Maciej Słomiński, Interia: Właśnie została wydana pana książka "Stulecie przeszkód. Polacy na igrzyskach". Na co dzień nie zajmuje się pan sportem, a redaguje książki reporterskie m.in. Magdaleny Grzebałkowskiej i Małgorzaty Szejnert. Skąd zatem pomysł na książkę o historii Igrzysk Olimpijskich - największego wydarzenia sportowego na świecie oprócz piłkarskiego mundialu. Daniel Lis, autor "Stulecia przeszkód. Polacy na igrzyskach": - Jeden z bohaterów książki powiedział mi, że igrzyska olimpijskie to "radość zobaczenia całego świata jak na dłoni". Nie zawsze jest to radość, ale rzeczywiście: przyjeżdżają tam ludzie o różnym pochodzeniu, doświadczeniach, poglądach i reprezentują państwa, które nieraz mają sprzeczne interesy. Jednocześnie przyjmujemy, że przez dwa tygodnie liczy się tylko sportowa rywalizacja. Dla reportera takie spotkania to świetny materiał, zwłaszcza gdy odkrywa się ich kulisy. Poza tym bardzo lubiłem oglądać igrzyska, gdy byłem dzieckiem. Które igrzyska były pana pierwszymi? - Atlanta 1996. Pisząc rozdział o tej imprezie chciałem też skonfrontować się ze swoimi wspomnieniami. Lata 90. zapamiętałem jako czas polskiej prosperity, jasne cele - dążenie do NATO, Unii Europejskiej, rozwój. Polscy bohaterowie tamtych igrzysk: Renata Mauer, Mateusz Kusznierewicz, Paweł Nastula, Robert Korzeniowski. Była też złota niedziela, gdy Polska znalazła się na czele klasyfikacji medalowej. Miałem 10 lat i myślałem, że byliśmy, jesteśmy i będziemy potęgą sportową. Renata Mauer-Różańska zgodziła się udzielić mi na strzelnicy mistrzowskiej lekcji i opowiedziała o początkach kariery i kulisach swoich startów. Np. o tym jak długo czekała na swój pierwszy profesjonalny strój strzelecki, który kosztował tyle co równowartość fiata 126 p. Na początku było ją stać tylko na rękawicę. W samej Atlancie było mnóstwo problemów organizacyjnych i miał miejsce zamach terrorystyczny. Ale chyba większość kibiców idealizuje pierwsze świadomie oglądane igrzyska czy mistrzostwa. Kiedy startują Polacy? - Zobacz terminarz! Obudzony o 3 w nocy będę krzyczał, że najlepszy piłkarski mundial w historii to Mexico’86, a igrzyska to Seul’88 - one były pierwsze. Może to przypadek, ale opisuje pan igrzyska w cyklach 12-letnich. Paryż 1924 - Berlin 1936 - Londyn 1948 - Squaw Valley 1960 - Monachium 1972 - igrzyska paraolimpijskie z lat 70. i 80., Atlanta 1996, potem jeszcze Tokio 2020. - Nie chciałem pisać leksykonu, tylko historie ludzi, mówiące też coś o epoce, w której żyli. Co cztery lata możemy nie dostrzegać jak bardzo zmienia się rzeczywistość wokół nas. Na podstawowym poziomie idea olimpijska jest taka sama - sportowcy jeżdżą na zawody i chcą wypaść jak najlepiej. Zmieniają się jednak okoliczności i co kilkanaście lat świat jest jednak trochę inny. Igrzyska odbijają to jak lustra. Z historii ruchu olimpijskiego można wiele dowiedzieć się o świecie, ale też o tym czym jest narodowość, tożsamość czy historia. Rok 1960 Squaw Valley - to jedyne igrzyska zimowe, o których pisze pan szerzej. - Założyłem, że będą to przede wszystkim historie polskich medalistów, a w sportach zimowych aż do sukcesów Adama Małysza mieliśmy tylko cztery medale, w tym dwa zdobyte właśnie w Squaw Valley. O swoim udziale w tych igrzyskach opowiedziała mi łyżwiarka szybka Helena Pilejczyk, obecnie najstarsza żyjąca polska medalistka. Ale historia organizacji tych igrzysk też jest ciekawa. W 1954 r. Amerykanin Alex Cushing, współzałożyciel skromnego ośrodka narciarskiego, postanowił zgłosić kandydaturę Squaw Valley, choć był tam wtedy jeden hotel i dwa wyciągi narciarskie, prowadziła do nich polna droga. Zimą 1956 r. na zakończenie igrzysk w Cortina d’Ampezzo, w imieniu przyszłych gospodarzy flagę olimpijską odbierał amerykański kongresmen, bo Squaw Valley nie miało nawet władz miejskich. Planowano skromne