Jon Pall Sigmarsson urodził się 1960 roku. Dokładnie 28 kwietnia obchodziłby 65. urodziny. Choć od jego wielkich sukcesów minęło już wiele lat, wciąż pozostaje jednym z najbardziej utytułowanych siłaczy wszech czasów. Islandczyk w latach: 1984, 1986, 1988 i 1990 wygrywał mistrzostwa świata strongmanów. Wcześniej uprawiał m.in. trójbój siłowy i właśnie w tych czasach został wybrany najlepszym sportowcem swojego kraju. To był rok 1981. 41 lat później został przyjęty do Galerii Sław Najsilniejszych Ludzi Świata. Fatalne wieści od Halla po walce z Pudzianowskim. Słono zapłacił za wygraną Zabójcza miłość Sigmarsson od dziecka dźwigał ciężary, ale początkowo czynił to, pomagając matce i przybranemu ojcu na farmie w Solvangur, gdzie się urodził. Młodość spędził na polowaniu na foki. Jego codzienne zadanie polegało na noszeniu na farmę dwóch kontenerów pełnych wody, ważących 24 kg. Jego rodzina pracowała od rana do wieczora, ale po kolacji Sigmarsson spędzał wolny czas na czytaniu książek o silnych ludziach. Praca fizyczna w młodości skłoniła go do podjęcia decyzji o zostaniu cieślą. Dzięki niezwykłej sile i zręczności potrafił pracować bardzo szybko. Z czasem poświęcił się w pełni treningowi siłowemu. Zaczął trenować glimę, czyli odmianę nordyckich zapasów. Próbował swoich sił w piłce nożnej i piłce ręcznej, gimnastyce, karate i pływaniu, ale po uszy zakochał się w ciężarach. Ta miłość okazała się zabójcza. W 1975 roku Sigmarsson rozpoczął treningi w podnoszeniu ciężarów. Chciał wystąpić w igrzyskach olimpijskich, ale miał problem z jedną ręką, której nie mógł całkowicie wyprostować. Z tego względu sędziowie nie zaliczali mu prób. Zajął się zatem trójbojem siłowym. Stał się specjalistą szczególnie od martwego ciągu. W nim ustanawiał wiele rekordów. Islandczyk całkowicie podporządkował życie sportowi siłowemu. Odstawił alkohol. Dziennie zjadał tacę jajek. Raczył się koktajlami z tuńczykiem, jajkami, bananami i mlekiem. W jednym z wywiadów sprzed lat mówił o tym, że zwiększył dzienne spożycie do 20 tysięcy kilokalorii!!! Od 1987 roku widzowie pasjonowali się rywalizacją Sigmarssona z Amerykaninem Billem Kazmaierem, który wracał po latach wykluczeń z zawodów. Ich walka doprowadziła do pobicia wielu rekordów świata przez Islandczyka, który ostatecznie udowodnił swoją wyższość nad uznawanym za najsilniejszego człowieka świata Kazmaierem. "Nie ma po co żyć, jeśli nie możesz zrobić martwego ciągu" To w czasie ich zmagań padły legendarne słowa z ust Sigmarssona, który powiedział: - Nie ma po co żyć, jeśli nie możesz zrobić martwego ciągu! Od 1991 roku Islandczyk zmagał się z kontuzjami. Zrobił sobie przerwę od startów i skupił się na budowie własnej siłowni. Spędzał też czas z synem Sigmarem. Pojawiły się też u niego problemy z sercem. Sigmarsson szukał nawet pomocy u specjalistów w USA. To wszystko było efektem stosowania sterydów anabolicznych. 16 stycznia 1993 roku robił trening we własnej siłowni. Zmarł w czasie wykonywania... martwego ciągu. Wszystkiemu winny był rozległy zawał serca, który doprowadził do pęknięcia aorty. Okazało się, że Islandczyk zmagał się z wadą serca, jaka była dość częsta w jego rodzinie. Wiele wskazuje na to, że Sigmarsson przeczuwał rychłe nadejście śmierci.