Piłkarski węzeł gordyjski
Minął już rok odkąd, z powodu pandemii, żyjemy w zamknięciu. Rok temu o tej porze wstrzymane zostały zarówno krajowe, jak i europejskie rozgrywki. Część problemów związanych ze sportem zostało rozwiązanych, ale wciąż pojawiają się nowe zagrożenia, nowe problemy - pisze Dariusz Dziekanowski.
Najbardziej spektakularną, najtrudniejszą i najboleśniejszą decyzją z zeszłego roku dotyczącą piłki w skali globalnej było przełożenie mistrzostw Europy na rok 2021. To był prawdziwy szok, ale prawdopodobnie jedyne rozsądne rozwiązanie. Udało się na szczęście powrócić do rozgrywek klubowych - zarówno w skali lokalnej w poszczególnych krajach, wróciły też europejskie puchary. Jak do tej pory - mimo rysujących się czarnych scenariuszy - przez pandemię nie upadł żaden klub, przynajmniej na tych najwyższych szczeblach rozgrywkowych. Musieliśmy pogodzić się z tym, że dla kibica liga przybrała formę "kina domowego", ale jeśli mam wybór piłka oglądana z fotela, albo brak piłki, to wybieram fotel. Musieliśmy się przyzwyczaić do meczów rozgrywanych przy pustych trybunach, co oznacza głosy odbijające się od pustych przestrzeni, ewentualnie sztuczny doping, podłożony komputerowo.
Juergen Klopp bije na alarm
Kiedy już "kurz" w miarę opadł, kiedy życie piłkarskie zaczęło się toczyć pewnym stałym trybem, na horyzoncie znowu zbierają się czarne chmury. Zbliżają się mecze kwalifikacyjne mistrzostw świata i pojawia się zagrożenie, że wyjeżdżając i wracając z meczu z niektórych krajów, piłkarze będą musieli przechodzić okres kwarantanny. A to oczywiście wiąże się z tym, że zawodnik w tym czasie nie będzie mógł trenować i grać w swoim klubie. To z kolei nie spodobało się trenerom klubowym. - Rozumiem potrzeby różnych federacji, ale w obecnych czasach nie możemy wszystkich uszczęśliwić. Kluby wypłacają zawodnikom pensje, więc to one muszą być priorytetem - powiedział na przykład Juergen Klopp.
FIFA dała klubom zielone światło na to, by nie puszczać piłkarzy na międzypaństwowe spotkania. Rozumiejąc interesy klubów, rozumiejąc frustrację trenerów klubowych, nie potrafię jednak sobie wyobrazić, żeby reprezentacja Polski zagrała bez "Lewego". Mam nadzieję, że wkrótce ktoś pójdzie po rozum do głowy i uda się wprowadzić przepisy, które dopuszczą pewnego rodzaju wyjątki. Piłkarze są pod kloszem, dość mocno pilnowani i regularnie testowani pod kątem SARS-CoV-2. Uważam, że w tych wyjątkowych czasach musi być jednak miejsce na pewien stopień elastyczności, które nie postawi życia całkowicie do góry nogami. Bez tego zrobi nam się prawdziwy węzeł gordyjski.
Potrzeba elastyczności
Potrzebna jest pewna elastyczność jeśli chodzi o przestrzeganie procedur, ale potrzebne są też elastyczność i refleks ludzi w odpowiedzialnych instytucjach, by wprowadzać przepisy (miejmy nadzieję tymczasowe), dostosowane do okoliczności. Na przykład w sprawie goli zdobywanych na wyjeździe w spotkaniach europejskich pucharów, kiedy mecz i rewanż odbywają się na neutralnym terenie. Nie ma to najmniejszego sensu, bo przecież żadna z drużyn nie jest w żaden sposób uprzywilejowana, jeśli gra w obcym kraju.
Nie ukrywam, że z niepokojem czytam każdego dnia wiadomości i doniesienia dotyczące pandemii, bo wypływają coraz to nowe niespodzianki. Obawiam się zwłaszcza o EURO 2020 (2021), bo trwanie przy pomyśle rozgrywania tej imprezy w różnych krajach Europy jest w tej chwili karkołomne. O ile w przypadku rozgrywanych co roku meczów Ligi Mistrzów, Ligi Europejskiej, czy lig krajowych, można znieść widok pustych trybun, to w przypadku EURO nie wpuszczenie na stadiony kibiców byłoby ogromnym ciosem. Mam nadzieję, że na początku kwietnia - kiedy zapaść mają kluczowe decyzje - sytuacja będzie bardziej optymistyczna niż dziś.