14-letni polski mistrz świata rzucił potęgę na kolana. Jedna decyzja zmieniła wszystko
14-letni Michał Szubarczyk jest na ustach całego, snookerowego świata. Nastolatek z Lublina niedawno w Katarze wywalczył mistrzostwo świata International Billiards & Snooker Federation, a teraz ma na rozkładzie legendę tego sportu, 63-letniego Jimmy'ego White'a. W czym tkwi sekret jego olbrzymiego talentu? Atuty w rozmowie z Interią mnoży Piotr Murat, pięciokrotny mistrz Polski, były prezes Polskiego Związku Snookera i Bilarda Angielskiego (obecnie w roli wiceprezesa) i wciąż czynny zawodnik.

Artur Gac, Interia: Mamy do czynienia z "boom" na Michała Szubarczyka, który przebojem wdarł się do światowej elity snookera. A wy, jako współuczestnicy tego sportu, jak patrzycie na tę sytuację?
Piotr Murat, wiceprezes PZSiBA: - To znaczy wokół naszego sportu od dawna jest poruszenie, bo snooker jest bardzo popularnym sportem oglądanym w telewizji. Natomiast rzeczywiście, jako Polska zostaliśmy dostrzeżeni właśnie w związku z sukcesami Michała. Aczkolwiek już wcześniej mieliśmy dokonania, bo nasi zawodnicy grali w zawodowym tourze, dwukrotnie Kacper Filipiak, a także Adam Stefanow. Oni teraz już nie grają, a ten "boom" na Michała spowodowany jest jego młodym wiekiem. I to nie tylko w Polsce, ale też na całym świecie jest głośno, bo jest nowym, świeżym powiewem w tym sporcie.
Przypomnijmy, że już rok temu zdobył mistrzostwo świata.
- No właśnie, w dodatku w kategorii do lat 21, jako najmłodszy zawodnik na świecie. Tamten sukces także wzbudził wielkie poruszenie, praktycznie wszystkie duże portale tym się zainteresowały. Teraz to pogłębił awansem do touru poprzez wicemistrzostwo Europy, a obecnie jeszcze zdobył amatorskie mistrzostwo świata International Billiards & Snooker Federation. Do tego doszło kilka wygranych meczów w zawodowym tourze i przez to jest tak olbrzymie zainteresowanie. Trochę żałuję, że media też nie skierują uwagi na naszych dwóch zawodowych graczy, czyli Baranowskiego i Kowalskiego. Oni także są w tourze, ale takie są prawa mediów, że sensacją jest 14-latek. Zwłaszcza że wzmocnił to ostatnim meczem z White'em, gdzie różnica wieku była bardzo duża, czyli najmłodszy zawodnik zagrał z najstarszym, w dodatku legendą tego sportu. A on to jeszcze wygrał, co dodatkowo napędza zainteresowanie i ma odbicie na nasz sport. Michał trenuje u mnie w klubie, a że też jestem z Lublina, to od czasu do czasu razem sparujemy. Innymi słowy, udostępniam Michałowi i jego tacie Kamilowi moją infrastrukturę sportową.
Udostępniając infrastrukturę, od ilu lat ma pan na oku tego nastolatka?
- Michał miał siedem, a może nawet sześć lat, gdy zaczął trenować. To mniej więcej taki wiek, w którym barierą jest też wzrost młodych osób, bo po prostu trzeba dosięgnąć do stołu, więc miał podkładaną podstawkę. Teraz trenuje systematycznie w klubie, ma postawiony profesjonalny stół do snookera i zawodowe sukno, takie jak w tourze, żeby miał jak najbardziej zbliżone warunki do tych, w których rywalizuje w zawodach.
I nieprzerwanie trenował u pana?
- Różnie. Teraz znów u mnie, ale miał przerwę. Jego tata Kamil miał przygodę z próbą stworzenia własnego ośrodka, ale to niestety odbyło się bez sukcesu. Zadomowił się u mnie, dostał dobre warunki i ma stół do dyspozycji praktycznie kiedy chce. To tak naprawdę tylko stół dla niego, ewentualnie dla mnie i naszych zawodników, bowiem w klubie trenuje jeszcze drugi chłopak, 26-letni Michał Kotiuk, reprezentant Polski.
Michał od początku zdradzał swój nieprzeciętny talent, czy wręcz przeciwnie, a dopiero nagle nastąpił szybki przełom?
- Michał zawsze miał smykałkę do tego sportu. Na początku oczywiście nie było sukcesów, gdy był początkującym juniorem i wtedy przegrywał ze starszymi od siebie. Jednak w rodzinie Szubarczyków zapadła jedna kluczowa decyzja, że stawiają na ten sport po prostu zero-jedynkowo. Wszystko postawili na jedną kartę, Michał bardzo dużo trenował, co łączyło się z indywidualnym tokiem nauczania. I to wszystko zaprocentowało. Aczkolwiek mamy teraz w Polsce dosyć liczne pokolenie młodych graczy, 16-18-latków, z którymi Michał już rywalizuje i zaczął z nimi wygrywać. I oni także w Europie zaczynają zdobywać pierwsze medale w imprezach juniorskich. Naprawdę fajne, młode pokolenie, taka fala graczy. Zobaczymy, co dalej z tego będzie. W tym roku nasz zawodnik Sebastian Milewski zdobył mistrzostwo świata do lat 21. O tym media tak mocno nie pisały, a to są te same zawody, które rok wcześniej wygrał Michał. Z tym że Sebastian ma teraz 19 lat, więc to nie poniosło się tak bardzo.
