Partner merytoryczny: Eleven Sports

Czerkawski gwiazdą meczu

Lubię to
Lubię to
0
Super
0
Hahaha
0
Szok
0
Smutny
0
Zły
0
Udostępnij

Mariusz Czerkawski strzelił gola i zaliczył dwie asysty, prowadząc hokeistów New York Islanders do zwycięstwa 5:4 nad Vancouver Canucks w meczu ligi NHL.

Przez większą część spotkania bliżej wygranej byli Canucks, którzy w drugiej tercji prowadzili 2:0, a po 15 minutach trzeciej - 3:1. Wtedy jednak sprawy we własne ręce wziął Czerkawski.

Polak najpierw wykorzystał podanie Peci i zdobył kontaktową bramkę, czym poderwał gospodarzy do walki i na efekty nie trzeba było długo czekać. Zaledwie minutę po swoim golu, Czerkawski podał Ashamowi, który wyrównał stan meczu. Po upływie kolejnej minuty nasz rodak zrewanżował się Pece, który na niespełna dwie minuty przed końcem meczu dał Islanders prowadzenie 4:3.

Zgromadzonych w hali w Uniondale widzów czekały jednak kolejne emocje. Canucks potrzebowali bowiem tylko 36 sekund, by otrząsnąć się z szoku, wykorzystać okres gry w przewadze i doprowadzić do wyrównania. Ostatnia minuta i 22 sekundy regulaminowego czasu gry nie przyniosły zmiany rezultatu i sędzia zarządził dogrywkę. Nie trwała ona długo. Już w 36. sekundzie Aucoin wykończył akcję Huntera i Ronninga, przesądzając o zwycięstwie Islanders 5:4.

To już 19. wygrana "Wyspiarzy" przed własną publicznością w 28 spotkaniach. Czerkawski, który znalazł się wśród gwiazd meczu, spędził na lodzie ponad 14 minut i oddał dwa strzały.

Do pojedynku w Nowym Jorku Canucks rozstrzygnęli na swoją korzyść wszystkie 19 spotkań, w których prowadzili po dwóch tercjach. Tymczasem Islanders wygrali po raz pierwszy spotkanie, w którym przegrywali na 20 minut przed końcem.

Również dogrywką zakończył się mecz innej drużyny, w której występuje polski hokeista. Calgary Flames we własnej hali zremisowali z Los Angeles Kings 4:4. Krzysztof Oliwa na lodzie spędził 6 minut i 48 sekund, oddał jeden strzał w drugiej tercji i zdążył dwukrotnie powędrować na ławkę kar. Na 2 minuty za nadmierną ostrość w grze i 5 minut za bójkę z Nortonem.

Mecz zaczął się od szybkiego zdobycia dwóch bramek przez Calgary Flames, obie autorstwa Jarome Iginli. Druga bramka to istne kuriozum. Osamotniony Iginla, przewracając się na niebieskiej linii, w ostatnim momencie oddł słaby strzał. Krążek po tym uderzeniu z pewnością minąłby bramkę Kings, gdyby nie "interwencja" bramkarza Cechmanka, który tak nieszczęśliwie ustawił kij, iż krążek wpadł pomiędzy jego nogami wprost do bramki.

W ciągu pierwszych 10 minut, sędziowie ukarali aż 10 zawodników z obu drużyn. Nie były one jednak skutkiem jakiejś szczególnej agresji pomiędzy tymi zespołami, grano twardy hokej, ale bez specjalnych złośliwości. W końcu "Królowie" uporządkowali swoje szyki obronne, zaczynając śmielej poczynać sobie w neutralnej części lodowiska, a na efekty nie trzeba było długo czekać. Do końca pierwszej tercji udało się Los Angeles wyrównać na 2:2 i niestety obrona Calgary i w tym meczu nie popisała się. Szczególnie przy drugim golu, gdzie po stracie krążka we własnej tercji przez Gelinasa, Pirnes w piękny sposób wykorzystał sytuację sam na sam z bramkarzem gospodarzy McLenanna.

Druga tercja okazała się bliźniaczo podobna do pierwszej. Calgary ponownie obejęło dwubramkowe prowadzenie. Najpierw na 3:2 podwyższył McAmmond, którego mocny strzał znajduje drogę do bramki Romana Cechmanka. Zdegustowany postawą czeskiego bramkarza trener Kings odesłał go na ławkę, posyłając w bój mało doświadczonego Hueta, który musiał skapitulować już w zaledwie dwie minuty po wejściu na lodowisko. Sytuację sam na sam z młodym bramkarzem wykorzystał Iginla, tym samym uzyskuje zapisując hat-trick na swoje konto.

I tak jak w pierwszej tercji, role znowu się odmieniły, Kings zaczęli odrabiać straty. Na 4:3 trafił Frolov, którego przypadkowe odbicie krążka od własnego kija znalazło jakimś cudem drogę do bramki Calgary. Ten gol to ewidentna zasługa bramkarza Calgary Jamie'go McLenanna. Nie miał on natomiast nic do powiedzenia przy czwartym golu dla ekipy z Los Angeles, kiedy to katastrofalny błąd obrony zespołu kanadyjskiego został wykorzystany przez Kings. W międzyczasie - po ładnej indywidualnej akcji Armstronga - słupek uratował zespół z Calgary od straty kolejnego gola. W tej tercji zaznaczył swą obecność również i Krzysztof Oliwa, trafiając na pięciu minut na ławkę kar za krótką bójkę z Nortonem, który po paru szybkich ciosach Polaka wylądował na lodzie.

W trzeciej tercji oraz w dogrywce gole nie padły. W dodatkowym czasie gry Flames mieli szansę kilkakrotnie zmienić rezultat, ale ich strzały mijały bramkę przeciwnika, bądź były bronione przez dobrze dysponowanego tego dnia Hueta.

Wynik 4:4 musi bardziej satysfakcjonować zespół gości, który trapiony jest kontuzjami, ale imponuje imponuje walecznością i duchem walki. Zespół z Calgary kolejny raz potwierdził swoje słabości; brak dobrego bramkarza, błędy obrony i pośrednio wynikającą stąd nieumiejętność utrzymania korzystnego rezultatu.

Janusz Kalaczyński, Calgary

INTERIA.PL/AP

Lubię to
Lubię to
0
Super
0
Hahaha
0
Szok
0
Smutny
0
Zły
0
Udostępnij
Masz sugestie, uwagi albo widzisz na stronie błąd?Napisz do nas
Dołącz do nas na:
instagram
  • Polecane
  • Dziś w Interii
  • Rekomendacje