Niezależnie kto rządzi, Greń zawsze jest w opozycji. To stara jak świat prawda. Do tej pory baron z Podkarpacia był tylko cichym przeciwnikiem obecnych władz PZPN. Teraz wojna rozpoczęła się na dobre. Wszystko zaczęło się w niedzielny wieczór od słynnej już afery biletowej. Greń został zatrzymany pod stadionem przez irlandzką policję i zabrany na komisariat, gdzie spędził całą noc. Greniowi zarzucano, że sprzedawał pod stadionem po znacznie wyższej cenie wejściówki zakupione na mecz przez Podkarpacki Związek Piłki Nożnej. Sprawa nabierała tempa przez cały przedświąteczny tydzień. We wtorkowe popołudnie zwołał konferencję prasową w mieszczącym się niedaleko PZPN hotelu Ibis. Niewielka salka wynajęta przez niego nie pomieściła wszystkich dziennikarzy. Przez blisko godzinę działacz z Podkarpacia prezentował slajdy, na których próbował udowodnić swoją niewinność. - Nie pojechałem do Dublina w celach zarobkowych. To prawda, że miałem ze sobą bilety, ale miałem przekazać je znajomym - bronił się Greń. - W ogóle nie powinno być tej sprawy. Komunikat rzecznika sądu w Dublinie jest jednoznaczny zarzuty zostały wycofane. Mimo tego rozpętano burzę medialną. W Irlandii byłem jako osoba prywatna, za swoje pieniądze - podkreślał Greń. Jako dowód nagonki na niego Greń zaprezentował filmik z TVN-u 24 i dziwił się, dlaczego rzekomy świadek kupna biletu ukrywa się pod kapturem: Szef Podkarpackiego ZPN przyznał, że miał ze sobą bilety, ale nie po to, by handlować nimi pod stadionem. - Przyjaciel miał odebrać ode mnie karty wstępu. Stałem pod głównym wejściem. Przecież musiałbym być idiotą, żeby handlować wejściówkami na oczach policji. Nikt nie złapał mnie przy transakcji. Nagle wydarto mi telefon i bilety z kieszeni, wezwano policję, nie uciekałem, myślałem, że to nieporozumienie - relacjonował Greń. Członek zarządu PZPN spędził na posterunku policji kilkanaście godzin. - Byłem zamknięty w osobnym pomieszczeniu, a nie w celi. W towarzystwie adwokata poprosiłem o oddanie telefonu, pokazałem dwa numery od moich znajomych, którzy mieli odebrać bilety. Jeden z nich rozpoczynał się na 606. Mój przyjaciel sześciokrotnie próbował się do mnie dodzwonić. Co więcej, policjanci z własnego aparatu zadzwonili do tej osoby, która potwierdziła moją wersję zdarzeń - kontynuował, pokazując bilingi. Zdaniem Grenia, na jego niewinność ma świadczyć fakt, że nikt nie przedstawił mu zarzutów. - A do tego jest protokół z depozytu. Gdybym handlował wejściówkami to miałbym przy sobie tysiące euro. Tymczasem w portfelu znajdowało się zaledwie kilkaset euro, które sam zabrałem z Polski - tłumaczył. Greń podważał też zeznania domniemanych świadków, na których powoływał się m.in. "Przegląd Sportowy". - Czytałem wypowiedź jakiegoś pana Krzysztofa, który opisywał mnie, jak stoję w granatowej bluzie z kapturem na głowie. To kłamstwo. Przecież jest na to dowód w postaci zapisu nagrań z monitoringu - złościł się, a na dowód swoich słów wyciągnął z torby... czarny sweter i spodnie, które miał mieć założone w niedzielny wieczór. Greń nie tylko się bronił, ale też atakował. Jednym tchem wymienił dziennikarzy, którzy po nieprzychylnych publikacjach na temat PZPN musieli zmienić pracodawcę. Zarzucił też Zbigniewowi Bońkowi współpracę z firmą bukmacherską oraz kosmiczne wydatki departamentu mediów zarządzanego przez Janusza Basałaja. Wywołani do tablicy przeważnie od razu odpowiadali na Twitterze. - 8,5 mln? Chciałbym mieć chociaż 10% z tego - napisał Basałaj. Pan Kazimierz nie wytłumaczył też, dlaczego przed irlandzkim sądem przyznał się do nielegalnego handlu biletami, co opisała tamtejsza gazeta "The Irish Examiner". Obecny na jawnej rozprawie był jej wysłannik Tom Tuite. Właśnie to przyznanie się spowodowało, że sąd odstąpił od wymierzania kary Greniowi.Irlandczycy o zatrzymaniu polskiego działacza napisali już 30 marca, więc to nie polskie media zaczęły "nagonkę" przeciw Greniowi: Zdaniem Grenia, cała afera ma go zdyskredytować jako piłkarskiego działacza, a niedługo nad jego głową rozpocznie się sąd kapturowy. - Prezes Boniek nawet nie wezwał mnie na rozmowę, nie chciał poznać mojej wersji zdarzeń. Do tego Wydział Dyscypliny PZPN już rozpoczął procedurę mającą na celu wykluczenie mnie ze struktur - pieklił się Greń. Według wersji działacza z Podkarpacia, Boniek mści się na nim za to, że nie chce on dopuścić do zmian w statucie związku. - Jeśli do tego dojdzie to praktycznie będziemy mieć dożywotniego prezesa. Według pomysłów Bońka, okręgowe związki będą mogły rekomendować tylko jednego kandydata. Mnie już wielokrotnie zastraszano. Tak samo może być, jeśli dany związek będzie chciał poprzeć kogoś innego niż Boniek - zakończył Greń. Przyszłość barwnego działacza rozstrzygnie się w piątek. Na ten dzień zaplanowano nadzwyczajne posiedzenie zarządu. Jednym z jego punktów będzie zawieszenie Kazimierza Grenia. Autor: Krzysztof Oliwa