Valencia, za Realem Madryt albo FC Barcelona - nie trzeba być dyplomowaną wróżką, by już teraz, z minimalnym ryzykiem błędu, przewidzieć końcowy skład podium ligi hiszpańskiej. Pozostali kandydaci wykańczają się sami. Niemal na półmetku sezonu Villarreal ledwie zipie nad strefą spadkowa, Atletico na wyjazdach wywalczyło jeden punkt na 21 możliwych, Sevilli przytrafiają się serie pięciu kolejek bez zwycięstwa, nawet w Bilbao przygasły największe gwiazdy. Pierwsze dwa z tych klubów, przeżywające zdecydowanie najcięższe chwile, w świątecznej przerwie wymieniły trenerów. Niewykluczone, że popełniając przy tym te same błędy, które w przeszłości wciągnęły je w tarapaty. Odkrycie DNA Barcelony W czerwcu 2008 roku szkoleniowcem Barcelony został 37-letni Pep Guardiola. Było to wielkie ryzyko - Guardiola był trenerskim żółtodziobem, miał za sobą zaledwie rok pracy w Barcelonie B, którą wprowadził do trzeciej hiszpańskiej ligi. Brak doświadczenia miało zrównoważyć "DNA Barcelony" - Guardiola sam rozegrał w barwach "blaugrana" kilkaset meczów, klub znał od podszewki, podobnie jak metody szkoleniowe, jakimi w La Masii, akademii piłkarskiej Barcelony, już najmłodsi adepci piłki programowani byli do gry w katalońskim stylu. Sukcesy Guardioli - już w pierwszym sezonie wygrał wszystko, co było do wygrania, w następnych również hojnie uzupełniał klubowe gabloty kolejnymi trofeami - zmieniły nie tylko klub z Camp Nou. Cały świat zachłysnął się sposobem gry zespołu Guardioli, który z utrzymywania się przy piłce i z wymieniania podań zrobił niemal odrębną dyscyplinę i ustanawiał w niej kolejne rekordy, oraz jego nową "filozofią" - coraz bardziej odważnym promowaniem własnych wychowanków. Młodzieńcy wyszkoleni na miejscu (obdarzeni "DNA Barcelony") lepiej niż sprowadzani za gigantyczne pieniądze obcokrajowcy (o czym na kilku przykładach przekonał się sam Guardiola) odnajdywali się w wyrafinowanym systemie gry drużyny o bordowo-granatowych barwach. Każdy chciał mieć swojego Guardiolę... O powtórzeniu sukcesów Guardioli zaczęli fantazjować prezydenci innych drużyn. Niemal powszechnie uznano powierzenie drużyny debiutantowi, najlepiej związanemu w przeszłości z klubem, za gwarancję sukcesu. Wchłanianie barcelońskich wzorców kilku zespołom odbiło się jednak czkawką. Gdy Guardiola instalował się na ławce trenerskiej Barcelony, piąty sezon w Villarreal, niedawnym półfinaliście Ligi Mistrzów, zaczynał Manuel Pellegrini, a Javier Aguirre trzeci w Atletico Madryt. Ten drugi stracił pracę jeszcze w trakcie rozgrywek, a posadę po nim objął Abel Resino - były wieloletni bramkarz "Colchoneros", od kilku lat poszukający szczęścia w zawodzie trenera, jednak głównie w niższych ligach. Całe doświadczenie Resino w Primera Division obejmowało krótki epizod w Levante, skąd wyleciał po ośmiu kolejkach, w których jego podopieczni wywalczyli jeden punkt. Dla władz Atletico sprowadzony w lutym 2009 roku Resino miał być własną kopią Guardioli, który zdobył uznanie już na półmetku debiutanckiego sezonu. Sevillą, której Barcelona sprzed epoki Guardioli powinna zazdrościć wychowanków, od października 2007 roku dowodził odpowiednik Pepa, Manolo Jimenez - były gwiazdor Sevilli, a potem wieloletni trener drużyny rezerw. Nie można zatem powiedzieć, że Sevilla wzorowała się wówczas na Barcelonie - raczej było całkowicie odwrotnie. Niemniej, następcą zwolnionego w 2010 roku Jimeneza został Antonio Alvarez. Naturalnie - były piłkarz, a później trener rezerw Sevilli, debiutujący w roli szkoleniowca na takim poziomie. Poprzedni analogiczny projekt zakończył się fiaskiem, ale przecież Święty Graal futbolu został już odnaleziony... ...I chce mieć nadal Abel Resino dokończył sezon 2008/09 na czwartym miejscu, premiowanym awansem do Ligi Mistrzów, ale już w następnym Atletico grało katastrofalnie. Przybyły na ratunek Quique Flores (z solidnym doświadczeniem i niezłymi wynikami na koncie) w kilka miesięcy doprowadził Atletico do finału Pucharu Króla oraz triumfów w Lidze Europy i Superpucharze Hiszpanii. W następnym roku nie zdołał wrócić do Ligi Mistrzów i odszedł z klubu, skonfliktowany z częścią zawodników. Jego następcy, Gregorio Manzano - szanowanemu w Hiszpanii, nazywanemu "Profesorem" - nie udało się sprostać oczekiwaniom władz, które niedawno wróciły do poszukiwania kolejnego awatara Guardioli. Padło na Diego Simeone, byłego piłkarza "Rojiblacos", z doświadczeniem trenerskim zdobytym wyłącznie w kilku argentyńskich klubach. Również Villarreal polował na swojego Guardiolę. W 2009 roku Manuel Pellegrini nie śmiał odmówić Realowi Madryt, zespół pod wodzą jego następcy, Ernesto Valverde, rozczarowywał i w lutym 2010 roku szansy trenerskiego debiutu w Primera Division doczekał się Juan Carlos Garrido. Nie miał on wprawdzie za sobą kariery piłkarskiej, ale od kilku lat prowadził Villarreal B. Po fatalnej połowie aktualnego sezonu Garrido dostał wypowiedzenie, a jego następcą Fernando Roig, prezydent "Amarillos", niedawno mianował kolejne potencjalne wcielenie Guardioli - Jose Francisco Molinę. Byłego bramkarza (m.in. Villarrealu), w ostatnich latach trenera drużyny juniorów, potem rezerw Żółtej Łodzi Podwodnej. Na ławce trenerskiej w najwyższej klasie rozgrywek Molina oczywiście dopiero zadebiutuje.