Partner merytoryczny: Eleven Sports

Wojna francuska a sprawa polska

Lubię to
Lubię to
0
Super
0
Hahaha
0
Szok
0
Smutny
0
Zły
0
Udostępnij

Przyglądając się z zażenowaniem bratobójczej wojnie w kadrze Francji pamiętajmy, że to nasz, a nie ich futbol jest na dnie.

/AFP

Franck Ribery do dziś jest przekonany, że nieszczęściem nie był wcale wulgarny atak Nicolasa Anelki na Raymonda Domenecha w przerwie meczu z Meksykiem, ale fakt, że informacja o nim przedostała się do prasy. Brudy pierze się przecież za zamkniętymi drzwiami, tymczasem w kadrze "Trójkolorowych" było ich tyle, że wylały się na widok publiczny.

Ich nie powinno tam być

Śledzący mistrzostwa w RPA kibice podzielili się na dwie frakcje. Jedni patrzyli na to z zażenowaniem, inni z rodzajem dzikiej satysfakcji.

Na dobrą sprawę, wicemistrzów świata w RPA powinno przecież nie być. Ręka Thierry'ego Henry'ego rozstrzygająca baraże z Irlandczykami sprawiła, że "Trójkolorowych" traktowano w Afryce jak "enfant terrible" (określenie rozpowszechnione przez Francuzów). A oni odegrali swoją niewdzięczną rolę po mistrzowsku.

Atak głową Zinedine'a Zidane'a na Marka Materazziego w finale poprzednich mistrzostw świata urasta dziś do rangi symbolu. Potwierdzenie znalazła teza, że to nie Domenech, ale pomocnik Realu był trenerem i przywódcą tej grupy. Gdy Zidane'a zabrakło, wciąż silna kadrowo Francja poniosła spektakularne klęski na Euro 2008 i na mundialu w RPA - w obu przypadkach zajmując ostatnie miejsce w I fazie rozgrywek.

Bratobójcza wojna w Afryce skompromitowała wszystkich. Domenechowi wypomina się opętańczą wiarę w astrologię, nielegalny handel biletami podczas mundialu w USA, za co na sześć godzin zatrzymała go bostońska policja, kary 50 franków, jakie nakładał na piłkarzy młodzieżowej reprezentacji Francji za źle wykonany rzut wolny, aż po niefortunne oświadczyny dziennikarce, której udzielał wywiadu tuż po przegraniu Euro 2008. Zaraz okaże się, że na śniadanie pożera żywcem bezbronne dzieci.

Domenech aktorem w teatrze absurdu

Odchodzący trener reprezentacji Francji był w młodości aktorem, grywał w sztukach Eugene'a Ionesco, awangardowego dramaturga, jednego z twórców teatru absurdu. To chyba wyjaśnia wszystko. Razem z Domenechem teatr absurdu uprawiał prezes francuskiej federacji Jean-Pierre Escalettes, który z uporem maniaka trzymał go na stanowisku sześć lat.

Nie ma dziś nic prostszego niż sądzić, że francuski zespół miał złego selekcjonera. Jedynym sukcesem Domenecha w klubowej piłce był awans z Lyonem do I ligi 22 lata temu. Postawa drużyny w RPA została jednak odebrana jeszcze gorzej. Podczas strajku interweniował prezydent i francuski rząd uznając, że szargają wizerunek kraju.

O ile da się wierzyć w rozsądek kogoś takiego jak Thierry Henry, o tyle Nicolas Anelka stał się najbardziej pokracznym symbolem buntu piłkarzy wobec trenera. On buntował się przecież zawsze i przeciw wszystkim - nawet taki spokojny człowiek jak Vicente del Bosque odsunął go kiedyś od drużyny Realu Madryt.

Wojna domowa w kadrze Francji dobiegła jednak końca. Domenech przegrał ostatni mecz z RPA, zastąpi go Laurent Blanc, mistrz świata sprzed 12 lat. Obrazek przedstawiający, jak całuje łysą głowę Fabiena Bartheza przywołuje wielkie dni reprezentacji Francji. "Trójkolorowi" zdobyli wtedy szczyt, z którego właśnie runęli w przepaść. Gorzej być już nie może, czas odbić się od dna.

Blanca czeka intrygująca misja: wskrzeszenia zespołu po jednym z najbardziej spektakularnych upadków. Może osiągnąć to szybciej niż ktokolwiek się spodziewa. Jest dobrym trenerem: w 2009 roku przerwał passę Lyonu zdobywając z Bordeaux tytuł mistrzowski. Będzie miał wsparcie nie tylko opinii publicznej, ale nawet władzy, choć ta pewnie nie będzie mu potrzebna.

Kiedy postanowi komuś wybaczyć (na przykład Anelce) to i kibice wybaczą uznając, że do skandalicznego zachowania w RPA napastnika Chelsea zmusił Domenech. Kiedy Blanc kogoś skreśli (tego samego Anelkę) też nikt nie powie mu złego słowa. Na Anelce świat się przecież nie kończy, potencjał piłki francuskiej jest wielki. Znakomity system szkolenia wydał na świat gwiazdy ostatnich dwóch dekad, a gdyby Blancowi tego nie starczyło, wyda kolejne.

We Francji i tak lepiej niż w Polsce

I tu właśnie znajduje się sedno sprawy. Domenech i Anelka nie są w stanie zrujnować czegoś, co opiera się na trwałych podstawach. Takich, jakich nie ma w Polsce. Śledzący ten absurdalny francuski spektakl polski kibic powinien uzmysłowić sobie, że znajduje się w sytuacji biedaka emocjonującego się kłopotami bogacza, któremu wartość fortuny zmalała o połowę. Bogacz wciąż ma milion razy więcej od niego. Możemy współczuć Francuzom, ale nie mamy ani jednego piłkarza, jakich oni mają setki lub tysiące. Tymczasem odpowiedzialny za polski system szkolenia Jerzy Engel kłóci się w TVP z Jackiem Gmochem o rękę w meczu Argentyna - Grecja.

Gdy spojrzymy na to trzeźwo, to za dwa lata, na Euro 2012 trzy razy bardziej prawdopodobny jest sukces Francji niż Polski.

INTERIA.PL

Lubię to
Lubię to
0
Super
0
Hahaha
0
Szok
0
Smutny
0
Zły
0
Udostępnij
Masz sugestie, uwagi albo widzisz na stronie błąd?Napisz do nas
Dołącz do nas na:
instagram
  • Polecane
  • Dziś w Interii
  • Rekomendacje