W 1983 r. Polska, była krajem podzielonym jeszcze bardziej niż teraz. W sierpniu 1980 r. komunistyczne władze podpisały w gdańskiej stoczni im. Lenina porozumienie z "Solidarnością", co zakończyło 17-dniowy strajk generalny. Jak piszą Karol Nawrocki i Mariusz Kordek w książce "Lechia - Juventus. Więcej niż mecz", do związku zawodowego należało wówczas 10 milionów osób i za żelazną kurtyną pojawiła się nadzieja, że może nastąpić zmiana albo przynajmniej zmiękczenie reżimu. 16 miesięcy nadzieja została brutalnie zgaszona, gdy generał Wojciech Jaruzelski wprowadził stan wojenny i zdelegalizował "Solidarność". Liderzy opozycji zostali wtrąceni do więzień i wydawało się, że to koniec. Niektórzy jednak zdecydowali się walczyć dalej. Gdańsk zawsze znajdował się w centrum ruchu oporu, a w tym mrocznym czasie istniały trzy miejsca, w których można było swobodnie wyrażać swoje antysystemowe poglądy. Stocznia, kościół pw. św. Brygidy. Trzecim był stadion Lechii Gdańsk. Mecz Lechii z Juventusem miał być transmitowany w telewizji, dlatego "Solidarność", ruch który był zmuszony zejść do podziemia, zdecydowała, żeby pokazać, że nadal żyje. Oczywiście na stadionie musiał być szef ruchu, jego symbol, Lech Wałęsa. Na meczu miało być ponad 30 000 widzów, więc dotarcie na miejsce incognito nie byłoby dla Wałęsy problemem. Służby bezpieczeństwa wiedziały, że na meczu będzie duża frekwencja i miały informację, że Lechu tam będzie. Władze były dobrze przygotowane, podzieliły miasto na kilka stref, by kontrolować przebieg zdarzeń. Opozycjoniści okazali się sprytniejsi i podstępem wyprowadzili w pole władze, a Lecha Wałęsę na stadion przy Traugutta 29. Były to głównie osoby z kręgu Ruchu Młodej Polski - Andrzej Kowalczys, Piotr Adamowicz, brat śp. Pawła - prezydenta Gdańska, bracia Rybiccy Sławomir i Aram, którego ciało zidentyfikowano w Smoleńsku, ponieważ miał przy sobie karnet na Lechię. 40 rocznica meczu Lechia - Juventus Inna wersja mówi, że komuniści świadomie wpuścili Wałęsę na stadion, wiedząc, że aresztując go, uznaliby "Solidarność" i Wałęsę za jej lidera. A przecież propagandowy przekaz mówił, ze Wałęsa jest "osobą prywatną", dlaczego więc taką zatrzymać i za co. Dodać trzeba jeszcze jedno - dzień przed meczem reżimowa telewizja publiczna opublikowała mocno zredagowaną dyskusję więzionego w Arłamowie Wałęsy z bratem, w której ten pierwszy został przedstawiony jako bardzo wulgarny i dbający tylko o pieniądze. Władze miały nadzieję, że Lechu zostanie na stadionie wygwizdany. Plan komunistów nie do końca się udał, a wręcz wyszło zupełnie na odwrót. W pierwszej połowie kibice byli skupieni głównie na piłce nożnej, ale w przerwie sytuacja uległa diametralnej zmianie. Piotr Adamowicz nakierował operatorów amerykańskich stacji NBC i CBS, by zwrócili swą uwagę na Wałęsę, który siedział na prostej, mniej więcej na wprost od tunelu prowadzącego na murawę. I wtedy wszystko się zaczęło. Najpierw cicho, potem coraz głośniej. "Solidarność! Solidarność! Solidarność!". Wydawało się, że skanduje tylko garstka osób siedzących dookoła Wałęsy, ale gdy odnaleziono archiwalne nagrania meczu, skandowało wiele tysięcy kibiców. Właściwie był to cały stadion. Było tak głośno, że hałas dotarł do specjalnie odnowionej na ten mecze szatni