Co dalej z Górnikiem Zabrze? Lukas Podolski zbywany
W Górniku Zabrze w ostatnich latach zmieniało się wiele - ludzie w gabinetach, trenerzy, piłkarze, miejsce w tabeli. Ale mimo deklaracji i (teoretycznej) chęci sprzedaży klubu ze strony miasta, nie zmieniał się właściciel. Fakt, że Górnik jest dziś liderem Ekstraklasy i ma realne szanse na wywalczenie jednego z najbardziej sensacyjnych mistrzostw Polski w swojej historii, to dobry moment, by zadać sobie pytanie: dokąd naprawdę zmierza ten klub?

Gdyby próbować odpowiedzieć w sposób obrazowy, musielibyśmy wyobrazić sobie dom z dwoma pokojami. Dziś Górnik znajduje się w pierwszym, gdzie sufit wisi tuż nad głową. Konstrukcja jest żelbetonowa. Podskoczenie jest niemożliwe, a próba zakończyć się może zrobieniem sobie krzywdy - przeszarżowanie jest zresztą dobrze znane w Zabrzu z przeszłości, podobnie jak lizanie ran po nim. W drugim pokoju sufit znajduje się na tej samej wysokości, jednak jest on podwieszony. Nie zawiera nieusuwalnych wzmocnień, więc można próbować go przesunąć w górę, nie mówiąc już o tym, że przy sprzyjających warunkach po prostu przez niego się przebić. W pierwszym pokoju ulokowano Górnika Zabrze pod rządami miasta, w drugim - w rękach prywatnych. Trzymanie się tego pierwszego rozwiązania jest działaniem na szkodę klubu. W ratuszu regularnie dochodzi do spotkań z Lukasem Podolskim, ale nigdy nie kończą się one konkretami. Zabrze tak sprzedaje klub, jakby chciało napisać podręcznik pod tytułem: "Jak nie sprzedać klubu".
Polska widzi piękny zespół, ale nie widzi problemów
Kibic Ekstraklasy w Górniku widzi obecnie drużynę, która zasłużenie jest liderem w tabeli. Michal Gasparik uwolnił stłumiony do tej pory potencjał kilku zawodników - na czele z Ousmane Sowem, Sondre Lisethem, Josemą i Lukasem Ambrosem - przez co właściwie nie ma powodów, by nie traktować tego zespołu jako kandydata do walki o mistrzostwo Polski (choć w klubie nawet nie chcą wymawiać tego słowa). Tyle że kibic nie widzi ograniczeń, jakie są od środka. Bez prywatyzacji nie ma szans na wzmocnienie Górnika zimą. Brak odpowiednich ruchów z kolei znacznie ograniczy szansę na sensacyjny i długo wyczekiwany sukces. Sezon jeszcze się nie skończył, ale można się domyślić, jakim wyrzutem sumienia może się stać dla miasta. Miasta, które jeszcze chyba nie zdaje sobie z tego sprawy.
Górnik dziś żyje z pieniędzy za sprzedaż Dominika Sarapaty. Część z 4 mln euro, jakie w formie transz otrzymał do tej pory od FC Kopenhagi za swojego nastolatka, pozwoliły przetrwać (w sensie dosłownym) oraz zapewnić byt do końca jesieni. Później znów zrobi się pod górkę. Najpóźniej po sezonie, a być może jeszcze zimą (okres grudzień-styczeń, kiedy nie ma meczów, jest najtrudniejszy w roku - klub nie zarabia, a koszty są wyższe, chociażby za ogrzewanie murawy) trzeba będzie sprzedawać, co już dawno - przez szerokie wejście biznesu w polską piłkę oraz sukcesy klubów w Europie - nie było koniecznością w przypadku naszych czołowych zespołów. Lech, Raków, czy Jagiellonia nie puszczają swoich piłkarzy z biedy, lecz z innych - pozafinansowych - pobudek. Górnik natomiast będzie do tego zmuszony poprzez zaciskającą się pętlę wokół szyi klubowej księgowości. Bo klub miejski co najwyżej przyciąga radnych na stadion, nie biznes do gabinetów. Klub miejski może trwać, ale na pewno się nie rozwijać.
