Adamek i Gołota znokautowali rywali
Najpierw była cisza. Później dudniące rytmy Eminema i krzyk "Andrzej, Andrzej!" czterotysięcznej publiczności w "Spodku" i wreszcie pierwsze ciosy Andrzeja Gołoty.

Andrzej Gołota - Jeremy Bates, KO 2. runda
Andrzej Gołota nie zamknął się tym razem w pokoju zasłaniając czarnymi kotarami okna. Zamiast tego spotkał się z kolegami, trochę podowcipkował, zjadł późny obiad i na 90 minut przed walką przyjechał w bardzo mieszanym składzie do "Spodka". Napisałem "mieszanym", bo nie było ostatniego trenera Gołoty Buddy'ego McGirta, który nie znalazł czasu, żeby przyjechać z Florydy do Polski, w roli "cutmana" wystąpił Steve Stoller, jeden z najlepszych chirurgów sportowych w USA, a prywatnie przyjaciel Andrzeja, zaś sprawie pomagał Leszek Samitowski, znakomity karateka (5 dan), a przy okazji człowiek odpowiedzialny za przygotowanie kondycyjne i sprawnościowe polskiego pięściarza. Nie było natomiast Marioli Gołoty, którą zatrzymał w Chicago koncert fortepianowy dziewięcioletniego syna Andrzeja. Na koniec na szczęście to nie miało żadnego znaczenia, bo Gołota, który przyznał, że przepracował tylko część zapowiedzianego obozu treningowego, bo zabrakło sparingpartnerów, był zbyt silny, zbyt precyzyjny, by choćby przez chwilę czuć zagrożenie ze strony amerykańskiego rywala. Ale opiszmy walkę oczyma Andrzeja Gołoty...
- Przyjęcie miałem niesamowite, przyznam, że ciarki przeszły mi po plecach, kiedy usłyszałem krzyk kibiców, którzy zagłuszyli nawet Eminema - powiedział INTERIA.PL w szatni, kilka minut po walce, Gołota. - Tego mi brakowało, a powrót na ring w Polsce, powrót zwycięski, to coś czego się nie zapomina. Bates nie rzucił się na mnie tak jak zapowiadał, a szkoda, bo miałem przygotowanych kilka kombinacji lewa-prawa. Zacząłem wolno, ale starałem się robić dwie rzeczy - po pierwsze zaczynać każdą akcje lewym prostym, a po drugie bić kombinacjami. To pierwsze mi wychodziło, drugie będzie lepsze za 2-3 miesiące, choć już w drugiej rundzie byłem z siebie bardziej zadowolony. Nie byłem zadowolony z wyczucia dystansu, sam się nadziałem na głowę Batesa, co skończyło się dla mnie rozciętym lewym łukiem brwiowym. Ale jednego nie pamiętam - żeby Bates mnie uderzył. Nawet jeśli tak było, to nie poczułem, nie przesadzam! Kiedy wiedziałem, że jest po walce? Po pierwszej minucie? Nie, poważnie - Bates wyszedł na ring, żeby walczyć, nie chciał się położyć, mimo, że waliłem go po głowie tak, że mnie lewa ręka rozbolała. Trafiłem go kilka razy bardzo mocno lewą, wyszedł mi mocny prawy na początku drugiej rundy, Bates dostawał pięć, sześć kolejnych ciosów pod rząd, przestał się bronić i sędzia słusznie zrobił, że zatrzymał walkę. Co dalej? Kocham ten sport, kocham światła na ringu, doping fanów, dla tego żyję walczę dalej. Dopóki ktoś mnie nie pokona mogę marzyć o tytule mistrza świata. Kto mi tego zabroni? - stwierdził.
Tomasz Adamek - Jose Luis Pineda, KO 7. runda
- Ciężko pracowałem z Andrzejem Gmitrukiem i teraz są tego efekty. Potrafię mocno uderzyć, o czym przekonał się Pineda nie tylko w siódmej rundzie. Trafił mnie pare razy, ale to co - zawsze mówiłem, że mogę przyjąć cios. Walczyłem mądrze, w dystansie, wykorzystywałem znowu moje najsilniejsze atuty. Dopiero zaczynam moją karierę w nowej kategorii wagowej, ale już wkrótce pokażę na co mnie stać - mówił po walce nowy mistrz świata IBO Tomasz Adamek, który wygrał przez nokaut w siódmej rundzie z pięściarzem z Panamy. Podobnie jak Gołota, Tomasz Adamek, gorąco dziękował wspaniałej publiczności w "Spodku" i trzeba przyznać, że pokazał wszystko, o czym zapewniał dziennikarzy przed pierwszą walką w kategorii do 200 funtów (junior ciężkiej) - szybkość, precyzję ciosów, a przy tym bardzo rozważny, wyrachowany, a przy tym efektowny boks. Pineda od początku - czego się można było spodziewać - nie wiedział, jak radzić sobie z lewymi prostymi Adamka, a kiedy "Góral" bił kombinacjami, zupełnie gubił się w obronie. Pięściarz z Panamy niby próbował atakować Adamka, ale pojedyncze ciosy po pierwsze bardzo rzadko trafiały znakomicie poruszającego się na nogach Tomka, a po drugie nie mogły mu zrobić krzywdy. Wystarczyło, by już w szóstej rundzie Pineda był nieco wolniejszy, by skuteczność Adamka wzrosła o kilkanaście celnych uderzeń, siódma runda był klasycznym przykładem tego, jak walczy Adamek - lewy sierpowy, prawy, ponownie lewy i pod Pinedą uginają się nogi. Adamek nie wypuszcza takich okazji i sędzia słusznie przerywa walkę ogłaszając zwycięstwo i mistrzowski tytuł IBO dla Polaka.
Po tym co widzieliśmy w "Spodku" jedno można powiedzieć na pewno - dalsze emocje w wykonaniu Andrzeja Gołoty i Tomasza Adamka mamy gwarantowane...
Przemek Garczarczyk z Katowic
Więcej na ten temat
Zobacz także
- Polecane
- Dziś w Interii
- Rekomendacje