Sportowo utrzymanie w cyklu wywalczyła najlepsza szóstka tegorocznej rywalizacji - Bartosz Zmarzlik, Leon Madsen, Maciej Janowski, Daniel Bewley, Robert Lambert oraz Frederik Lindgren. Poprzez zakończony turniejem Challenge system kwalifikacji do cyklu awansował Szwed Kim Nilsson, a pewność utrzymania zapewnili sobie także Jack Holder i Max Fricke. Pozostałych sześć stałych miejsc zostanie rozdysponowanych przez organizatorów w ramach dzikich kart. Jak słyszymy w kuluarach, kibice nie powinni spodziewać się zaskoczeń. Absolutnymi pewniakami do "dzikusów" są filary Stali Gorzów - Anders Thomsen i Martin Vaculik. Obaj w tegorocznym cyklu radzili sobie fenomenalnie, zdarzało im się nawet wygrywać pojedyncze turnieje, ale z walki o pierwszą szóstkę wyeliminowały ich kontuzje. Problemy zdrowotne pokrzyżowały plany także Mikkelowi Michelsenowi, więc i on otrzyma zapewne od losu kolejną szansę. Trudno także spodziewać się, by promotorzy nie wyciągnęli pomocnej ręki do Taia Woffindena. Trzykrotny mistrz świata to jedna z największych ikon cyklu Grand Prix i na pewno nie zostanie on skreślony po jednym słabszym sezonie. Albo Dudek, albo Kubera Polscy kibice domagają się miejsca przy stole dla Dominika Kubery albo Janusza Kołodzieja. W doktrynie przyznawania dzikich kart przyjęło się jednak, że nie wypada w sztuczny sposób zapraszać do zabawy czwartego przedstawiciela tej samej nacji. Obaj mają co prawda solidne argumenty - pierwszy rozwija się w zatrważającym tempie i za kilka lat będzie go stać na walkę o medale, a drugi o mało co nie awansował do Grand Prix poprzez Mistrzostwa Europy, ale ich pojawienie się w stawce oznaczałoby zapewne wypadnięcie z niej Patryka Dudka. Zielonogórzanin również ma zaś za sobą świetny sezon - przez większość rozgrywek utrzymywał się w strefie medalowej i choć wypadł z pierwszej szóstki, to na starych zasadach punktacji zająłby w klasyfikacji generalnej wysokie czwarte miejsce. Jeśli więc zmiany, to za Jasona Doyle’a. Pytanie tylko kto miałby go niby zastąpić, skoro wiadomo, że nie może być to Polak. Nicki Pedersen? Wciąż nie wiadomo na sto procent czy zdoła on w ogóle wykurować się na początek przyszłego sezonu. Legendarny Duńczyk przyznał zresztą w rozmowie z Interią, że otrzymał propozycję dzikiej karty przed sezonem 2021, ale zdecydował się ją odrzucić. Co poniektórzy domagają się zastąpienia zrutynowanego Doyle’a przedstawicielem żużlowej egzotyki, otwarcia się na rynki szczelnie zamknięte dotąd przed podbojami żużlowej Grand Prix. No dobrze, ale kto taki dorasta poziomem do cyklu? David Bellego? Sympatyczny facet, ale on bądź co bądź przed chwilą odbił się od PGE Ekstraligi, więc gdzie mu do walki o mistrzostwo świata?! Kai Huckenbeck? Kibice w Niemczech byliby zachwyceni, ale to wciąż nie ta półka. Andrzej Lebiediew? Okej, w Toruniu spisał się ostatnio lepiej od Doyle’a, ale czy potrafiłby utrzymać tak wysoką formę przez cały sezon? Lepsze czasem jest wrogiem dobrego. Pod nieobecność Emila Sajfutdinowa i Artioma Łaguty i biorąc pod uwagę niechęć organizatorów do zmieniania Grand Prix w otwarte mistrzostwa Polski, lepszych alternatyw po prostu brakuje. Pozostaje nam cieszyć się z tego, co zostało.