Wyścigi na torach ulicznych mają swój niewątpliwy urok. Czekamy na nie zawsze z niecierpliwością, chociaż bywa, że się zawodzimy. Tym razem więcej emocji typowych dla torów ulicznych przyniosły piątkowe i sobotnie sesje treningowe i kwalifikacyjne, podobnie jak wyścigi Formuły 2. Z drugiej strony po dziwnych wydarzeniach piątku i soboty, niedziela także nie zawiodła, obdarowując nas dwoma niecodziennymi incydentami. Jeden z nich dotyczył niestety Roberta Kubicy. Polak startował z alei serwisowej, co było konsekwencją naprawy po sobotnim wypadku. Wkrótce po starcie podano informację, że Kubicy grozi kara, a po paru minutach Polak zjechał na drive through. Nawet najbardziej bystrzy obserwatorzy nie mieli pojęcia, o co chodzi. Można było się domyślać, że o jakieś wykroczenie regulaminowe. I rzeczywiście - okazało się, że Kubica wyjechał na pole startowe na końcu alei serwisowej za wcześnie. O 9 minut za wcześnie! Co to oznacza? Chyba tylko tyle, że ktoś w zespole Williams nie zna regulaminu. Bo trudno przypuszczać, że nie ma zegarka. To sytuacja kompletnie nie przystająca do Formuły 1, do królowej sportów motorowych, gdzie powinni pracować zawodowcy najwyższej klasy. A zawodowcom taki błąd nie ma prawa się przydarzyć. W dobrze zorganizowanym zespole powinna istnieć procedura i system kontroli, aby nie dopuścić do czegoś takiego. Drugi ciekawy przypadek to kolizja Daniela Ricciardo i Daniiła Kwiata. Kto nie widział, musi zobaczyć. Australijczyk zatrzymał się poza torem po przestrzeleniu zakrętu, to samo zrobił Kwiat, aby uniknąć kolizji. Po chwili Ricciardo zaczął cofać, by powrócić na tor i jadąc na wstecznym plus minus 10 km/h uderzył w samochód Rosjanina. Jak sam przyznał, nie spojrzał w lusterka, a był pewny, że Kwiat już dawno pojechał. Ta kolizja oznaczała koniec wyścigu dla obydwu kierowców. Chociaż sezon dopiero się rozpoczął, jestem pewien, że to murowany kandydat do miana najdziwniejszego, najbardziej kuriozalnego wydarzenia w tegorocznym sezonie. Cóż - typowa szkoda parkingowa. Trzeba będzie zrobić z AC - mowa tu o zespole Renault... Kolizja poza torem - to zdarza się naprawdę rzadko. Dla Ricciardo jest to na razie katastrofalny początek sezonu. Po przesiadce z Red Bulla, gdzie był w cieniu Verstappena, w tym roku w Renault zalicza wpadkę za wpadką. Ale co do tego akurat kierowcy jestem pewien, że prędzej czy później pozbiera się i przerwie pechową passę. Z pewnością stać go na zdobywanie solidnych punktów w każdym wyścigu i przynajmniej piąte - szóste miejsce w końcowej klasyfikacji sezonu. Powracając do Williamsa - czy są jakieś pozytywy tego weekendu? Największy to ten, że pomimo wcześniejszych incydentów obydwa samochody ukończyły czwarty z kolei wyścig. Kubica przejechał go bez większych przygód (z wyjątkiem jednej, w pierwszym zakręcie), chociaż po sobotnim wypadku znów niektórzy zaczęli kwestionować jego zdolność do jazdy wyścigowej, zwłaszcza na torach ulicznych. Strata Williamsa do rywali była nieco mniejsza, biorąc pod uwagę długość toru. Pozytywem jest też, że udało się doprowadzić do stanu używalności obydwa samochody po przygodach we wcześniejszych sesjach. Wystarczyło części, o co bardzo się obawialiśmy. I chyba wystarczy. Na razie musimy cieszyć się takimi rzeczami. Światełka w tunelu nadal nie widać. Williams FW42 to niestety po prostu zły, niespójnie zaprojektowany samochód. I bardzo trudno będzie to zmienić do końca sezonu. Za nami czwarty wyścig i czwarty dublet Mercedesa. Chyba mało kto oczekiwał przed sezonem takiego układu sił i przede wszystkim tak słabej postawy Ferrari, które traci punkty w dużej mierze na własne życzenie. Trudno w tej chwili upatrywać faworyta do tytułu w innym zespole, niż w Mercedesie. I nie tyle chodzi tu o stratę punktową zespołu z Maranello - ta, chociaż spora jest wciąż do odrobienia, co o łatwość, z jaką "srebrne strzały" wygrywają jeden wyścig za drugim. Ich dominacja we wszystkich wyścigach właściwie ani przez moment nie była zagrożona. Jeżeli Ferrari chce marzyć o tytule, musi od zaraz zacząć walczyć o zwycięstwo w każdym wyścigu. Najbliższa okazja już w następny weekend w Barcelonie. Grzegorz Gac