Boks. Przemysław Saleta dla Interii: Zarzut, że Krzysztofowi Głowackiemu zabrakło serca i ambicji, jest totalnie bez sensu
- Zawsze łatwo się ocenia, kiedy samemu nigdy nie było się w ringu. Wtedy wydaje się to proste. Poza tym każdy widział, że przecież Krzysiek w tej walce się nie poddał, tylko został znokautowany. To nie było "no mas" (już nie - przyp. AG) jak w przypadku Roberto Durana, tylko po prostu został rzucony na deski, bo tego dnia, i zapewne każdego innego, był od Okoliego dużo słabszy - mówi w rozmowie z Interią Przemysław Saleta, były pięściarz i ekspert Polsatu Sport, komentując pojedynek Krzysztofa Głowackiego z nowym mistrzem świata Lawrence’em Okoliem oraz towarzyszące mu echa, m.in. reakcję na Twitterze prezesa PZPN-u, Zbigniewa Bońka.
Artur Gac, Interia: Obserwuję, że z ogromną irytacją przyjął pan niektóre komentarze po porażce Krzysztofa Głowackiego, jakoby rodakowi zabrakło serca do walki, a wyszedł do ringu tylko po wypłatę. Nieczęsto w ten sposób pan reaguje.
Przemysław Saleta: - Aż trudno zrozumieć, że ktoś może mieć taką optykę, zwłaszcza znając Krzyśka i jego poprzednie pojedynki. Popatrzmy choćby na walkę z Marco Huckiem. To nie jest chłopak, który się poddaje. Natomiast w tej konkretnej walce z Okoliem rzeczywiście była różnica klasy, wynikająca z tego, że Anglik jest tak dobry, z jego warunków fizycznych oraz z tego, że - jak mi się wydaje - szczytowy moment kariery Krzyśka jest już za nim. Przy czym ja też, mówiąc szczerze, trochę inaczej wyobrażałem sobie tę walkę. Nastawienie było takie, że Okolie będzie bił prawy prosty, a Krzysiek będzie siedział na tylnej nodze i schodził w dół. Jednak Anglik jakby to przewidział i od samego początku właściwie bił długie haki, które suma summarum wyglądały na ciosy podbródkowe, bo Krzysiek schodził w dół. Po pierwsze wiadomo było, że Krzysiek musi skracać dystans i sądziłem, że będzie schodził do przodu na prawo, na zewnętrzną stronę lewej ręki Okoliego.
Do tego Okolie też nie dopuszczał Krzysztofa.
- No właśnie nie, bardzo dobrze się poruszał i cały czas uciekał w swoją prawą stronę. Niby na mocniejszą rękę Głowackiego, ale przy takiej różnicy zasięgu to było dla niego bezpieczne. Co tu dużo mówić, Okolie zaboksował po prostu jak profesor. A gdy dochodziło do półdystansu, to trzymał i Krzysiek nie miał żadnych argumentów.
Pojawiły się dywagacje, że może popełniono błąd w przygotowaniach, a może górę wzięły kwestie mentalne. Moim zdaniem prawda jest dużo bardziej bolesna. Okolie jest dzisiaj poza zasięgiem Krzyśka. Tak boksujący, nie popełniający błędów, wygrywa z nim 10 na 10 walk.
- Tak, tak. Ta walka, podobnie jak wcześniejsza Krzyśka z Ołeksandrem Usykiem, była jednostronnym widowiskiem. Był taki moment, że jakby Krzysiek nieco przyspieszył i na początku jednej z rund coś zaczęło się udawać, jednak później zwolnił tempo. Prawda jest taka, że jedyną szansą była tutaj bójka, bo w boksowaniu ciężko było sobie wyobrazić, że ogra Okoliego, będąc tak znacznie niższy i mając sporo krótszy zasięg.
Zgadzam się, że jedyną szansą "Główki" z kimś tak boksującym było podjęcie wielkiego ryzyka, ostrej próby przedarcia się w bliski półdystans. I uważam, że Krzysiek sprzed kilku lat by to zrobił, a obecny, mający za sobą parę ringowych wojen, już kalkuluje. Zresztą już sam zdążył dać do zrozumienia, że gdyby ruszył na wariata, to mógłby paść dużo szybciej.
- Też trzeba brać pod uwagę jego poprzednią walkę z Mairisem Briedisem i fakt, że przez półtora roku nie boksował. Niemniej jednak nie można postaci Krzyśka oceniać tylko przez pryzmat tej sobotniej walki, tylko należy patrzeć na całą karierę. W związku z tym różne wypowiedzi Zbyszka Bońka, czy przede wszystkim promotora Andrzeja Wasilewskiego, totalnie mi się nie podobają. Bo jednak jest się drużyną, na dobre i na złe, a w związku z tym wiadomo, że nie zawsze wszystko wychodzi. A to, że tam jest jakaś, nazwijmy to, "kosa" pomiędzy Fiodorem Łapinem, który odszedł a Wasilewskim, nie znaczy, że nagle Łapin był świetnym trenerem przez naście lat, a teraz nie. Tym bardziej, że akurat relacje Łapin - Głowacki są wyjątkowe. I nie wyobrażam sobie, żeby zarówno Krzysiek, jak i trener Łapin nie zrobili wszystkiego, żeby tak się przygotować, aby tę walkę wygrać.