Lechii, gdzie trener gospodarzy, Jerzy Jastrzębowski, powiedział: "Kiedy to usłyszeliśmy, aż ciarki przeszły nam po plecach, cały stadion skandował: "Solidarność". Telewizja państwowa bojąc się, że reszta kraju usłyszy skandowanie, opóźniła transmisję drugiej połowy o sześć minut, a następnie zdecydowała się wyemitować ją bez dźwięku. Piłkarze Lechii walczyli jak gdańskie lwy, ale ostatecznie przegrała mecz 2-3, a dwumecz aż 2-10, ale to nie miało znaczenia, "Solidarność" wygrała coś znacznie większego i ważniejszego. Do 63. minuty Lechia sensacyjnie prowadziła 2-1 po bramkach Marka Kowalczyka i Jerzego Kruszczyńskiego. "Głos Wybrzeża" pisał, że słynny Juventus przestraszył się przegranej z polskim "Kopciuszkiem": "Dopiero widmo porażki zmusiło Włochów do przeprowadzenia generalnej ofensywy, co wiązało się z wejściem na boisko Platiniego. Słynny Francuz nie grał bowiem od początku, co może wynikało ze zlekceważenia rywala. Przekonał się trener Trapattoni, że drużyna z Gdańska ma swoją wartość. Ostatecznie biało-zieloni zeszli z murawy pokonani. Przegrali jednak z arcymistrzami futbolu, którym - co tu ukrywać - sprzyjało trochę szczęście, choć o wszystkim w pierwszej kolejności decydowały umiejętności. W sumie przegrany pojedynek, ale publiczność opuszczała stadion w pełni chyba usatysfakcjonowana". Zdecydowano, że Wałęsa powinien opuścić stadion wcześniej, aby nie dać się wciągnąć w ewentualne zamieszki. Nie było jednak żadnych problemów. Fani czuli, że dzieje się coś wyjątkowego i nie chcieli tego zepsuć. Co stało się potem? Od połowy do końca lat 80. XX wieku panowała stagnacja gospodarcza i polityczna, pozostawiająca ludzi w poczuciu apatii. Wprowadzano kartki na żywność, a benzynę racjonowano. Na sklepowych półkach był tylko ocet. Szacuje się, że w latach 80. kraj opuściło od jednego do dwóch milionów Polaków. Z 80 kibiców Lechii, którzy pojechali na pierwszy mecz w Turynie, wróciło tylko 11. Powoli, krok po kroku system ucisku zaczął się rozpadać. W listopadzie 1989 r. telewizyjna debata Wałęsy z Alfredem Miodowiczem (przyjaznym reżimowi działaczem związkowym) zakończyła się miażdżącym zwycięstwem tego pierwszego, który był w szczytowej formie. Wreszcie w lutym 1989 r. zorganizowano tak zwane Rozmowy Okrągłego Stołu pomiędzy Solidarnością a rządem, które zakończyły się półwolnymi wyborami w czerwcu 1989 r. (półwolnymi, ponieważ pewna liczba miejsc w parlamencie została już "przydzielona" komunistom). Pod koniec 1990 r. Wałęsa był prezydentem Polski. Wałęsę często pytano o tę noc w Gdańsku. - Dlaczego ochrona mnie wpuściła? zastanawiał się kiedyś. "Może myśleli, że po programie telewizyjnym, który pokazali, zostanę wygwizdany i wygwizdany? Mieli nadzieję, że naród się ode mnie odwróci? To byłby mój koniec". Jak się okazało, stało się dokładnie odwrotnie. To był początek. Za kilka dni 5 października 1983 r., Komitet Noblowski przyznał Lechowi Wałęsie Pokojową Nagrodę Nobla w uznaniu jego działań na rzecz wolności i demokracji w Polsce. Wyróżnienie podczas gali w Oslo odebrała 10 grudnia żona przywódcy Solidarności Danuta wraz z synem Bogdanem. Jeden z przywódców Solidarności powiedział kiedyś: "To, co wydarzyło się podczas meczu z Juventusem, dało nam siłę na kolejne pięć lat". Maciej Słomiński, INTERIA