Polska Agencja Prasowa: Dwa poprzednie okresy, gdy prowadził pan kadrę, były udane. Złoty medal w kat. 85 kg z Londynu Adriana Zielińskiego i brązowy Bartłomieja Bonka w 105 kg oraz prawie 20 miejsc na podium mistrzostw świata to dorobek z tamtych lat... Mirosław Choroś: Rzeczywiście, gdy poprzednio pracowałem w tej roli, to były dobre lata polskiej sztangi. Mieliśmy silną ekipę, która zdobywała medale i tytuły na najważniejszych światowych imprezach. Teraz sytuacja jest zdecydowania inna, atmosfera wokół dźwigania po igrzyskach w Rio de Janeiro nie jest dobra, przeciwnie - jest bardzo zła. Prawie wszystkim zawodnikom przypięto łatkę dopingowiczów, którzy zhańbili imię Polski. Z tego co wiem, odpowiedzialność zbiorowa nie powinna mieć miejsca, gdyż winę w każdym przypadku trzeba udowodnić. W organizmach braci Zielińskich wykryto nandrolon... - I tego nikt nie neguje. Nie chcę się zastanawiać nad tym, w jaki sposób ten środek tam się znalazł, czy zażyli go świadomie, czy też nie... Panel dyscyplinarny uznał winę za udowodnioną, starszy z braci Adrian został zdyskwalifikowany w postępowaniu odwoławczym na cztery lata. Jest jednak kilka spraw, które nadal budzą pewne wątpliwości. W trakcie postępowania wyszło na jaw, że podczas badań próbek A i B złamano procedury WADA. Pomimo tego cztery lata dyskwalifikacji zostały utrzymane, co dla tego zawodnika oznacza definitywny koniec kariery. A uważa pan, że należałoby dać mu szansę rehabilitacji? - Sądzę, że tak. Decyzja naszego krajowego panelu jest bardzo, bardzo sroga. Wyniki badania próbek Adriana Zielińskiego pobrane w 2012 roku w Londynie, po zdobyciu złotego medalu, były już kilka razy weryfikowane. Nigdy nic nie wykryto, Polacy byli wtedy na olimpijskim pomoście jedną z kilku całkowicie czystych nacji. - Kara Ilii Iljina, który został przyłapany na dopingu dwa razy - podczas igrzysk w Pekinie i Londynie, została ostatnio skrócona do dwóch lat. Taką decyzję podjęła Światowa Federacja Podnoszenia Ciężarów (IWF) i Kazach wróci do sportu pod koniec czerwca 2018. Jak do tego werdyktu ma się dwa razy dłuższa kara nałożona na polskiego mistrza olimpijskiego przez krajowy panel dyscyplinarny? Mnie osobiście to bardzo dziwi, podobnie jak procedura, gdy zarówno w pierwszej, jak i drugiej instancji orzekał ten sam skład. Zieliński był jednak winny, choć przed wyjazdem do Rio był kontrolowany kilkanaście razy, a te wcześniejsze badania nic nie wykazały... - Znam go praktycznie od początku jego kariery. To ja go wprowadziłem do kadry po igrzyskach w Pekinie, byłem szkoleniowcem w Londynie, gdy zdobył złoty medal. Jeszcze raz podkreślam, że w żaden sposób nie neguję wyników badania i wykrycia nandrolonu w jego organizmie, ale uważam, że tej klasy zawodnika nie powinno się definitywnie skreślać jednym, bardzo rygorystycznym orzeczeniem. Co skłoniło pana do podjęcia decyzji o trzecim podejściu do kadry ciężarowców w sytuacji, gdy atmosfera wokół dyscypliny jest daleka od życzliwej? - Muszę przyznać, że sam z taką propozycją do władz związku nie wystąpiłem. Od dłuższego czasu docierały do PZPC informacje o złej atmosferze na zgrupowaniach kadry. W końcu zdecydowano, że węzeł trzeba przeciąć. Propozycję objęcia kadry otrzymałem od Rady Trenerów i władz PZPC. I zdecydowałem się ją zaakceptować, jestem przecież związany z podnoszeniem ciężarów od lat, nawet w okresach, gdy pracowałem za granicą, byłem zawsze na bieżąco z tym, co się działo w kraju. Jak pan zatem ma pan aktualny obraz dyscypliny, której byt olimpijski może być zagrożony. Coraz częściej słychać głosy nawołujące do wykluczenia podnoszenia ciężarów z programu igrzysk z powodu ogromnych problemów z dopingiem... - Mam nadzieję, że do tak drastycznych decyzji jednak nie dojdzie. A mnie w kraju, podobnie jak dziewięć lat temu po igrzyskach w Pekinie, czeka praca od podstaw. Trzeba od początku zbudować kadrę, gdyż obecnie jest w niej tylko trzech zawodników, którzy mogą wystąpić na arenach zagranicznych w zawodach seniorskich. Krzysztofa Zwarycza, który ostatnio zdobył w USA tytuł wicemistrza świata w kat. 85 kg, oraz Arkadiusza Michalskiego osobiście wprowadziłem do kadry po Pekinie. Ich kariery jednak nie będą trwać wiecznie, powoli obaj będą się zbliżać do sportowej emerytury. Jest jeszcze Łukasz Grela i... to wszystko. Czy w tej sytuacji można się na igrzyskach w Tokio w 2020 roku spodziewać medali? - To - co podkreślam - nie będzie program z myślą o Tokio. Potrzeba kilku lat, aby zespół odbudować. W młodszych rocznikach regularnie zdobywamy medale, mamy utalentowanych 15-17-latków, którzy później znikają. Trzeba sprawdzić, co jest tego powodem i sprawić, aby ten proces się zakończył. Ilu lat potrzeba, aby polskie ciężary wróciły na światowej czołówki? - Minimum kilku. W rok czy dwa lata to się nie uda, dlatego medalowe marzenia w Tokio trzeba odłożyć ad acta. Kto obiecuje krótsze terminy albo kłamie, albo chce być cudotwórcą. A ja w cuda nie wierzę. Gdy w 2012 roku po igrzyskach w Londynie, pomimo dwóch medali, odchodził pan z PZPC, wielu działaczy było panu przeciwnych. Czy teraz nie obawia się pan, że będzie podobnie? - Czas wszystko zweryfikował. Dzisiaj w związku już nie ma tych osób, którym - pomimo odniesionych sukcesów - się nie podobałem. Nie ma sensu przypominać, kto to był. Dzisiaj konieczne jest, aby środowisko się zintegrowało, żeby najważniejszym celem była reprezentacja, a nie osobiste interesy. Wierzę, że tak się stanie, o tym chyba najlepiej świadczy zaufanie, jakim mnie obdarzono, gdy zaproponowano mi stanowisko trenera. Dzisiaj trzeba na bok odłożyć wzajemne niechęci i żale, musimy wspólnie działać, aby poprawić aktualnie fatalny odbiór dyscypliny. Jak chce pan to zrobić? - Tak, aby wszystkich bezwzględnie obowiązywała zasada - dźwigamy na czysto! Bez żadnego wspomagania, nawet ze świadomością tego, że wyniki mogą był słabsze niż oczekiwane. Nie możemy już sobie pozwolić na żadną wpadkę. Zdaję sobie sprawę, że jeden taki przypadek spowoduje, że mnie także już nie będzie. Czysty sport jest w interesie nas wszystkich, mam nadzieję, że świadomość tego też już wszyscy mają. Także ci młodzi sportowcy, którzy dopiero zaczynają swoją przygodę. Rozmawiał: Wojciech Harenda