Trzy telefony komórkowe, kilka cegieł, rowerowy łańcuch i oczywiście deszcz monet - wtedy, na przełomie tysiącleci funkcjonowały pesety, które tego wieczoru bardzo się przydały. To wszystko znalazło się nie tylko w notesie sędziego Alfonso Péreza Burrulla, ale również na murawie. 21 października 2000 r. rzucano nie w sędziego, ale jednego z piłkarzy. Kilka miesięcy wcześniej, Portugalczyk Luis Figo przeszedł z FC Barcelona do Realu Madryt - zrobił rzecz niewyobrażalną, zdradził, to tak jakby Lionel Messi zmienił Katalonię i barwy blaugrana na Kastylię i królewską biel Realu. Takich rzeczy się nie robi. 100 tysięcy kibiców na Camp Nou zjednoczyło się w kolektywnej nienawiści, wielu z nich miało wielkie imitacje banknotów o wartości 5 tysięcy peset z wizerunkiem Figo, który z idola stał się "pesetero" - poleciał na pieniądze. Czas nie uleczył ran, co było doskonale widoczne dwa lata później. W listopadzie 2002 r. mecz El Clasico (akurat ten mecz został nazwany Derbi de la Vergüenza - Derby Wstydu) został w 69. minucie wstrzymany na 13 minut, gdy Luis Figo starał się wykonać rzut rożny. W jego kierunku poleciały m.in. (pełna) butelka whisky i świński łeb. Luis Figo nie był pierwszy i nie ostatni, który dokonał niewyobrażalnego. Przed nim Camp Nou na Santiago Bernabeu zamienili Bernd Schuster i Michale Laudrup, ale to byli przybysze z dalekich krajów północy. W przeciwnym kierunku podążył Luis Enrique, ale żaden z nich nie miał statusu Figo i żaden nie wypowiadał się w tonie jakim robił to Portugalczyk. W filmie produkcji Netflix "Transfer Luísa Figo: Dzień, który zmienił futbol", są nagrania, na których w 1999 r. (rok przed transferem) Figo mówi dlaczego uważa, że Barca to coś więcej niż klub ("mes que in club"), a po mistrzostwie z czupryną pofarbowaną w kolory blaugrana śpiewa o "madryckich płaczkach, którzy mają gratulować championom". U schyłku poprzedniego stulecia to Madryt był mocniejszy w odwiecznych zmaganiach zbuntowanej Katalonii ze stateczną Kastylią. Figo był kimś w rodzaju ostatniej nadziei, przywódcy rebeliantów, a jednak zdradził. Za 60 milionów euro przeszedł do znienawidzonego rywala, a swoimi niemądrymi wypowiedziami ("W Barcelonie miałem wszystko, gdyby to nie był Madryt, to bym nie przeszedł") i zwodzeniem opinii publicznej tylko dolał oliwy do ognia. Dlatego latem 2000 r. tuż po ogłoszeniu transferu, "który zmienił futbol" na katalońskich ulicach publiczne palono koszulki z numerem 7, które symbolizowały niedawnego idola. Czy Figo nie przewidział tak agresywnej reakcji kibiców Barcy? Gdy słucha się jego wypowiedzi w wyżej wymienionym dokumencie rzuca się w uszy używany przez niego język hiszpański, który jest na bardzo miernym poziomie. A przecież dla Portugalczyka nie powinno to być problemem. Problemem wydaje się być brak edukacji piłkarza, który jak wielu, którzy sięgnęli szczytów, wywodzi się z biedy. Matka Figo wypalała węgiel drzewny, a jego ojciec już w wieku 10 lat musiał rzucić szkołę, żeby pomagać w pracy swemu ojcu. Figo zabrakło wyobraźni, a żądza pieniądza okazała się niepohamowana. Luis Figo: od bohatera do zdrajcy Wszelkie generalizacje nie są dobre, ale gdy coś się cyklicznie powtarza nie może to być przypadkiem Weźmy takich Portugalczyków. Na zewnątrz prezentują się jako pogodni i weseli, "bom dia" itd. Ale gdy przebijemy się przez pierwszą warstwę wychodzi szydło z worka co dla wielu z nich jest najważniejsze. Pieniądze. Portugalscy selekcjonerzy reprezentanci Polski okazali się totalnymi pomyłkami, a jeden który okazał się pomyłką relatywnie mniejszą, czmychnął za ocean przy pierwszej, lepszej okazji. Legenda Ekstraklasy i najskuteczniejszy obcokrajowiec w historii Flavio Paixao, na zakończenie kariery gdy w barwach Lechii Gdańsk został