Wisła Kraków zaskoczyła wszystkich. A to nie koniec świetnych wieści
Wisła Kraków świetnie spisała się w pierwszej części sezonu i znajduje się na autostradzie do Ekstraklasy. W klubie mogą powoli wkładać szampany do lodówki, ale miniona runda dała też powody, by już teraz hucznie je otwierać - pisze w felietonie Piotr Jawor, dziennikarz Interii.

Fotel lidera, średnio 2,26 punktu na mecz i 10 punktów przewagi nad trzecią pozycją, czyli pierwszą, która nie daje bezpośredniego awansu - tylko tyle i aż tyle wystarczyłoby, aby bez cienia wątpliwości stwierdzić, że za Wisłą kapitalna runda. Pozycja lidera tabeli nie powinna jednak przykryć innych rzeczy, których przy okazji dowiedzieliśmy się o 13-krotnych mistrzach Polski.
Wisła Kraków. Pozycja lidera to nie wszystko
Na początek oczywistości, czyli strzał w dziesiątkę z pozostawieniem na stanowisku trenera Mariusza Jopa, a także utrzymanie za sterami działu skautingu Vullneta Bashy. Wisła w końcu sprowadziła zawodników, którzy bez zasłaniania się hasłem "aklimatyzacja" wskoczyli do składu i odgrywali kluczowe role w specyficznych pierwszoligowych bojach. Dzięki temu po trzech latach bolesnego odbijania się od bram Ekstraklasy, krakowianie znaleźli się w pozycji, gdy te wrota mogą wyważyć wraz z zawiasami.
Minione miesiące pokazały jednak coś więcej. Oprócz dobrych decyzji gabinetowych i transferowych okazało się, że w Wiśle całkiem nieźle jest też z młodzieżą. Co prawda już wcześniej błysnął Kacper Duda, ale teraz dołączyli do niego Maciej Kuziemka i wracający z wypożyczenia Jakub Krzyżanowski, a w kolejce po kolejne szanse stoją Filip Baniowski czy Mariusz Kutwa. To sygnał, że Wisła popularność szkółki i niezłe wyniki w piłce młodzieżowej, powoli zaczyna przekuwać w produkowanie graczy gotowych rywalizować z seniorami, co przez lata było przy Reymonta dużym problemem. Oczywiście, że łatwiej młodzieży debiutować na pierwszoligowych niż ekstraklasowych boiskach, ale statut graczy Wisły w młodzieżowych reprezentacjach Polski też świadczy o tym, że szkolenie obrało właściwy kierunek.
Po spadku z Ekstraklasy, a następnie nieudanych powrotach, w Wiśle mogli mieć również obawy, jak na pasmo porażek zareagują kibice. Wielu z nich to fani wychowani na erze sukcesów Bogusława Cupiała, którzy nawet wicemistrzostwo Polski uznawali za porażkę. A teraz nie dość, że w ogóle nie mają prawa rywalizować z najlepszymi zespołami w Polsce, to jeszcze ich cierpliwość na rozbijanie się po pierwszoligowych boiskach została wystawiona na wielką próbę.
Jesienią kibice Wisły zaprezentowali jednak formę nie gorszą od zawodników. Wypełniali stadion niemal do ostatniego miejsca i to nawet wtedy, gdy jeszcze nie było wiadomo, że drużyna będzie grała jak z nut. A także wtedy, gdy rywalem był teoretycznie mniej atrakcyjny przeciwnik. Średnia ponad 26 tys. widzów na pierwszoligowym meczu jest rzadko spotykana w Europie, a w Polsce więcej ludzi przychodziło tylko na spotkania Lecha Poznań (ponad 30 tys.).
Po czterech latach Wisła w końcu dobiła do miejsca, w którym wiele rzeczy funkcjonuje, jak należy. Nie ma szczęścia, tylko powtarzalność. Nie ma wystawiania młodzieży na siłę, tylko realne wzmocnienie. Nie ma wewnętrznych konfliktów, większych problemów z kibicami (nie licząc kar za pirotechnikę) i ogromnej presji w każdym meczu, tylko jest wsparcie w dążeniu do wspólnego celu.
Przy Reymonta na każdym kroku powtarzają, że drużyna znajduje się dopiero w połowie drogi, ale w takich okolicznościach, dalsza część podróży w kierunku Ekstraklasy powinna minąć wyjątkowo szybko i przyjemnie.
Piotr Jawor













