Brady Kurtz pojawił się w polskiej lidze w sezonie 2016. Zaczynał z opinią wielkiego talentu, zresztą jak każdy Australijczyk, który od początku kariery jest związany z leszczyńską Unią. Dlaczego? Bo leszczynianom australijski perełki podsuwa Leigh Adams, legenda Unii i dwukrotny medalista Indywidualnych Mistrzostw Świata. Kariera Kurtza rozpędzała się powoli. Zaczynał od Polonii Piła, gdzie szału może nie zrobił, ale wstydu sobie też nie. W wieku 19 lat wykręcił na zapleczu PGE Ekstraligi średnią na poziomie 1,595 pkt./bieg - całkiem niezłą, jeśli weźmiemy pod uwagę wiek zawodnika, poziom rozgrywkowy i doświadczenie w polskich ligach żużlowych. Gwiazda Kurtza rozbłysnęła mocniej, gdy w 2017 w... Rybniku zadebiutował w PGE Ekstralidze. Wystartował w dwóch meczach i spisał się bardzo solidnie - średnia 1,750 pkt./bieg była wystarczająca, żeby Unia dała mu szansę startu w swoich barwach. Szybka eksplozja i szybkie zgaśnięcie talentu Kurtza Australijczyk nie miał problemów z zaaklimatyzowaniem się w najlepszej żużlowej lidze świata. W pierwszym sezonie dostał szansę we wszystkich meczach leszczyńskiej Unii. Wykręcił średnią 1,423 pkt./bieg, co było bardzo dobrym rezultatem dla debiutanta i zwiastowało, że z Kurtza będzie bardzo solidny zawodnik. Niestety kolejne sezony nie były w jego wykonaniu tak udane, jak ten pierwszy i Brady Kurtz stopniowo obniżał loty. W sezonie 2020 spisywał się naprawdę słabo. Dostał szansę jazdy w dwóch meczach i wykręcił średnią na poziomie 1,143 pkt./bieg, czyli bardzo niską. Gdy szansę dostał Jaimon Lidsey i spisał się lepiej od starszego kolegi, stało się jasne, że Kurtz pójdzie w odstawkę, a Unia postawi na Lidsey’a. Kurtz odbudowuje się w eWinner 1. Lidze Kurtz został wówczas wypożyczony do pierwszoligowego Orła Łódź. Pierwszy sezon nie należał do najbardziej udanych, bo pojechał na poziomie takim, jak wtedy, gdy debiutował na zapleczu PGE Ekstraligi, ale w drugim roku startów pokazał na co go stać. Ze średnią 2,194 pkt./bieg był piątym najskuteczniejszym zawodnikiem eWinner 1. Ligi. Ostatni sezon nie był dla niego już tak dobry. Kurtz obniżył loty i w klasyfikacji indywidualnej zawodników nie był piąty, a czternasty. Teraz zmienia otoczenie, pewnie licząc, że powrót do klubu, dzięki któremu zdołał się wypromować, pozwoli wrócić mu na właściwe tory. Przy okazji Kurtz nieźle zarobi. Już teraz zgarnął 450 tysięcy złotych za podpis. Przy stawce 4,5 tysiąca za punkt, sporo pieniędzy ma do podniesienia z toru. Przy takiej samej zdobyczy jak w zeszłym roku, Australijczyk zarobi ponad 830 tysięcy złotych. Zobacz także: Rozkręcamy karuzelę. Miliony do wzięcia! To mieli być następcy Zmarzlika. Co u nich słychać? Szalony pomysł działaczy. Napisali list do Barcelony