Olgierd Kwiatkowski, sport.interia.pl: Po zwycięstwie w ubiegłym roku Igi Świątek w US Open napisał pan żartobliwie na swoim profilu społecznościowym, że czuje się trochę jak dziadek tego sukcesu, bo to pan wychował Tomasza Wiktorowskiego. Paweł Kalinowski, przez wiele lat trener tenisowy Tomasza Wiktorowskiego: To był oczywiście żart, który spodobał się również Tomkowi. Był moim zawodnikiem, którego praktycznie wychowałem tenisowo, a ogólnorozwojowo pan Tadeusz Paprocki (członek lekkoatletycznego Wunderteamu, wieloletni szkoleniowiec kadry narodowej oszczepników - przyp. ok). Na obozy z nami jeździł pan Adam Królak, który przekazywał wiedzę teoretyczną. To był ten komplet ludzi, który miał wpływ na Tomka i jego tenisowy rozwój jako zawodnika, instruktora, koordynatora, a potem trenera. Kiedy pan pierwszy raz spotkał najlepszego trenera tenisowego 2023 roku na świecie? - We wrześniu 1990 roku, miał dziewięć lat. Na trening przywiózł go ojciec. Był wysokim chłopcem, nie miał jeszcze 195 cm, bo ten aktualny wzrost osiągnął dopiero w wieku 15 lat, ale wystawał ponad rówieśników o głowę. Rozpoczął treningi w naszym klubie tenisowym, niestety już nieistniejącym, RKS Okęcie przy Radarowej 1 na warszawskiej Ochocie. Zapowiadał się na dobrego tenisistę? Miał dobre warunki fizyczne, a dziś wiemy, że także świetnie czyta grę. - Przyszedł na treningi trochę późno. W tenisie, jeśli chce się osiągnąć sukces na poziomie zawodowym, grę rozpoczyna się dużo wcześniej, w wieku 4-7 lat. Przynajmniej tak jest dziś. Wtedy nie wiedziałem jakie są perspektywy zawodników, do czego należy dążyć. Myślę, że Tomek i jego rodzice też tego nie wiedzieli. W każdym razie na początku miał trochę nadwagi, później wystrzelił w górę i wysmuklał. Był bardzo silny, a trener przygotowania fizycznego w naszym klubie Tadeusz Paprocki powiedział, że świetnie nadałby się do konkurencji rzutowych w lekkiej atletyce. Ja natomiast zapamiętałem go także jako wielki talent piłkarski. Kiedyś na letnim obozie sekcja tenisowa Okęcia grała z rówieśnikami z sekcji piłkarskiej Okęcia. Tomek zagrał na stoperze. Wygraliśmy 2:0. Po powrocie do Warszawy pytaliśmy się w klubie czy oni naprawdę w tej sekcji piłkarskiej prowadzą treningi piłkarskie. Jak potoczyła się kariera tenisowa Tomasza Wiktorowskiego? - Trenował cztery, razy w tygodniu w czteroosobowej grupie. Tak mało, bo dojeżdżał na treningi z Żoliborza. Dzięki systematyczności, zdrowemu rozsądkowi i sile był trudnym przeciwnikiem. Najpierw grał w turniejach regionalnych, od 14. roku życia zaczął jeździć po Polsce, ale skoro nie trenował indywidualnie, to w skali kraju odstawał od rówieśników. W kategorii do lat 16 zdobył dwa razy medale halowych mistrzostw Polski w deblu. Od liceum trenował trzy razy w tygodniu, bo równocześnie grał w koszykówkę w rozgrywkach szkolnych. Wtedy to były czasy wielkiej popularności NBA. A on dzięki swojemu wzrostowi brylował pod koszami. Był naprawdę dobry. Trochę wtedy odpuścił tenis. Jest reakcja sztabu na sukces Igi Świątek i Tomasza Wiktorowskiego. Humory dopisują Zdradzał predyspozycje do zawodu trenera? Jak to się stało, że nim został? - Nie lubił być słabszy w czymkolwiek do kogokolwiek. Był w tym trudny, ale to zdradzało, że miał wielkie ambicje. Lubił się uczyć. W przerwach między treningami przerabiałem z nim angielski. Na treningi nigdy się nie spóźniał, to drobnostka, ale świadcząca o tym, że był profesjonalny nawet jako dziecko. Nasz klub miał raczej charakter osiedlowy, nie zapewnialiśmy startu do zawodowego tenisa, bo to wymagało ogromnych pieniędzy. Tomek skończył liceum, poszedł potem na studia. Wprowadziłem taką zasadę, że ze studentów chciałem robić instruktorów. Tomek był jednym z pierwszych. Od razu powierzyłem mu stanowisko koordynatora, a miał wtedy tylko 20 lat. I robił to świetnie, a przecież to zajęcie wymagało wyjątkowych umiejętności organizacyjnych. Co studiował? - Na Politechnice Warszawskiej studiował na Wydziale Samochodów i Maszyn Roboczych, czyli tak jak jego ojciec. Uczył się bardzo dobrze i to na studiach dziennych. Miał średnią ponad 4,0 a równocześnie prowadził u mnie w klubie zajęcia z dziećmi i młodzieżą przez 30 godzin w tygodniu. Dostał m.in. grupę bardzo zdolnych dziewcząt, które stanowiły czołówkę w Polsce. Do tego był sparingpartnerem naszego najlepszego zawodnika - Marcina Maszczyka. Ogrom zajęć, które potrafił pogodzić, dowodzi, że był świetnie zorganizowanym człowiekiem w życiu i pracy. Widać to dobrze dziś kiedy od lat tak dobrze funkcjonuje w świecie zawodowego tenisa. Wiedza politechniczna bardzo przydaje mu się w pracy trenera? - Biomechanika na pewno, ale też umiejętność skupiania się na pracy, analizy. Tomasz Wiktorowski w końcu odszedł z RKS Okęcie i jak potem potoczyły się jego losy? - Szukał dalej swojej drogi rozwoju. Pracował z bardzo dobrą zawodniczką - Karoliną Kosińską, najpierw jako sparingpartner. Potem zaproponowano mu pracę w kadrze Polski, w której grały m.in. Agnieszka i Urszula Radwańskie. Zyskał u nich wielki szacunek. Zaowocowało to tym, że Agnieszka Radwańska zaprosiła go do współpracy. Dalszą ścieżkę jego kariery i sukcesy jakie odnosił, dobrze znamy. Czym panu imponuje Tomasz Wiktorowski jako trener Igi Świątek? - Konsekwencją w pracy i stabilnością emocjonalną. Sprawia wrażenie niezniszczalnego. Świetnie buduje model mistrza. To nie jest przypadek, to jest zaplanowane. Mówił nam o tym kiedyś nasz mentor i nestor polskich trenerów wspomniany Adam Królak. Bardzo mi imponuje wykorzystanie umiejętności tenisowych u tak ukształtowanej zawodniczki jak Iga Świątek. Sztab cały czas dodaje nowe elementy. Dzięki temu mamy tenisową mistrzynię. Rozmawiał Olgierd Kwiatkowski