zdegradowany z Ekstraklasy, na początek mówił, że czuje się winny tego spadku i pensji za czerwiec, gdy było już po sezonie nie chce, potem jednak sobie przypomniał, że chce. Chwilę później, za półgodzinny występ na festiwalu filmów piłkarskich zażyczył sobie 7 tysięcy złotych. W tych czasach, gdy masło jest już po osiem złotych, to tyle co nic. Ale portugalskim królem chciwości pozostaje Luis Figo. Cała jego kariera to historia zdrad większych i mniejszych. Figo jest wychowankiem Sportingu Lizbona, gdy "Lwy z Alvalade" wpadły w finansowy zakręt skrzydłowy, jak gdyby nigdy nic zaczął negocjować z największym rywalem - Benfiką. Jego apetyt finansowy był tak wielki, że "Orły" nie były w stanie go zaspokoić. Agent Figo Jose Veiga przeniósł swoje zainteresowanie na Serie A, wówczas najbogatszej i najlepszej ligi świata. I znów dał znać o sobie nieposkromiony apetyt jego klienta. Figo negocjował z Juventusem i Parmą, rozmowy szły tak dobrze, że z oboma tymi klubami podpisał kontrakty. I tu pierwszy raz w życiu dostał po łapach - efektem podpisania dwóch umów był dwuletni zakaz gry w lidze włoskiej. Dobrze płacili wtedy w Hiszpanii, zwłaszcza w FC Barcelona i Realu Madryt. Wybór padł na "Dumę Katalonii". - To był prosty wybór, od zawsze kibicowałem Barcelonie i ją uwielbiałem. Czułem się jak dzieciak, który dostał nową piłkę - tłumaczył Figo w filmie "Netflix". Po pięciu latach na Camp Nou, latem 2000 r. jak co roku Figo zażądał podwyżki. - Skoro jestem wśród trzech najlepszych piłkarzy świata, to chcę być w trójce najlepiej opłacanych - argumentował, na pewno z ciężkim sercem, bo pieniądze nie były dla nie nigdy ważne. Prezes Barcy, Joan Gaspart, myślał że piłkarz blefuje i nie miał ochoty na renegocjację kontraktu, gdyż ówczesna umowa obowiązywała jeszcze przez trzy lata. Na takim myśleniu srodze się przejechał. We wszelkich plebiscytach dotyczących najgorszego prezesa Barcy w historii wygrywa, albo jest drugi za Josep Maria Bartomeu za którego kadencji Blaugrana niemal zbankrutowała. Jednak agent Figo doskonale czytał grę - tamtego lata odbywały się wybory na prezydenta Realu Madryt. Niewielu wierzyło, że Florentino Perez zastąpi Lorenzo Sanza, jednak ten pierwszy obiecał sprowadzenie Figo. Jeśli to się nie uda, miał pokryć roczne składki członkowskie socios z własnej kieszeni. Trudno jednak było uwierzyć, że "Królewscy"" zapłacą klauzulę odstępnego w wysokości 60 milionów euro. Barca przechodziła ciężki czas, koszty przewyższały przychody. Nie musiała sprzedawać, ale nie stać ją było na kolejną podwyżkę dla Figo. W filmie "Netflix" jest jeszcze jeden wątek - agent Jose Veiga i były świetny portugalski piłkarz Paolo Futre naciskają na transfer. Ten pierwszy podpisał nawet umowę w imieniu swego klienta, a gdy ten nie był przekonany oświadczył, że wobec tego trzeba będzie Realowi zapłacić 30 milionów kary. Postawił Figo pod ścianą, chociaż to tylko jedna z wersji tej historii. Fakty są takie, że na Bernabeu Figo dostał pensję w wysokości 5 milionów dolarów rocznie, czyli ponad cztery razy tyle co w Katalonii. Piłkarze to duże dzieci, zależy im by być chcianym i kochanym. Figo mówi, że w Katalonii "miał wszystko", ale tak naprawdę dopiero w Realu poczuł się doceniony. - Szczerze mówiąc, to myślę, że gdybym został na Camp Nou, to koniec końców zarobiłbym podobnie - oświadczył Figo. W 2000 r. Figo wygrał Ballon d'Or został najlepszym piłkarzem świata, chociaż bardziej za występu w reprezentacji Portugalii niż Realu. Niebawem na Bernabeu zaczęli przybywać kolejni "Galacticos": Zinedine Zidane, David Beckham i Ronaldo (wcześniej też grał w Barcelonie). Po pięciu latach i zakończeniu kontraktu z Realem Figo odszedł do Interu Mediolan. Zdrada i wstyd pozostały na zawsze. Maciej Słomiński, INTERIA