobowe", zawsze kurczowo trzymał się posiadania piłki, jakby w ten sposób bronił swojej tożsamości. Tak było nawet w dwumeczu z Bayernem w półfinale Champions League zakończonym globalną klęską 0-7.

Zatrudnienie Gerardo Martino było oczywistym impulsem do zmian. Gdyby Barcelona chciała iść wciąż tą samą drogą, na czele drużyny postawiłaby trenera związanego z "La Masia". Oddanie sterów Argentyńczykowi stanowiło jasny sygnał, że w Katalonii chcą zwycięstw, skuteczności i efektywności, a nie obsesyjnej obrony swojego stylu.

Martino zaczął majstrować przy mechanizmie, który zdawał się wyczerpywać. Zmieniał formułę przestającą gwarantować sukcesy. Czyni to oczywiście za błogosławieństwem szefów klubu i najważniejszych piłkarzy, gdyby mu się jednak nie udało, odium spadnie przede wszystkim na niego.

Nikt nie mógł przypuszczać, że zmiany będą dostrzegalne tak szybko. Barca wygrała pięć kolejnych spotkań ligowych i jedno w Champions League, ale jej sposób gry różni się zasadniczo. Wystarczy dodać, że gdyby wybierać w drużynie MVP początku sezonu, byłby nim Victor Valdes. Bramkarz, który już wiele miesięcy temu ogłosił, że opuszcza Camp Nou, ale ostatnio bardziej niż kiedykolwiek stał się mężem opatrznościowym zespołu.

Czy warto było sprowadzać Neymara za 57 mln euro, czy warto utrzymywać Leo Messiego, Xaviego Hernandeza, Andresa Iniestę, Cesca Fabregasa, czyli graczy uważanych za artystów, by zespół grał tak mało efektownie, jak w Vallecas? Kibice z Camp Nou też dostrzegali potrzebę zmian, piłkarze mówili o niej bez ogródek, trudno było jednak wyobrazić sobie, że właśnie skromniutkie Rayo, najbiedniejszy zespół w lidze hiszpańskiej, przerwie trwającą ponad pięć lat serię Barcelony? 316 meczów z "possession" większym od przeciwnika.

51 proc posiadania piłki przez Rayo to tylko sucha cyfra, z pozoru bez znaczenia. Niektóre źródła podają nawet, że we wczorajszym meczu to mimo wszystko to jednak Barca dłużej była przy piłce. Bez względu na to, który pomiar jest właściwy, stało się coś znaczącego. Żaden inny zespół w historii nie był tak mocno kojarzony z tą statystyką.

Jedni powiedzą, że korekty w grze Barcy były nieuniknione, że zespół brnął w ślepą uliczkę, że posiadanie piłki i nieskończone wymienianie krótkich podań: najczęściej w poprzek, lub do tyłu, stało się zbyt czytelne i za łatwe do rozszyfrowania dla rywali. Gwiazdy Barcy coraz częściej "wrzucały" na boisku bieg jałowy prowadzący je do całkowitego poczucia bezradności. Lekarz potrzebny był natychmiast, choć nie łatwo odkryć, jaką drogą powinna podążyć kuracja?

Katalończycy z kompletem zwycięstw prowadzą w Primera Division/AFP


Pesymiści wieszczą, że gra długą piłką i próby wykorzystywania kontrataku są dobrym rozwiązaniem tylko w teorii. Dotąd Barca miała swój styl rozpoznawalny i wyrazisty, teraz go traci, lub wręcz się go wyrzeka. Rzeczywiście mecz z Rayo oglądało się z trudem. Gra była rwana, szarpana, Katalończycy raczej wywalczyli zwycięstwo 4-0, niż wygrali. Trudno przewidzieć, co by się stało, gdyby Valdes nie obronił karnego przy stanie 1-0.

Martino na każdym kroku podkreśla, że ma ogromny szacunek dla tiki-taki. Że wszystko, co w niej najlepsze, będzie starał się zachować, że właściwie szuka tylko wariantów zastępczych. W obronę bierze go Messi tłumacząc, iż wielość rozwiązań taktycznych, zwiększy szanse drużyny. Czy brzydsza, mniej płynna gra, w której zaczynają dominować długie podania i bieganie, to tylko skutek okresu przejściowego, po którym zdefiniowany zostanie nowy styl drużyny?

Coś zrobić trzeba było. Coś, nie znaczy to, co robi Martino. Jak zwykle sędzią jego pracy będą wyniki i trofea. Jeśli Barca będzie wygrywać, kibice przestaną boleć nad tym, że coraz mniej zależy od Xaviego i Iniesty. Argentyński trener zdecydowanie stawia na Fabregasa widząc w nim specjalistę od podań prostopadłych. Faktycznie wpływ Cesca na Barcę nigdy nie był większy niż w tej chwili. Na Rayo to wystarcza. Czy wystarczy na Real, Manchester United, lub Bayern Monachium?

INTERIA.PL

Zobacz także

Sportowym okiem