Jakie są największe atuty i najsilniejsza broń 14-letniego Michała, które dają mu przewagę przy stole snookerowym w starciach z takimi legendami, jak 63-letni Jimmy White?
- Michał bardzo dużo trenuje. Teraz przez miesiąc jest w podróży, więc zajęć było mniej, ale normalnie jak przychodzi na trening, to jest od 10 rano do wieczora.
Czyli do której?
- Nieraz nawet do godziny 20, bo wieczór kończy sparingami. Tam są oczywiście przerwy na jakiś lunch, żeby to nie zabrzmiało tak, że nic innego nie robi. Ponadto każdy dzień też tak nie wygląda. Ma jeszcze szkołę oraz siłownię, żeby mięśnie były utrzymywane w sprawności. Może ludzie nie zdają sobie z tego sprawy, ale ten sport wiąże się z dużym wysiłkiem dla ciała. Bo to jest monotonne, by w jednej pozycji przebywać przez większość czasu, więc należy dbać o zdrowie. Ale jeszcze bardziej jest męczące psychicznie i emocjonalnie, ponieważ cały czas trzeba być skoncentrowanym. Michał potrafi spędzić kilka godzin przy stole i to jest jego przewaga w stosunku do rówieśników. Żeby osiągnąć sukces w tym sporcie, trzeba wykonać ileś tysięcy powtarzalnych uderzeń. I to później przenieść na rywalizację na arenie. A nie jest to do końca takie proste.
Co jeszcze cechuje Michała?
- Łatwość podejmowania odważnych decyzji. Widzieliśmy kilka takich długich wbić przez cały stół z trudnych pozycji, gdzie poradził sobie i uzyskiwał przewagę. A czasami w tym sporcie, na równym poziomie, decyduje właśnie jedno uderzenie, po którym idzie się do przodu lub zostaje w tyle. Teraz ten przegrany mecz w trzeciej rundzie UK Championship z Tajlandczykiem Nopponem Saengkhamem (35. w światowym rankingu - przyp.) pokazał jedno szczęśliwe zagranie rywala przy wyniku 3-3. Spowodowało to, że wyszedł na prowadzenie 4-3 i już nie oddał meczu. A nie wiadomo, co by się stało, gdyby tego szczęścia nie miał. Natomiast Michał w meczu z Jordanem Brownem zaprezentował fantastyczne zbicie czerwonej bili przez cały stół w trudnej sytuacji w końcówce meczu, co wyprowadziło go na prowadzenie. Trzeba patrzeć też na statystyki, jakie ma uderzenia, ile jest przy stole, ile ma procent we wbiciach. Z Tajlandczykiem miał już ponad 70 procent, na równi z drugim zawodnikiem. Z Brownem miał już trochę niższe statystyki, ale jednak wygrał ten mecz. W zawodowym tourze bez takich statystyk, powyżej 70 procent, w wyższych rundach nie wygrywa się meczów. Na najwyższym poziomie trzeba się opierać o 80-90 procent we wbiciach. To są te przewagi, które robią najlepsi zawodnicy.
Michał zawsze miał smykałkę do tego sportu. Na początku oczywiście nie było sukcesów, gdy był początkującym juniorem i wtedy przegrywał ze starszymi od siebie. Jednak w rodzinie Szubarczyków zapadła jedna kluczowa decyzja, że stawiają na ten sport po prostu zero-jedynkowo. Wszystko postawili na jedną kartę, Michał bardzo dużo trenował, co łączyło się z indywidualnym tokiem nauczania. I to wszystko zaprocentowało.
Co pierwsze przychodzi panu do głowy, na myśl o możliwościach Michała?
- Kiedyś na treningu zrobił mi maksymalnego break'a, czyli 147-punktowego, a w sparingu zrobił cztery breaki 100-punktowe. Jak ten chłopak złapie ciąg na wbijanie, to jest nie do zatrzymania.
Czyli jest w stanie wejść na poziom takiej powtarzalności i bezbłędności?
- Jest, jest. Przy czym jeszcze nie widziałem tego u niego w meczach tourowych. Być może to wszystko przed nim, ale mecze tourowe są troszeczkę inne niż sparingi. Przeciwnik jest trochę bardziej wymagający i otoczenie jest troszeczkę inne niż w klubie, zatem dochodzi inny rodzaj presji. Jakby nie patrzeć, zawodowy tour to też jest gra o pieniądze. A są one potrzebne, żeby podróżować i grać. Jednak to już jest praca tych ludzi. Obserwuję otoczenie i gdy Michał przychodzi wykonywać pracę przy stole, w jego otoczeniu młodzież ma zabawę i relaks. Czasami się śmieję, bo oni kompletnie nie mają pojęcia o tym, co tam obok się dzieje. A ten nastolatek dzięki snookerowi zwiedza cały świat i rywalizuje w najbardziej prestiżowych rozgrywkach sportowych na świecie. To jest po prostu niesamowite.
To kolejny dowód, że nawet największy talent trzeba poprzeć ciężką pracą.
- Zdecydowanie tak. Wszyscy najlepsi gracze na świecie tak mają, że ich talent jest poparty ogromną pracą. Widziałem zawodników w Polsce, którzy mieli ogromny talent, ale niestety nie poparli go systematycznością i ich już nie ma.
Wspomniał pan, że w ten weekend Michał pokaże się na krajowym podwórku.
- Potwierdzam, w sobotę i niedzielę gramy ligowy mecz w Zielonej Górze.
Rozmawiał Artur Gac
Chcesz porozmawiać z autorem? Napisz: artur.gac@firma.interia.pl














