Jakub Marczyński, "Szlachetna Paczka": W filmowych scenach jest tak - do przerwy 0-1, mecz o najwyższą stawkę. Trener wchodzi do szatni, wygłasza płomienną przemowę i nagle zawodnicy podnoszą się z kolan i strzelają zwycięską bramkę w ostatniej sekundzie meczu. A jak to naprawdę wygląda? Jerzy Engel: - W szatni to już jest końcówka - tak zwana motywacja zespołowa. Ludzie sobie wyobrażają, że trener wejdzie do szatni, nakrzyczy i drużyna wygra, a to tak nie działa. Motywowanie drugiego człowieka zaczyna się już w momencie pierwszego spotkania z nim. Praca nad budowaniem w nich psychicznej harmonii zaczęła się od pierwszego momentu, kiedy podawaliśmy sobie ręce. Fizycznie oni przyjeżdżali nieźle przygotowani, ale trzeba było wydobyć z nich pokłady ich siły mentalnej, o których oni sami nie wiedzieli. A potem spowodować, żeby dwudziestu paru ludzi poczuło się zespołem i miało tylko jeden wspólny cel. W "Szlachetnej Paczce" często powtarzamy: "Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego". To tak samo działa na boisku? - W meczu może zagrać tylko jedenastu, ale każdy musi wiedzieć, że jest tak samo ważny. W reprezentacji nie ma ławki rezerwowych. Jest jedenastu, na których postawił trener w danym meczu, ale każdy następny jest tak samo dobry. Czasami w 90. minucie robi się zmiany, wierząc, że ten, który wchodzi z ławki odmieni losy meczu. W tym momencie on jest najcenniejszy dla całego zespołu, bo może przechylić szalę zwycięstwa na naszą korzyść. Dlatego zawodnicy nie mogą postrzegać siedzenia na ławce jako demotywacji. Wręcz przeciwnie - muszą wiedzieć, że w pewnym momencie losy całej drużyny mogą spocząć na ich barkach. "Szlachetna Paczka" daje rodzinom w potrzebie impuls do przekraczania siebie - tak jak Jerzy Engel Reprezentację Polski w piłce nożnej podczas eliminacji do Mistrzostw Świata. Przekaż 1% na "Szlachetną Paczkę", by kolejne rodziny mogły zwyciężać w życiu! Jak trener to zrobił, że ci piłkarze, którzy tyle lat grali bez sukcesów, nagle uwierzyli, że są w stanie coś osiągnąć? - Obejmowałem reprezentację, która była bardzo mocno zraniona. To była drużyna, która 16 lat nie mogła nigdzie awansować - byli różni trenerzy, piłkarze bardzo chcieli, a jednak się nie udawało. I przyszedł taki gość jak Jerzy Engel, posadził prawie tych samych zawodników przed sobą i mówi: słuchajcie, my awansujemy do mistrzostw świata. Ta pierwsza reakcja jest taka jak pańska: uśmiech, prawda? Bo już nam wszyscy mówili to samo i się nie udawało. A ja powiedziałem im szczerze, jakie mają atuty i jakie słabości, jacy przeciwnicy stoją na naszej drodze i jak możemy ich pokonać. Do tego każdy w zespole wiedział, które miejsce w rankingu zajmuje. Ktoś musi być pierwszy, a ktoś drugi, ale każdy wiedział dlaczego tak jest i każdemu szczerze powiedziałem co musi poprawić, żeby wskoczyć na to wyższe miejsce. Pamięta pan trener najcięższą rozmowę, jaką przeprowadził pan w kadrze? - To był ten moment, kiedy musiałem powiedzieć Jurkowi Dudkowi, że nie wyjdzie w wyjściowym składzie w meczu z Norwegią. Jurek był wtedy największą gwiazdą naszego zespołu, zmieniał właśnie klub z Feyenoordu na Liverpool, był na absolutnym topie. I nagle trzeba mu powiedzieć: słuchaj sorry, ale w tym meczu nie będziesz numerem jeden, bo w wyjściowym składzie postawiliśmy na Adama Matyska. I to była naprawdę trudna rozmowa, bo trzeba było powiedzieć zawodnikowi, dlaczego tak się stało i przygotować go na to, że może nadejść w meczu taki moment, kiedy jednak będzie potrzebny na boisku. I tak się przecież stało, bo Adam bronił fantastycznie, ale musiał zejść z powodu bardzo ciężkiej kontuzji barku. Wszedł Jurek i na dzień dobry został bardzo nieprzyjemnie sfaulowany, po chwili dostał strzał Solskjeara nie do