Wypowiedzi obu przywołanych przez pana osób dotyczyły zupełnie różnych kwestii, ale faktem jest, że obie trudno zrozumieć.
- No ciężko. W boksie też się mówi, że pięściarz jest tak dobry, jak jego ostatnia walka i nie ma co się oszukiwać, że ta walka nie była dobra. Jednak przede wszystkim dlatego tak wypadła w wykonaniu Krzysztofa, że tak dobry był Okolie.
A próbuje pan jakoś zrozumieć skrajne opinie na temat rzekomego braku serca i charakteru u Głowackiego w tej walce? Bo wydawać by się mogło, że każda osoba, która ma jakiekolwiek pojęcie o boksie i kilka walk w swoim życiu widziała, to wie, jak wygląda pojedynek, w którym zawodnik wchodzi do ringu po to, mówiąc jeszcze ostrzej, żeby się podłożyć. Zwłaszcza, że tutaj, do czasu nokautu, "Główka" trochę fizycznego bólu musiał znieść, bo zdążył zainkasować niemało mocnych ciosów.
- Oczywiście. Wie pan, zawsze łatwo się ocenia, kiedy samemu nigdy nie było się w ringu. Wtedy wydaje się to proste. Poza tym każdy widział, że przecież Krzysiek w tej walce się nie poddał, tylko został znokautowany. To nie było "no mas" jak w przypadku Roberto Durana, tylko po prostu został rzucony na deski, bo tego dnia, i zapewne każdego innego, był dużo słabszy.
Wiemy, że te słowa dotarły też do Głowackiego, lecz uznał, że nie będzie odpowiadał, bo pewnie musiałby uciec się do bardzo mocnej riposty. Podejrzewam jednak, że tego typu "zarzuty", odbierające pięściarzowi charakter, bolą go dużo bardziej niż ból fizyczny, który czuje po pojedynku.
- Tym bardziej, że towarzyszy temu uczucie bezsilności. Z jednej strony była to bezsilność w ringu, ale to jest sport, wobec czego ktoś musi być lepszy, a ktoś gorszy. Natomiast taka ocena przez ludzi, którzy nigdy nie byli w ringu, kiedy samemu się wie, że człowiek dał z siebie wszystko, ale to nie wystarczyło na wygraną, na pewno boli. Z drugiej strony za chwilę o tym zapomnimy, bo generalnie dużo rzeczy dzieje się na świecie, więc taka - przepraszam za wyrażenie - "gównoburza" szybko przemija.
Swój krótki wpis, dotykając nim sedna i adresując do adwersarzy, zakończył pan tak: "Słabe to, tym bardziej, że dotyczy pięściarza, który osiągnął dużo więcej niż pozwalał mu naturalny talent i warunki fizyczne, ale nadrabiał to pracą i charakterem".
- Bo "Główka" taki jest. On nie ma warunków fizycznych, jak Okolie, ani nie ma ciosu, jak choćby "Diablo" Włodarczyk. Jest bardzo poprawny technicznie, ma trudny styl, bo jest mańkutem i "siedzi" na tylnej nodze, ale nie jest to Floyd Mayweather. Natomiast zasuwa jak koń, nie poddaje się, a dowodem na to są jego walki. Najbardziej znaną jest ta z Huckiem, w której zdobył mistrzostwo świata. Dlatego taki zarzut, że zabrakło mu serca i ambicji, jest totalnie bez sensu. Akurat charakter się ma, albo nie. A Krzysiek zdecydowanie go ma.
Zgadzając się, że szczyt możliwości Krzysztofa już bezpowrotnie minął, jaką widzi pan przed nim przyszłość? Mówimy jeszcze o większym i poważniejszym boksie, czy raczej zostają mu już tylko krajowe igrzyska?
- Każdy jest inny, ja też nigdy nikomu nie kończyłem kariery, bo sam wiem, jak ciągnie wilka do lasu z potrzeby adrenaliny. Z tym, że trzeba mierzyć siły na zamiary. Na pewno Krzysiek zasługuje na walkę pożegnalną i to naprawdę dużą. Jest przecież byłym dwukrotnym mistrzem świata i właściwie bardziej od niego utytułowani są tylko "Diablo" i Adamek. A później? Ja bym sugerował, że jeśli będzie chciał walczyć, to już bardziej na takiej zasadzie, jak ja od czasu do czasu wracałem. Tak naprawdę poważną karierę skończyłem w 2007 roku, a dalej walczyłem już dla funu i adrenaliny, bez planów sportowych, bo te pojedynki nie dawały mi żadnego awansu w rankingu i, szczerze mówiąc, ze sportowego punktu widzenia nie miały żadnego znaczenia. W tej chwili, w kategorii junior ciężkiej, sytuacja wygląda tak, że jest Okolie, który ma bardzo mocnego promotora Eddiego Hearna. I sądzę, że on tę kategorię zdominuje. Nie wiem, czy walka z Briedisem dojdzie do skutku, bo Łotysz chce się przenieść do kategorii ciężkiej, zresztą Okolie również, lecz najpierw chce zunifikować wszystkie tytuły.
