Fakty o Legii są druzgocące. Aktualna tabela nie mówi wszystkiego
Po rozegraniu wszystkich kolejek ligowych w 2025 roku, tylko dwa kluby, które występowały w Ekstraklasie przez pełne 12 miesięcy, zdobyły mniej punktów niż Legia Warszawa. Jeśli w zaległym meczu pomiędzy ekipą ze stolicy, a Piastem Gliwice, wygrają goście - będzie to już tylko jeden klub. Te dwa zdania same w sobie są dla Legii druzgocące, a przecież możemy dodać jeszcze jedno - że dotyczą one dwóch sezonów, w których wprost mówiono, iż celem jest mistrzostwo Polski. Co zatem poszło nie tak, oprócz tego, że wszystko?

Gdy zerka się w tabelę dotyczącą całego 2025 roku w Ekstraklasie, można dojść do jeszcze ciekawszych wniosków, niż te narzucające się po lekturze tabeli obowiązującej w obecnych rozgrywkach. W ciągu jednej rundy można popaść w dołek, nawet tak głęboki, jakiego nikt sobie nie wyobrażał, ale jeśli wszystko rozciąga się dwie niezależne od siebie połówki sezonu, mowa będzie już o stałym trendzie. Legia w 2025 roku rozegrała 33 spotkania i zdobyła 41 punktów. O punkt więcej od Piasta Gliwice, z którym zmierzy się w niedzielę 14.12, (choć Piast i tak ma lepszą średnią punktową na mecz - rozegrał o jedno spotkanie mniej) oraz o sześć punktów więcej od Widzewa Łódź. Żaden inny klub Ekstraklasy, który w lidze spędził pełne dwie rundy, nie zanotował słabszego wyniku. Ba, Wisła Płock - beniaminek bez żadnego ekstraklasowego meczu pomiędzy styczniem, a lipcem - w tabeli rocznej ma zaledwie o 11 punktów mniej od Legii. Legia, celująca w mistrzostwo, w ciągu roku do liderującego Rakowa Częstochowa straciła 21 punktów, do Lecha Poznań 17, do Jagiellonii 13. Ale zdecydowanie lepiej od Legii punktowała także Korona Kielce (10 punktów więcej). Takie wyniki byłyby nie do zaakceptowania nawet w tzw. sezonie przejściowym, a przecież Legia liczyła, że zarówno w obecnym, jak i poprzednim sezonie, będzie bić się o mistrzostwo.
Gorzej niż cztery lata temu
Tak źle w ujęciu rocznym jeszcze nie było. Nawet sezon sprzed czterech lat, który Legia po rundzie jesiennej (z ujęciem dodatkowych kolejek przeniesionych z wiosny) spędzała w strefie spadkowej, następował po zdobyciu tytułu najlepszego zespołu w Polsce. O tym, jak głęboko leży problem tego klubu, świadczy też fakt, że na jego miejsce w rocznej hierarchii pracowało aż trzech trenerów - i żaden nie dał rady robić wyników na miarę oczekiwań.
Oczywiście można mówić, że sprawę zawalają piłkarze - co jest prawdą. Przecież, gdyby Kacper Chodyna w ostatnim meczu z Piastem wykorzystał sytuację sam na sam w końcówce meczu, jeszcze przy wyniku 0:0, Legia prawdopodobnie by wygrała, zamiast ostatecznie przegrać 0:2 (Piast strzelił gola chwilę po tym, jak Chodynie nie udała się ta sztuka. Dołożenie drugiego było już konsekwencją wyniku). Z tym że, Chodyna w strukturze góry lodowej jest na samym jej czubku. Nawet jeśli na nim nieszczęście Legii (i jej pozycja w tabeli) się kończy, to zdecydowanie nie od niego się zaczyna.
Mnóstwo pytań o sens podejmowanych decyzji
W teorii dyskusja o poszukiwaniu trenera w sytuacji, gdy od początku października było potrzebne nazwisko "na już", też jest już przegrzana i zbędna - zwłaszcza że, finalnie lepiej zatrudnić od stycznia - nawet kosztem kilku meczów z końcówki 2025 - opcję najbardziej upragnioną niż kolejnego trenera z przypadku. Ale i tu można zadać kilka pytań. Czy czasem fakt, że Inaki Astiz miał być szkoleniowcem na dwa-trzy mecze, a został na dłużej, nie wynikał z fatalnego rozeznania sytuacji (abstrahując, że sam Astiz - nieprzygotowany do roli pierwszego trenera - może tu czuć się oszukany, bo aktualnie jest zaszufladkowany do roli, w której nikt przez lata nie powierzy mu swojej drużyny, nawet gdy sam do tego dojrzeje)? Czy najlepszą strukturą, w jakiej powinien funkcjonować zdrowo zarządzany klub, naprawdę jest taka, w której urzędujący dyrektor sportowy nie ma zbyt wiele do powiedzenia w sprawie zatrudnienia nowego trenera (nawet jeśli weryfikacja tego poprzedniego, wziętego z jego inicjatywy, była negatywna)? Czy jeśli nawet nie dało się sprowadzić Marka Papszuna wcześniej - niezależnie od składanych ofert - i koniecznością okazało się trwanie przy Astizie, nie powinien on dostać na tyle dobrego wsparcia merytorycznego zapewnionego przez zorganizowanie wokół niego sztabu szerszego, niż w przeciętnym klubie II ligi, że ryzyko klęski w tym fragmencie sezonu byłoby zminimalizowane?