Górnik chce się rozwijać, ale nie może
A chęć rozwoju Górnika widać na każdej płaszczyźnie. Właśnie ona leżała u podstaw decyzji o zmianie trenera - Jan Urban wysyłał za dużo sygnałów, że doszedł ze swoją drużyną do granic możliwości, podczas gdy w gabinetach uznano, iż tych nie ma jeszcze na horyzoncie. W klubie wytworzyło się poczucie nienasycenia, które zgrabnie w słowach ujął niedawno Podolski w wywiadzie dla Interii. - To nie tak, że załatwiam wszystko od początku do końca. To praca zespołowa z moim udziałem. Najpierw jest skauting - siadamy i rozmawiamy. Potem dostaję prośbę: zadzwoń do agenta, albo bezpośrednio do piłkarza. Ale jednocześnie Łukasz Milik wsiada w swoją skodę i jeździ nią po całym świecie - mówił.
Czytaj cały wywiad: Brutalnie szczery Lukas Podolski: Górnik byłby w czarnej du**e
Michal Gasparik doskonale wpisał się w ten klimat. Na długo przed rozpoczęciem meczu potrafi wejść do szatni i w samotności ustawiać magnesy na tablicy, rozgrywając poniekąd spotkanie w swojej głowie. Może dlatego Górnik tak rzadko daje się zaskoczyć.
I wszystko w Górniku się dziś zgadza z wyjątkiem wysokości, na której wisi sufit.
Miasto w komunikatach przekonuje, że chce sprzedać Górnika, ale nie idą za tym żadne konkretne działania. Dziś Górnik z zazdrością może patrzeć na Kielce, gdzie wola sprzedaży Korony w prywatne ręce była na tyle duża, że wszystko dało się załatwić w dwa tygodnie. W Zabrzu lata to za mało, by cokolwiek ruszyło do przodu. Gdy Podolski przychodzi do urzędu, ma poczucie brania udziału w happeningu, którego celem jest zrobienie sobie z nim zdjęcia, by pochwalić się w mediach społecznościowych. Rozmowy niby potrafią wyglądać poważnie, ale zawsze kończą się anegdotycznym wydźwiękiem - "to trzeba siąść na spokojnie, pomyśleć". W ratuszu brakuje chyba już tylko powołania zespołu do spraw powołania zespołu (prywatyzacyjnego).
Lukas Podolski: chcę, ale nie mogę
Zresztą warto przypomnieć tu fragment wspomnianego wywiadu z Lukasem Podolskim.
Interia: Jakie warunki musiałbyś spełnić, by zostać właścicielem Górnika?
Lukas Podolski: - Nie wiem. Nie ma warunków.
Naprawdę?
- Wysłałem moją pierwszą ofertę i właściwie nie mam na nią odpowiedzi. To znaczy ja przedstawiłem swoją wizję i plan na Górnika po jego przejęciu, dostałem kilka pytań, do których się ustosunkowałem, i po tym mailu już nic nie dostałem. Trudno mieć wrażenie, że w mieście traktują tę sprawę poważnie. Na zewnątrz każdy w mieście powie: przecież to Górnik, wielki klub, chcemy go sprzedać, by się mógł rozwijać, a jak dochodzi do jakichś rozmów i mogą one wejść w etap konkretów, to drzwi się zamykają, a odpowiedzialność się rozmywa.
Pieniądze są kością niezgody?
- Nie wiem. Nie znam warunków na dziś. Wyceny się zmieniają. Jakbyśmy byli w strefie spadkowej, to cena byłaby inna, niż teraz, gdy jesteśmy liderem. Wszystko można sobie wpisać w wycenę. Piłkarz gra dobrze i ktoś uzna, że zaraz ktoś go kupi, to już cena w górę. Miasto chętniej rozmawia, gdy idą wybory, tak już było od czasów Mańki-Szulik. Wtedy zapraszają, pokażą fotkę, że "wpadł Lukas na kawę, by negocjować", a realnych negocjacji nie było. Jeszcze wtedy wychodziłem ze spotkań z poczuciem, że idziemy do przodu, a później zderzałem się z tygodniami milczenia.
