Andrzej Klemba: Jako finansistę, a do tego kibica Widzewa to raport finansowy za poprzedni sezon i zysk prawie 5,5 mln zł, musi pana cieszyć. Zwłaszcza jeśli wziąć pod uwagę, że 10 lat temu klub zbankrutował. Tomasz Stamirowski: To prawda, ale nie gubmy też sportu. Dla mnie najważniejsze byłoby zapełniać gablotę z trofeami, ale to jest też istotne. Najnowsza historia klubu przypomina, jak ważna jest ta budowa kultury organizacyjnej i zdrowe finanse. Wiele klubów ekstraklasy ma problemy finansowe. Widzew jest w gronie kilku nielicznych, które są na plusie. Patrząc na całą ligę, to skonsolidowany poziom, nierozliczonej straty w bilansach, który sięgnął prawie miliarda, jest zaskakujący. I to dotyczy tylko tego, co jest zapisane w księgach. Nie można w nieskończoność sięgać po środki od partnerów i w ten sposób przesuwać spłatę zadłużenia o kolejne lata. Powinna pojawić się refleksja choćby w procesie licencyjnym. I to jest w interesie wszystkich klubów. Być może w krótkim okresie konsekwencje będą bolesne, ale w dłuższej perspektywie korzystne dla polskiej piłki. A tak stabilność jest zagrożona. Wiele razy pan podkreślał, że żałuje braku wsparcia finansowego od miasta dla klubu, jak to jest np. w Gliwicach, Kielcach, Wrocławiu czy Gdańsku. Pan jest prywatnym właścicielem i może tak nie jest łatwiej prowadzić klub, ale zdrowiej? - Zdrowiej jest na pewno. Nie chodzi mi o żałowanie, bo jestem zwolennikiem środków prywatnych, czy o to, żeby miasto nie mogło być właścicielem klubów. Chodzi mi o świadomość skali różnic dla kibiców. Musimy konkurować z klubami, które dostają wielokrotnie większe wsparcie z miejskich środków. Taki fakt odstrasza od piłki wielu inwestorów prywatnych. Za poprzedni sezon Widzew miał prawie 5,5 mln zł zysku, a do tego pan podniósł kapitał spółki, poprzez wpłatę 4 mln zł. Klub ma 9 mln zł do wydania np. na transfery? - Nakłady na pierwszą drużynę wciąż rosną. Za poprzedni sezon to było około 50 procent przychodów, które sięgnęły prawie 60 mln zł. Wcześniej mniej więcej tyle samo wydaliśmy przez 18 miesięcy. Widać jasno, że wydajemy więcej na pierwszy zespół. Drużyna jest właściwie ciągle przebudowywana. Z kadry, która wywalczyła w 2022 roku awans do ekstraklasy, zostali już tylko Marek Hanousek i Bartek Pawłowski. Inwestujemy, ale nie jest też tak, że bez pojęcia wpakujemy pieniądze w transfery. Nie widzę obecnie sensu, by wydawać na transfery na przykład milion euro za gracza niewiele różniącego się poziomem od wolnego zawodnika. Staramy się sięgać po takich piłkarzy, by krok po kroku podnosić poziom. Chcemy drużyny spójnej, w której słabsze ogniwa będą po kolei wymieniane. Pan zainwestował własne pieniądze w Widzew, ale też ma pan ograniczone możliwości. Zgodzi się pan z tym, że bez kolejnego inwestora klub nie będzie w stanie dogonić czołówki ekstraklasy i sięgnąć po sukcesy? Oczywiście może zdarzyć przypadek jak Jagiellonii czy Piasta, które zdobyły mistrzostwo, ale Legia, Lech i Raków finansowo odskoczyły. - Jako finansista zdaje sobie sprawę z korelacji między środkami, a zwiększeniem szansy na mistrzostwo. Być może jesteśmy w stanie zbudować drużynę, która zdobędzie 63 punkty i da jej to tytuł, jak Jagiellonii. To jednak był wyjątkowy sezon, bo Legia, Lech i Raków mówiąc kolokwialnie się posypały. Rzadko zdarza się sytuacja, że tyle punktów daje tytuł. My na razie musimy robić swoje. A nie myśleć desperacko, że może uda się wygrać ligę jak w Anglii Leicesterowi City. Powiedziałem, że usiądę z każdym w gronie widzewskim i będziemy rozmawiać w jaki sposób można pewne rzeczy przyspieszyć. Każdy chce grać o coś i kwestia czasu, żeby to zrobić w sposób sensowny i nie zatracić tożsamości klubu. Przychody na przykład Legii były pięć razy większe niż Widzewa. To przepaść? - Różnica jest kolosalna i nie zasypie tego