Każde z tych pytań jest zasadne dużo bardziej niż rozpatrywanie porażek przez pryzmat nieudolności piłkarzy, nawet jeśli wstydem dla zawodowca jest marnowanie sytuacji sam na sam z taką częstotliwością, jak w przypadku Kacpra Chodyny. Zresztą i w jego przypadku można kilka pytań postawić, bo przecież mowa o zawodniku, który poza liczbami w jednym sezonie (gdy zaliczył tzw. zdecydowany overperformance - wynikało to jasno z jego indywidualnych statystyk i nawet dziennikarze w momencie podpisywania kontraktu na tej podstawie jawnie powątpiewali w sens tego ruchu), nie był typem piłkarza, którego bierze się do klubu pokroju Legii: utytułowanego, spragnionego kolejnych tytułów, zapewniającemu zawodnikom grę pod rzadko spotykaną w innych miejscach presją. Chodyna nie pasował ani profilowo, ani charakterologicznie. Od tego transferu minęło już kilka okienek, a na bazie niewyciągniętych wniosków latem sprowadzono Miletę Rajovicia - zawodnika, za którego zapłacono krocie, a który wszystkimi swoimi statystykami i opinią z poprzednich klubów aż krzyczał: nie liczcie, że będę wzmocnieniem.
Jak dziecko we mgle
Legia od lat porusza się po polskiej piłce jak dziecko we mgle. Nie była przygotowana do zimowego okienka transferowego, bo przez całe jego trwanie nie potrafiła znaleźć dyrektora sportowego. Poprzedni - Jacek Zieliński - został zatrudniony niemal spontanicznie, gdy okazało się, że jako osoba będąca w strukturach Legii ma ofertę z Jagiellonii Białystok, trzeba było zatrzymać go stanowiskiem, do którego miał ograniczone (jak się okazało) kompetencje. Nie była przygotowana także do okienka letniego, gdyż przez całą wiosnę nie wiedziała, czy przyszłe transfery powinna konsultować z aktualnym trenerem, czy przyszłym. Aktualnego - Goncalo Feio - próbowała ostatecznie zatrzymać, ale bez skutku. Następcę zaprezentowała w pierwszym dniu przygotowań do nowego sezonu. Realnie dopiero wtedy można było zacząć pracę nad transferami, co stało się jednym z dział wytaczanych przez Edwarda Iordanescu (który narzekał, że na początku lipca przygotowywał zupełnie inną drużynę, niż zastał we wrześniu).
Po sezonie, w którym Legia prawie spadła z ligi, Dariusz Mioduski uznał, że jednym z powodów było rozproszenie kompetencji. Nowa koncepcja potrwała jakiś czas, by znów kompetencje rozproszyć najbardziej, jak się tylko da - z posiadaniem dwóch dyrektorów sportowych oraz samym sobą wymyślającym nazwisko trenera. Marek Papszun był w 2021 roku pomysłem Mioduskiego (porzuconym wraz z zatrudnieniem Zielińskiego - który na stanowisku szkoleniowca widział kogoś innego), zatem trudno uważać, by cztery lata później wymyślił go ktoś inny. A już na pewno nie Żewłakow, który jako osoba zorientowana w polskiej piłce musi wiedzieć, iż przyjście Papszuna jeszcze bardziej ograniczy jego kompetencje. Otwartym pozostaje pytanie, czy ktokolwiek w Legii wie w ogóle, na czym realnie miałaby polegać rola Żewłakowa w nowej strukturze - tej z nowym trenerem.
Aktualnie jeden plan
Sytuacja w tabeli - zarówno tej rocznej, jak i obecnej - jest jednocześnie przyczyną gorączkowych prób przejęcia Marka Papszuna, jak i skutkiem lat operowania w skrajnym chaosie. Zmian koncepcji. Spóźnionych zmian na stanowiskach. Nietrafiania z timingiem (dyrektor sportowy zatrudniany po oknie bez dyrektora, trener zatrudniany tuż przed pierwszym treningiem, jego następca po stoczeniu się w strefę spadkową). Braku klubowego DNA, bo konia z rzędem temu, kto połączy postacie czterech ostatnich trenerów w jakąkolwiek ciągłą wizję.
Na dziś plan Legii wygląda na sprowadzający się do zatrudnienia Marka Papszuna. Po prostu. Plan składa się z liczenia, że "przecież to jest Papszun, więc musi zacząć działać". Gdzie pierwszym efektem działania ma być wydostanie się ze strefy spadkowej w sezonie, w którym zakładano mistrzostwo. Doprowadzenie Legii do tego stanu było dużą sztuką, choć szukanie winnych i tak zapewne będzie się odbywać starą, dobrą metodą. Czyli z pominięciem luster.