Wiadomo, że nie zrobi tego w dwa miesiące, tylko chwilę mu to zajmie, a Krzysiek, który oczywiście jest dużo młodszy ode mnie, nie będzie coraz młodszy. Dlatego nie oczekuję, że nagle odrodzi się jak Feniks z popiołów i zacznie boksować tak, jak kiedyś. Wobec tego zabawa w boks, w sport, jak najbardziej, natomiast jak się było mistrzem świata... Wie pan, takim smutnym dla mnie widokiem była ostatnia walka Rafała Jackiewicza. Rafał twierdzi, że już nie będzie boksował, ale wiadomo, że z nim nigdy nic nie wiadomo, niemniej nie chciałbym takich sytuacji przerabiać w przypadku Krzyśka. Bardzo go cenię i lubię, dlatego lepiej, żeby był pamiętany z tych walk, gdy zdobywał mistrzostwo świata, czy nawet z tej walki z Okoliem, gdzie de facto walczył o mistrzowski tytuł niż później z przegranych po to, żeby zarobić pieniądze.
Jednak z drugiej strony trudno powiedzieć o Krzyśku, żeby dzisiaj sportowo znajdował się w gorszym położeniu niż na przykład Artur Szpilka, czyli był słabszy sportowo czy bardziej rozbity lub naruszony. A przykład Artura pokazuje, że w branży pod nazwą "boks zawodowy" niemożliwe w zasadzie nie istnieje. Nagle możesz znaleźć się w takich okolicznościach, że przed tobą walka z pięściarzem dla ciebie niebezpiecznym, ale w twoim zasięgu, a wygrywając za chwilę znów możesz stanąć przed szansą walki o tytuł mistrza świata.
- Akurat na temat "Szpili" mam takie zdanie, że on nie jest rozbity. On nigdy nie imponował odpornością na ciosy, natomiast kilka przegranych zabrało mu pewność siebie, która jest niezbędna w ringu. W konsekwencji, jeśli boksujesz bez takiej pewności siebie, czyli o ułamek sekundy wolniej, to już się spóźniasz. I dalej, bojąc się przyjąć każdego ciosu, trochę inaczej reagujesz, stając się sztywniejszy. Natomiast nie sądzę, żeby Artur był rozbity w takim zupełnie dosłownym znaczeniu, nawet jeśli za nim ciężkie nokauty, które zafundowali mu Wilder i Chisora. W gruncie rzeczy trafili go kilkoma ciosami, a nie obijali Arturowi głowy przez dziesięć lub dwanaście rund, co niewątpliwie byłoby dużo gorsze dla zdrowia. W pamięci ludzi ciągle jest walka z Wilderem o mistrzostwo świata, w której "Szpila" dobrze sobie radził, stąd też rzeczywiście te szanse, że jak wygra z Łukaszem Różańskim, to powtórnie może zawalczyć o tytuł w nowej kategorii. Przy czym Oscar Rivas, który na pewno będzie walczył o ten tytuł, ze swoim stylem i siłą byłby, moim zdaniem, dużo większym problemem niż Różański.
Niewątpliwie tak. Ten krajowy, nazwijmy to, "eliminator" Artur może jeszcze w miarę bezboleśnie przejść, ale później poprzeczka pójdzie mocno w górę.
- To też zależy. Swój pogląd na walkę Szpilki z Różańskim odnoszę też do ostatnich walk Artura, które były mało przekonywujące. Nie było w nich widać symptomów odbudowania się. Dlatego dla mnie faworytem jest Różański, który na pewno będzie agresywny. Ma bardzo dużo do wygrania, ma szybkie ręce, mocne uderzenie i szybko się porusza. Gdyby ta walka odbywała się cztery lata temu i "Szpila" by boksował tak, jak potrafi, to wygrałby bez żadnego problemu, bo po prostu jest lepszym pięściarzem. Natomiast w tej chwili wyżej stoją akcje Różańskiego.
Wydaje się, że Łukasz bez większego respektu ruszy na Artura, a wiemy, co dzieje się z trafionym "Szpilą", u którego szybko ulatnia się koncentracja i zaczynają się poważne tarapaty.
- Właśnie. Ale kiedyś było tak, że nawet jeśli leżał w walkach z Mikiem Mollo, to wstawał, oddawał i sam nokautował. Jednak po Wilderze, co było widać już w pojedynku z Kownackim, w momencie gdy wylądował na deskach, to wstał i czekał jak na ścięcie, aż Adam go dobije.
Rozmawiał Artur Gac
Więcej na ten temat
Zobacz także
- Polecane
- Dziś w Interii
- Rekomendacje