żaden prywatny inwestor, a przynajmniej ja nie znam takiej osoby. Ja mam swoją teorię baz. Jak zainwestowałem w Widzew, to pierwszą bazą, było osadzenie zespołu w ekstraklasie. A to nie jest takie łatwe. Mamy przykład lokalny ŁKS, mamy przykład Wisły Kraków, która nie może wrócić do ekstraklasy. My ten pierwszy etap mamy za sobą. Teraz kolejną bazą do zdobycia, jest bycie bliżej najsilniejszych drużyn. Jagiellonia przez prawie 20 lat jest w ekstraklasie i w tym czasie miała dwa wicemistrzostwa Polski i Puchar Polski. A w poprzednim sezonie świetnie trafiła z kilkoma elementami: brak kontuzji, właściwy trener, dyrektor sportowy i transfery, a do tego słabość innych. Zresztą pamiętam nasz mecz w Białymstoku. Prowadziliśmy 1:0, mieliśmy świetną okazję na 2:0, a przegraliśmy w końcówce 1:2. A bez tych punktów, a nawet punktu Jagiellonia nie byłaby mistrzem. Trzecia baza to już w sposób trwały zadomowić się w czołówce, ale jeszcze trochę rzeczy musimy zbudować. Naprawdę jest pewnym szokiem kulturowym dla graczy konieczność dojazdu na trening do ośrodka rowerem po zatłoczonej ulicy. Trzeba takie elementy też poustawiać i dlatego budujemy własne centrum treningowe. Nie ma pewności, że piłkarz, za którego klub zapłaci 1-2 mln euro na pewno się sprawdzi? - Nie ma. Do Lecha dołączył Golizadeh i długo odpala. Yeboah w Rakowie tak samo. Jest sporo przykładów, że to nie jest takie proste. Marc Gual trafił z Jagiellonii do Legii i też trzeba było czekać, a to przecież król strzelców. Dlatego dla mnie to rzeczy ważne, żebyśmy potrafili dobierać zawodników do charakteru klubu. Robert Dobrzycki, współwłaściciel światowego giganta nieruchomości otwarcie mówi, że chce kupić polski klub. Trudno go nie łączyć z Widzewem, bo Panattoni jest sponsorem strategicznym a on zasiada w radzie nadzorczej. Trwają rozmowy w sprawie sprzedaży klubu? - Bardzo cenię sobie wzajemne relacje i komunikację w radzie nadzorczej, a Robert Dobrzycki jest obecny na każdej. Spotykamy się też poza tymi posiedzeniami i dyskutujemy na różne tematy. Nam też zależy, żeby klub szedł w górę, każdy z członków rady ma Widzew w sercu. Rozmawiamy w jaki sposób Robert Dobrzycki ewentualnie mógłby bardziej się zaangażować. Pojawiła się konkretna oferta z jego strony? - Nie było oferty zakupu moich akcji, co funkcjonowało medialne, ale rozmawiamy, jeżeli chodzi o inne formy zaangażowania. Jak się pojawią konkrety, to na pewno to ogłosimy. Czego Pan oczekuje od drużyny wiosną? - Z jednej strony oczywiście cały czas jest cel ustawiony przed drużyną, by mieć więcej punktów, niż w poprzednim sezonie, gdy zdobyliśmy 46 i zająć lepsze miejsce niż dziewiąte. Teraz ze średniej wychodzi 47, ale celowaliśmy, by przekroczyć 50. Potencjał drużyny sprawia, że czuję niedosyt. Skoro potrafimy zagrać super mecze jak np. z Lechem, a z czterema ostatnimi drużynami zdobywamy dwa punkty, to jest takie poczucie. Wiosną oczekuję mobilizacji, przejścia w tryb, że każdy mecz jest ważny, niezależnie od finalnego miejsca, o które gramy i żeby kibice widzieli zaangażowanie. Drugi cel to konieczność myślenia o przyszłym sezonie, żeby już pewne elementy funkcjonowały, jak choćby dalsze ogrywanie dwóch młodzieżowców Kamila Cybulskiego i Marcela Krajewskiego. To skoro pan wywołał następny sezon, to czy ta przyszłość jest wiązana z trenerem Danielem Myśliwcem? - Rozmowy trwają i taka była komunikacja ze strony zarządu. Było to pokazane już przy Januszu Niedźwiedziu, że chcemy, by trenerzy wiązali się z klubem na dłużej. To w Widzewie ci dwaj szkoleniowcy zadebiutowali w ekstraklasie i zmierzyli się z najwyższym poziomem, w tym zarządzaniem zwiększonym sztabem czy presją medialną towarzyszącą klubom w ekstraklasie. Ale muszą być też dograne wszystkie szczegóły, by współpraca dawała jak najlepsze efekty. Rozmawiał Andrzej Klemba