Sport, a w szczególności piłka nożna nigdy nie są daleko od Donalda Tuska. Pojawiają się nawet, i to w wydaniu wybitnie lokalnym, w wywiadzie dla elitarnego dziennika "Financial Times", gdy lider Koalicji Obywatelskiej został przewodniczącym Rady Europejskiej. “I suffer. My local team, Lechia Gdansk, they never win. It is worse than Tottenham, you know? We always suffer." Co znaczy: "Cierpię. Moja drużyna, Lechia Gdańsk nigdy nie wygrywa. To gorzej niż kibicować Tottenhamowi. Cały czas cierpimy" - mówił Tusk w 2014 r. Tottenham Hotspur Tottenham, czyli Spurs stali się w ostatnich latach synonimem przegrywania. Anglicy ukuli nawet termin na wyjątkowo korzystną, acz zmarnowaną okazję: "they spursed it". Podobnie było z Donaldem Tuskiem i jego formacją polityczną - przez lata przegrywali, aż wreszcie zaświeciło dla nich słońce. Z Lechią nie jest aż tak źle jak ze Spurs. Tusk doczekał się miejsca na ligowym podium w 2019 r. I triumfu w tym samym sezonie w rozgrywkach Puchar Polski. Decydującego o zwycięstwie gola autorstwa Artura Sobiecha widział na własne oczy na Stadionie Narodowym. Nie mogło go tam zabraknąć, podobnie jak 17 tysięcy kibiców w biało-zielonych szalikach - to największy liczbowo wyjazd fanów gdańskiego klubu od wyprawy w latach 70. do Bydgoszczy, o której jeszcze będzie. Dorośli mężczyźni, niektórzy z wnukami płakali ze szczęścia, w chwili triumfu. Po latach klęsk i upokorzeń. To jeszcze o Tottenhamie - kibic tego londyńskiego klubu, Salman Rushdie idealnie ujął istotę kibicowania w eseju "Sport ludowy. Zapiski fana", opublikowanego w 1999 roku na łamach "The New Yorker".: - Na tym właśnie polega bycie fanem: czekać, znosić dziesięciolecia rozczarowań, lecz nie mieć wyboru w kwestii, komu dochowujemy wierności. W każdy weekend otwieram strony sportowe w gazecie i moje oko automatycznie szuka wyniku Tottenhamu. Jeśli wygrali, weekend jest pogodniejszy. Jeśli przegrali, czarna chmura przesłania słońce. To jest godne politowania. To jest nałóg. To jest monogamiczna miłość, póki śmierć nas nie rozłączy. Zabić sędziego Futbol, pozornie bezsensowna gonitwa za skórzanym balonem, potrafi uwieść miliardy kibiców, w tym niejednego filozofa i dać wiele odpowiedzi. - Po wielu latach, w których świat dostarczył mi różnych doświadczeń, to czego najbardziej jestem pewien w sprawie moralności i obowiązków zawdzięczam piłce nożnej - miał powiedzieć Albert Camus, pisarz i ponoć kiedyś niezły bramkarz Racingu Algier, w 1957 r. Tego roku w powojennym Gdańsku, urodził się Donald Tusk, który nie jest ani bramkarzem, ani filozofem. Gra ofensywnie, gra po to, żeby wygrać. Na boisku i w polityce. Tusk jest kibicem z krwi i kości. U takich czasem emocje biorą górę nad rozumem. - Miałem ochotę zabić, sami dobrze wiecie kogo - wypalił dzień po spotkaniu Austria - Polska na Euro 2008. Ówczesny premier był wściekły na Howarda Webba. Anglik podyktował rzut karny w końcówce spotkania przy stanie 1-0 dla Polski. Mariusz Lewandowski pociągał Sebastiana Proedla za koszulkę. Decyzja Webba o podyktowaniu "jedenastki" była słuszna, ale nad Wisłą zawrzało. Nerwy dobrze włożyć w konserwy, ale gdzie tu związek sportu z polityką? Tusk przez lata mieszał jedno z drugim. Wiele lat temu Agnieszka Pomaska, posłanka pięciu już kadencji Sejmu, na początku swojej politycznej drogi próbowała kopać z przyjaciółmi Tuska w piłkę na boisku oliwskiej AWF. By zdobyć większe uznanie i awansować w partyjnej hierarchii. Gdy był premierem w latach 2007-14, Tusk co czwartek "haratał w gałę" ze współpracownikami. Zdarzało mu się przez to opuścić ważne głosowania. Miłość Tuska do piłki bywała trudna. On jako zagorzały kibic stał się w pewnym momencie arcywrogiem polskich kibiców. Czy raczej kiboli, którzy śpiewali o "Donaldzie matole". "Donald matole" Sopockie mieszkanie Donalda Tuska mieści się obok placu Andrzeja Grubby. Kilkadziesiąt metrów dalej jest stadion rugbistów Ogniwa, gdzie bije sportowe serce kurortu. Nie ma w tym przypadku, sport otaczał lidera KO od zawsze, on sam był, jest i będzie zagorzałym kibicem oraz aktywnym sportowcem. Ostatnie zdanie jest oczywiście nawiązaniem do głośnego transparentu kibiców Lechii Gdańsk - klubu, którego jest kibicem. Na otwarcie bursztynowego stadionu w Gdańsku, 14 sierpnia 2011 r. fani Biało-Zielonych napisali na płótnie: "Nie jesteś, nie byłeś, nie będziesz nigdy kibicem Lechii". - Donald nie udawał niewidomego, nie zakładał ciemnych okularów. Widział co tam jest napisane - mówi nam jedna z osób, obecnych wtedy na trybunach gdańskiego stadionu tuż obok Tuska. To musiało boleć, zwłaszcza że nie jest to prawda. W wywiadzie dla portalu Lechia Historia, legendarny kibic "Makaron" mówi m.in.: "Nie cierpię tego hymnu Lechii, ułożonego przez Tuska, Popielarza, Modzelewskiego, tego klubu kibica. Nie można tego zmienić? Takie ładne piosenki mamy. Czemu nie mogą być "Mury" Kaczmarskiego? "Mury" są nasze z Gdańska. Nie byłoby to piękne i symboliczne?". Abstrahując od wartości artystycznej "Murów" (choć to akurat byłoby celne w przypadku klubu o budowlanym rodowodzie) - jeśli Tusk układał klubowy hymn, to chyba był kibicem i raczej nie szeregowym? Jak wszystko w naszym kraju, kibicowska przeszłość Tuska stała się przedmiotem sporu politycznego. W 2011 r. europoseł Prawa i Sprawiedliwości, Ryszard Czarnecki pisał na blogu, że Donald Tusk był w młodości "kibolem" i "szefem szalikowców Lechii Gdańsk". - Brał udział w zadymach po meczach wyjazdowych tego klubu w Bydgoszczy i Olsztynie - dodał. Sytuacji z Olsztyna nikt dziś sobie nie przypomina, ale już z Bydgoszczą to prawda. W II-ligowych rozgrywkach w 1979 r. Lechia przegrała z Zawiszą 0-4, a zniesmaczeni kibice z Trójmiasta grupkami wychodzili ze stadionu i chyłkiem przemykali na dworzec. Oczywiście miejscowi chcieli przyjezdnym tę drogę "umilić". - Zanosiło się na ciężkie lanie. I w tym momencie Donald Tusk wykazał się kolosalnym refleksem, chwycił kawałek węża do podlewania, i tym wężem wywijając, niczym Longinus Podbipięta, odstraszył napastników i pod jego osłoną grupa kibiców wycofała się, dopadła zbawczego peronu - mówił Tomasz Wołek w 2007 r. Zmarły rok temu Wołek uczył Tuska historii w liceum i był ciekawą postacią. W latach 70. były redaktor naczelny dziennika "Życie" pracował w Lechii jako rzecznik prasowy i spiker na meczach. Pomagał tworzyć pierwszy w kraju klub kibica. Gdy zwolniono go z Lechii, poszedł pracować do Arki Gdynia i tam też utworzył podobny klub kibica. - Olek Hall i Donald Tusk traktowali mnie jak zdrajcę. Tłumaczyłem im jednak, że Lechia jest jak żona, a Arka to kochanka. Wielu facetów jakoś godzi te role. Oni byli jednak nieprzejednani. Przecież można było kibicować tylko jednemu klubowi - opowiadał Wołek na łamach Sportowych Faktów. W tej samej Bydgoszczy, gdzie Tusk wymachiwał wężem strażackim, 32 lata później rozpoczęła się jego "wojna" z kibolami. Rząd musiał reagować po finale Pucharu Polski w Bydgoszczy, w którym fani Lecha Poznań i Legii Warszawa starli się z policją. Wszyscy bili się ze wszystkimi. Trudno dziś powiedzieć na ile "wojna z kibicami" była kalkulacją polityczną, inscenizacją mającą pokazać społeczeństwu, kto w kraju rządzi. Za kilka miesięcy Platforma Obywatelska jako pierwsza partia w wolnej Polsce obroniła władzę w wyborach. Tusk zagrał tak, żeby wygrać. Lechia Gdańsk Na legendarnym meczu z Juventusem Turyn w 1983 r. w Gdańsku był każdy, ale to było jak w Woodstock, to się nie liczy. Tusk bywał na II-ligowym meczu w Bydgoszczy, odwiedzał stadion Lechii w gorszych dla klubu czasach, pozostawał mu wierny nawet, gdy polityka wygnała go do Brukseli. - Piszemy czasem do siebie esemesy. Nic o polityce, raczej luźne uwagi o ciekawych wydarzeniach w świecie piłki nożnej. Oczywiście pojawia się Lechia Gdańsk, bo to jest klub, któremu kibicujemy od najmłodszych lat - mówił w 2017 r. w wywiadzie dla portalu Gdansk.pl, Andrzej Kowalczys, przyjaciel Tuska nie tylko z boiska. Gdy w 2007 r. Polsce przyznano Euro 2012, Lechia pałętała się w II lidze, na tym poziomie grał również Śląsk Wrocław. Oba (zresztą zaprzyjaźnione) kluby miały swoje siedziby na klimatycznych, ale zniszczonych poniemieckich stadionach. Jednak to nie królewski Kraków i nie Górny Śląsk przyjęły gości podczas polsko-ukraińskich mistrzostw i dostały lśniące nowością piękne 40-tysięczne stadiony, a właśnie Gdańsk i Wrocław. Czy to dlatego, że dwoma wtedy najważniejszymi osobami w państwie byli gdańszczanin Tusk i wrocławianin Grzegorz Schetyna? Okrągłe 60. urodziny Tusk spędził na boisku urokliwie położonym na skraju sopockiego lasu. "Bez haratania w gałę, to by nie byłyby urodziny". Po graniu przyszedł czas na bigos. Gdy nabierano sowite chochle, Tusk nachylił się do jednego z bohaterów sprzed lat: - A wiesz, kiedy byłem najszczęśliwszy? Gdy Lechia wygrała z Arką 4-1 w Gdyni i wyrzuciliśmy ich z sektora na słynnej "Górce". Czy może być coś piękniejszego? W niedawnych wyborach do Sejmu dostał się nie tylko Tusk. Parlamentarzystą z ramienia Koalicji Obywatelskiej został także m.in. Rafał Siemaszko, były napastnik... Arki Gdynia. Teraz zagrają razem w jednej drużynie. Maciej Słomiński, INTERIA