Bolesne wyznanie Ignaczaka. Otworzył się podczas świąt, żałuje tego do dziś
Polscy siatkarze kilka miesięcy temu wreszcie zdołali się przełamać i po wielu latach posuchy wrócili z igrzysk olimpijskich z medalami na szyjach. W poprzednich edycjach najważniejszej sportowej imprezy w kalendarzu zawsze coś stawało im na przeszkodzie. Tak było choćby w 2012 roku, gdy nasza kadra nie przeszła ćwierćfinału. Do dziś niepowodzenie siedzi w głowie Krzysztofowi Ignaczakowi, który wrócił do tych wydarzeń podczas świąt Bożego Narodzenia.
Siatkarska społeczność w końcu odetchnęła z ulgą, gdy w sierpniu 2024 podopieczni Nikoli Grbicia nie tylko odczarowali słynną klątwę ćwierćfinałów, ale i awansowali do wielkiego finału igrzysk olimpijskich. Co prawda w nim lepsi okazali się Francuzi, lecz "Biało-Czerwoni" byli witani w ojczyźnie niczym królowie. To był dopiero pierwszy medal męskiego zespołu dla naszego kraju w XXI wieku. Poprzednie imprezy kończyły się dla "Orłów" zaraz po zakończeniu zmagań grupowych. Efekt? Bez krążka zostało mnóstwo legendarnych zawodników. Na liście znajduje się choćby Krzysztof Ignaczak.
Utytułowany libero od kilku dobrych lat ogląda już spotkania jedynie z trybun. Pełni też funkcję znakomitego eksperta, ponieważ z bliska widział historyczne dla Polaków wydarzenia, jak choćby mistrzostwo globu zdobyte w 2014 roku przed własną publicznością. Niestety dwa lata wcześniej zamiast ogromnej radości, było spore rozczarowanie. Mowa o igrzyskach olimpijskich w Londynie. Nasi rodacy do stolicy Wielkiej Brytanii wybrali się jako zwycięzcy Ligi Światowej, więc ciążyła na nich spora presja. Podopieczni Andrei Anastasiego nie dali z nią sobie rady.
Ignaczak wspomina bolesne igrzyska w Londynie. Tak runęły marzenia Polaków
"Chodzi o medal olimpijski, którego nigdy nie udało się zdobyć i jest to największy niedosyt w mojej karierze. Gdy zaczynałem jako młody chłopak, marzyłem - tak jak każdy sportowiec - o olimpijskim podium. Szczególnie w Londynie w 2012 roku, pod wodzą Andrei Anastasiego, to była drużyna, która miała wszystko - doświadczenie, jakość i głód sukcesu. Ale sport potrafi być brutalny. Jeden słabszy dzień, jeden błąd i marzenia zostają na parkiecie" - wrócił do tego smutnego momentu Krzysztof Ignaczak w rozmowie z portalem "sport.fakt.pl".
Świąteczny wywiad 46-latek zakończył ważnym przesłaniem. "Zawsze byłem perfekcjonistą i stawiałem sobie wysoko poprzeczkę. To czasami pomagało, ale czasami przeszkadzało. Jeśli pan pyta, czy jestem spełnionym sportowcem, odpowiem: Tak, jestem. Czy czuję niedosyt? Oczywiście" - odparł. Libero brak olimpijskiego podium wynagrodził sobie innymi sukcesami. Między innymi sześcioma tytułami mistrza kraju oraz wspomnianym triumfem w globalnym czempionacie w 2014 roku. W sezonie 2009 z Ignaczakiem w składzie "Biało-Czerwoni" nie mieli sobie równych na Starym Kontynencie.