Starsi kibice, gdy zmrużą oczy widzą postać Alfredo Di Stefano w śnieżnobiałej koszulce Realu Madryt. Niewiele jednak zabrakło, by Argentyńczyk został piłkarzem zupełnie innego klubu, w zupełnie innej koszulce. Zresztą, co ja piszę - Di Stefano zagrał nawet towarzysko dwukrotnie w barwach Blaugrana, odwiecznego rywala Realu - FC Barcelona. "Los Blancos" musieli uciec się do wyrafinowanego podstępu oraz ponoć potrzebowali nawet pomocy władz, by przekabacić Di Stefano na swoją stronę. Przed erą "Saeta Rubia" (Blond Strzała) "Królewscy" niedomagali, zdobywając jedynie dwa tytuły mistrzowskie przez ćwierć wieku. Czy bez Di Stefano Real sięgnąłby po mistrzostwo Hiszpanii osiem razy i pięć razy po Puchar Europy? To pytanie retoryczne - osobowość Di Stefano najtrafniej podsumował prezydent Realu Santiago Bernabeu, który już po pierwszym spotkaniu miał powiedzieć: "Od tego faceta czuć futbol na kilometr". To pierwsze spotkanie miało miejsce w 1952 r., gdy Argentyńczyk w barwach kolumbijskiego klubu Millonarios Bogota przyjechał do Madrytu zagrać w mini-turnieju na 50-lecie Realu. Zawodnik od razu wpadł w oko szefom "Królewskich", pech chciał, że te zawody oglądali również wysłannicy FC Barcelona. Żeby w pełni zrozumieć sytuację trzeba cofnąć się do lat tuż po II wojnie światowej. W 1948 r. w Argentynie doszło do strajku piłkarzy, nie mogąc uprawiać ukochanego sportu Alfredo Di Stefano odszedł do Kolumbii, gdzie powstała wówczas zawodowa liga futbolu - mówiono o rebelii, rozgrywki nazywano "pirackimi", zarabiano krocie stąd inna nazwa - "El Dorado" (każdy wie co to znaczy) - w każdym razie egida FIFA nie obowiązywała. Di Stefano grał dla Millonarios Bogota, "Milionerzy" mieli kasy jak lodu, to logiczne, gdyby było inaczej, inaczej by się nazywali. Jedne źródła mówią o tym, że nasz bohater był do Bogoty tylko wypożyczony, inne że grał w Kolumbii, dlatego że River nie płaciło i miał prawo zerwać z nim kontrakt. Szczegół pozornie nieważny, który później będzie miał ogromne znaczenie. Real Madryt wykradł Alfredo Di Stefano z FC Barcelona Przez cztery lata gry w Bogocie, nasz bohater rozegrał 111 spotkań w lidze, zdobywając równe 100 goli, chociaż nie był nawet napastnikiem, a kimś w rodzaju ofensywnego pomocnika na dzisiejsze pieniądze. Przepisy dotyczące gry dla reprezentacji nie były restrykcyjne jak dzisiaj, dlatego w międzyczasie Di Stefano do wcześniejszych sześciu występów dla Argentyny, dołożył cztery dla Kolumbii. Wciąż mu było mało, dlatego później zagrał jeszcze 31 razy dla swej drugiej ojczyzny Hiszpanii. Paradoksem i tragedią jego kariery jest to, że mimo że zdobył wszystko w piłce klubowej, nie zagrał ani minuty na mundialu! W 1962 r. był w kadrze Hiszpanii na chilijskie mistrzostwa, ale pokonała go kontuzja i mecze oglądał z trybun. Kataloński prawnik Ramon Trias Fargas dostał zadanie, aby sprowadzić Di Stefano do FC Barcelona. W 1953 r. udało się dobić targu, FIFA (nie uznając ligi kolumbijskiej) zadecydowała, że Argentyńczyk został piłkarzem "Blaugrany". Katalońscy dziennikarze wiele lat później odnaleźli dokumenty, które potwierdziły porozumienie między River Plate a Barceloną, przenosiny Di Stefano do Blaugrany kosztowały 2 miliony peset. Pierwsza połowa kwoty do zapłacenia w gotówce do 10 sierpnia i druga połowa w trzech ratach do zapłacenia do końca 1954 roku. Na stronie blaugrana.pl czytamy że "Barcelona wpłaciła 900 tysięcy peset dokładnie 7 sierpnia, więc dopełniła swojej części umowy, a Di Stefano został pełnoprawnym zawodnikiem "Dumy Katalonii". Tymczasem Real Madryt nie spał i negocjował z Millonarios, z którym szybko udało osiągnąć się porozumienie, zwłaszcza że piłkarz był winien swemu ówczesnemu pracodawcy równowartość pięciu tysięcy dolarów. W trakcie trwania całego zamieszania, Di Stefano przebywał w Barcelonie, zdążył rozegrać nawet dwa mecze towarzyskie dla "Dumy Katalonii" na Costa Brava. Spiskowa teoria dziejów mówi, że emisariusze Realu specjalnie radzili grać Argentyńczykowi słabo, by zniechęcić Barcelonę. Wiele lat później "Saeta Rubia" tłumaczył dziennikowi ABC, że Barcelona nie chciała zapłacić i miała zamiar zrezygnować z transferu, oferując swoją połowę praw do zawodnika Juventusowi. Nie wiadomo, czy 86-letni wtedy Di Stefano wiedział co mówi. Skąd ta wątpliwość. Otóż były piłkarze planował wówczas poślubić o pół wieku młodszą Kostarykankę Ginę Gonzalez, co chciały udaremnić dzieci legendy Realu. Potomkowie Di Stefano (spłodził ich sześcioro, zuch!) chciały by madrycki sąd wydał postanowienie o psychicznej oraz fizycznej niezdolności ojca i zakazał ślubu. Dzieci wygrały sądową batalię, chociaż sam Alfredo był na chodzie prawie do samej śmierci w wieku 88 lat. Chociaż akurat wybór rodaka Franciszka na papieża go ominął. "Musiałem wtedy oglądać jakiś mecz" - spointował tylko. Cofając się do lat 50. XX wieku, skołowana hiszpańska federacja piłkarska wydała salomonowy wyrok - uprawniła Di Stefano do gry w La Liga przez cztery lata, z zastrzeżeniem że ma przez dwa lata grać w Madrycie, a przez dwa w Katalonii! I to na zmianę! Hiszpanią rządził wtedy Generał Francisco Franco, w oczywisty sposób sprzyjając Madrytowi i sprawom stolicy. Czyżby to on i jego ludzie mieli wpływ na ten salomonowy wyrok? Trudno uwierzyć w to, że wysłannicy Barcelony do Ameryki Płd. byli w rzeczywistości opłacanymi przez Real szpiegami frankistów, a ich telefony były na podsłuchu. Di Stefano rozpoczął sezon 1953/54 w Realu Madryt, w białej koszulce zadebiutował w spotkaniu z Nancy 23 września 1953 r. FC Barcelona zniechęcona zamieszaniem zdecydowała się sprzedać prawa do zawodnika, poza tym w Katalonii był już Ladislao Kubala i miasto wydawało się być za małe na dwie takie osobowości. Di Stefano stał się zawodnikiem Realu Madryt, który zapłacił Barcelonie ponad dwa razy więcej, niż Katalończycy wyłożyli River Plate, bo aż 4,4 miliona peset. Miesiąc po debiucie, Di Stefano zagrał w pierwszym "El Clasico". Real wygrał 5-0 na Bernabeu, a Argentyńczyk zdobył cztery gole. Maciej Słomiński, INTERIA