Jak nie możesz zostać właścicielem wchodząc drzwiami, może trzeba wejść oknem. Wystartować w wyborach na prezydenta Zabrza.
- Może to nie jest głupi pomysł! Brzmi trochę jako ostatnia deska ratunku, by ruszyć z tematem. Ja to się miastu dziwię, bo przecież Górnik jest dla nich ciężarem. Mają tyle spraw na głowie, by rozwinąć Zabrze - przecież w tym mieście jest masa problemów do rozwiązania. Niech oddadzą Górnika komuś, kto się na nim zna. A oni uparcie trzymają klub piłkarski. I jednocześnie wszystko, co nam płacą, idzie dalej. W tym roku podniesiono kapitał, ale wszystko, co dostaliśmy z Zabrza, od razu poszło do banku na spłaty zobowiązań.
Brzmi jak realizacja pomysłu na stanie w miejscu.
- Dokładnie. Kolejny przykład: mam kasę i moja fundacja mogłaby coś zbudować dla akademii. To w mieście mówią: nie, nie wolno, tu przepisy zabraniają, tu coś innego. Chcemy pomóc, a ciągle jesteśmy blokowani.
Inwestycja w akademię to byłby twój pomysł na Górnika, gdybyś został właścicielem?
- Oczywiście. Żeby gonić najlepsze polskie kluby, musimy rozwinąć infrastrukturę, potrzebujemy lepszych trenerów w akademii, namawiać lepszych chłopaków, by się tam rozwijali, a docelowo wchodzili do pierwszego zespołu. Mamy realną wizję, jak pchnąć Górnika dalej.
Trzymać przy sobie ukochane dziecko
Górnik przez lata drenował miejski budżet, ale od pewnego czasu stał się dość nietypowym klubem miejskim - nie wystawia rąk po więcej. Nawet, jeśli Zabrze podnosi kapitał klubu - jak w tym roku o 4,5 mln zł - to na spłatę starych zobowiązań (tu z 2015 roku), z którymi ludzie obecnie budujący Górnika nie mają nic wspólnego. Bieżąca działalność jest finansowana z własnych przychodów, dzięki czemu nie dochodzi do scen, jak niedawno we Wrocławiu, gdy będący wówczas prezesem Śląska Patryk Załęczny wprost zaapelował do ratusza, by ten przelał kwotę oscylującą wokół 20-25 mln zł, bo tyle - tu cytat - "potrzeba, by zrobić w klubie coś porządnego". GKS wystawia ręce w kierunku Katowic, Piast w kierunku Gliwic, w płockim urzędzie na pamięć znają numer konta Wisły.
W Górniku tych pieniędzy nie oczekują. Chcą tylko wolności, która pozwoli się rozwinąć, a której miasto - mimo deklaracji - dać najwidoczniej nie chce. Polityka miejskich władz jest wyjątkowo krótkowzroczna - dziś może wydawać im się, że nie mają żadnego interesu w sprzedaży Górnika, bo w blasku lidera Ekstraklasy, który w dodatku w ostatnim czasie zarabia na siebie (jednocześnie będąc zmuszonym do wydania całego zysku i braku możliwości oszczędzania), można się łatwo i tanio ogrzać. Ale czy ktokolwiek zadaje sobie tam pytanie, co było punktem zwrotnym w najnowszej historii Górnika (przyjście Lukasa Podolskiego) i co, jeśli punkt zwrotny będzie miał swój termin ważności?
Zabrze blokuje swoje ukochane dziecko, które kiedyś potrzebowało opieki, ale dziś chce iść przez życie samo - zwłaszcza, że zdobyło odpowiednie wykształcenie. Sytuację można opisać też inną metaforą - miasto uprawia jazdę po cienkim lodzie, jakby nie zwracając uwagi na ewentualne konsekwencje. Jest przyjemnie, póki lód nie pęknie. Czas najwyższy, by w ratuszu te metafoty zacząć poprawnie odczytywać.