obrony i wpadła bramka dwa na dwa. To był przełomowy moment tego meczu, ale Jurek fantastycznie się pozbierał. W filmie "W kadrze - Korea 2002" została pokazana odprawa po pierwszym przegranym meczu na mistrzostwach, kiedy trener powiedział chłopakom, że nienawidzi przegrywać, ale jeszcze bardziej nienawidzi sytuacji, kiedy porażka nie wyzwala w zawodnikach sportowej złości. - Powiedziałem im wtedy, że to jest ta sama drużyna, co w eliminacjach, ale nie taka sama. Kiedy graliśmy o awans na mistrzostwa i tylko remisowaliśmy mecz to chłopaki wchodzili do szatni i chcieli ją rozerwać na strzępy. Tak byli zdenerwowani, że nie udało się wygrać, choć ten remis dawał nam przecież cenne punkty, które przybliżały nas do awansu. Ale dla tamtego zespołu zwycięstwo za wszelką cenę było najważniejsze. Po czym jedziemy już na mistrzostwa, przegrywamy pierwszy mecz, który jest dla nas szalenie ważny i tych nerwów po meczu nie ma. Tamta porażka została przyjęta tak po prostu - "no byli lepsi, przegraliśmy, okej". "Szlachetna Paczka" daje rodzinom w potrzebie impuls do przekraczania siebie - tak jak Jerzy Engel Reprezentację Polski w piłce nożnej podczas eliminacji do Mistrzostw Świata. Przekaż 1% na "Szlachetną Paczkę", by kolejne rodziny mogły zwyciężać w życiu! A jakie pana zdaniem powinno być nastawienie do porażek? - Najlepsze lekarstwo na słowo "porażka" miał Sir Alex Ferguson, który przez ponad 20 lat prowadził Manchester United. Na początku mu bardzo nie szło, przegrywał i kibice podczas meczu machali mu białymi chusteczkami na do widzenia. Minęło kilka lat i doprowadził Manchester na sam szczyt, z którego nie schodził przez wiele, wiele lat. I sir Alex miał takie powiedzenie, że dobry trener nigdy nie przegrywa, może mu co najwyżej zabraknąć czasu, żeby zwyciężyć. To znaczy, że porażka dzisiaj nic nie znaczy, bo jutro mamy kolejny mecz, kolejne 90 minut i kolejną szansę do wykorzystania. Poprawię wszystko to, co dzisiaj nie wyszło i wygram. Tak samo jest w życiu - dzisiaj może zabraknąć mi czasu, żeby zwyciężyć, ale jutro wszystkim pokażę na co mnie stać. Ksiądz Jacek Stryczek, który wymyślił "Szlachetną Paczkę", często powtarza, że bieda nie polega na tym, że masz mało, ale że ktoś mówi ci, że jesteś nikim. Na początku pana pracy w kadrze było ciężko - trwało budowanie strategii, przegrywaliście kolejne mecze, media stawiały na was krzyżyk. Czy trener jakoś uczył swoich zawodników oddzielania od siebie takich negatywnych komunikatów? - Nie do końca to się da zrobić, bo człowiek nie żyje na bezludnej wyspie. Ale najważniejsze jest żeby utrzymać wiarę w siebie i w to, co się robi, bez względu na wyniki, jakie się w danym momencie osiąga. Czasem jest tak, że zrobisz wszystko dobrze, a i tak się nie uda. Wydaje się, że nagle wszystko ci się rozwaliło, bo przecież wszystko zrobiłeś tak, jak powinieneś, a jednak nie wygrałeś. To nic. Dzisiaj nie wygrałeś, ale ponieważ robisz to dobrze to w następnej próbie zwyciężysz na pewno. Tego właśnie uczy sport, że porażka nie jest tragedią, ale wzmocnieniem. Gdyby miał pan możliwość trenowania jednej z potrzebujących rodzin, jakim pomagamy w "Szlachetnej Paczce", to jakby pan zmotywował ją do wygrywania? - Jest takie powiedzenie: dopóki klęczysz, to wszyscy wkoło wydają się wysocy. Trzeba jak najszybciej z tych kolan wstać. To charakteryzuje mistrzów, że po porażce umieją się podnieść, spojrzeć sobie w oczy i powiedzieć: a teraz ja zwyciężę. Kiedy masz poczucie, że zatrzasnęły się za tobą wszystkie drzwi i nie ma z tej sytuacji żadnego wyjścia to pamiętaj, że dobry Bóg otworzył gdzieś maleńkie okienko. Musisz tylko umieć je znaleźć w swojej głowie i tam poszukać rozwiązania. Nikt mistrzem się nie rodzi, ale każdy mistrzem może zostać. Ty też.