igrzyska jednak koszty rosły, aż w końcu w 1958 r. do organizacji zaproszono Walta Disneya. Wtedy był już nie tylko twórcą filmowym, ale działał w branży rozrywkowej. Członkowie MKOl-u bali się, że Amerykanin zrobi z igrzysk drugi Disneyland. To on zadbał o wygląd miasteczka, udział harcerzy, orkiestr szkolnych, wypuszczanie tysięcy balonów, spotkania z sportowców z ludźmi z Hollywood w wiosce olimpijskiej. Nic strasznego. - Dziś nie, ale wtedy była to rewolucja. Igrzyska zimowe były dość małą imprezą. Narciarka Józefa Pęksa Czerniawska, która była wcześniej w Cortinie d’Ampezzo, opowiadała mi, że tamte igrzyska były jak zawody wojewódzkie w Polsce. "A w Ameryce to był lux!" - mówiła. To były też pierwsze igrzyska, które MKOl sprzedał jednej z telewizji na wyłączność. Co zostało z disneyowskich igrzysk? - Squaw Valley to dziś znany w Ameryce kurort sportów zimowych, ale śladów igrzysk prawie tam nie ma. Tor, na którym nasze łyżwiarki szybkie zdobyły medale, rozebrano tuż po igrzyskach i zrobiono tam parking, wioskę olimpijską przebudowano, a po latach dach głównej areny olimpijskiej zapadł się pod ciężarem śniegu i ją również rozebrano. Pisze pan o igrzyskach w krajach totalitarnych - Berlin 1936, Moskwa 1980. Czy igrzyska w kraju "nienormalnym" są ciekawsze, bo trawa jest bardziej intensywnie malowana na zielono? - Igrzyska w państwach niedemokratycznych są zawsze testem dla ruchu olimpijskiego. Mnie szczególnie interesowały te imprezy, które były ważne dla polskiej historii, więc te w Berlinie trudno zignorować. Ciekawy jest rozdźwięk między tym jak dziś je pamiętamy, a jak były wtedy postrzegane. Myślimy o nich jako o "brunatnej olimpiadzie", zmilitaryzowanej, w cieniu swastyk. To prawda, tyle że wtedy mało komu to przeszkadzało. Naziści chcieli zrobić na gościach jak najlepsze wrażenie i im się udało. Polscy dziennikarze zachwycali się obiektami sportowymi, sprawną organizacją, nowinkami technologicznymi. Na dworcu w Berlinie na powitanie Polaków hymn grała orkiestra Wehrmachtu. "Przegląd Sportowy" donosił, że w wiosce olimpijskiej chętnym zawodnikom niemieccy dentyści wstawiają złote zęby. Jeśli po tych igrzyskach Polacy byli niezadowoleni, to nie z powodu nazizmu, ale swoich wyników i licznych kontuzji. Podkreślano wtedy, że trzeba brać przykład z Niemców, którzy wygrali klasyfikację medalową. Dopiero po wojnie zaczęto sobie "przypominać", że atmosfera w Berlinie była "przygnębiająca". Rzeczywiście: dla Żydów, Romów, homoseksualistów, więźniów obozów koncentracyjnych, ale nie dla większości olimpijczyków i turystów. Dyskobolka Jadwiga Wajs pisała w latach 50. i później, że oburzał ją niemiecki szowinizm. W źródłach z lat 30. nie ma po tym śladu. Przeciwnie: tuż po igrzyskach opiekunka polskich zawodniczek pisała o Wajs, że była "najweselszą zawodniczką na stadionie olimpijskim", a w wywiadzie z 1934 roku, który obszernie cytuję, to dyskobolka narzeka, że Żydów, których nie lubi, widać w Poznaniu więcej niż kilka lat wcześniej. Ona sama była związana z ruchem narodowym, tak jak jej ojciec i bracia. Najbardziej świadomi tego co się dzieje w Trzeciej Rzeszy byli ci, którzy czuli się zagrożeni przez reżim - gazety żydowskie w Polsce, z wyjątkiem dwóch tytułów, w ramach bojkotu nie pisały relacji z Berlina. Ale Żydów nikt wtedy nie słuchał. Nie chcę, żeby to źle zabrzmiało, ale nie wszystkie olimpijskie wynalazki nazistów były nietrafione. Na przykład sztafeta olimpijska. - W pierwszych 40 latach ruchu olimpijskiego innowacje były szczególnie ważne, bo igrzyska jakimi je dziś znamy dopiero się kształtowały. Idea, by zapalić ogień w Olimpii i by sztafeta biegła przez całą Europę to był pomysł nazistów, taki na miarę ich ambicji. Zaangażowano 3075 osób - każda biegła po jednym kilometrze. W 2020 r., gdy było już wiadomo, że igrzyska w Tokio są przełożone, MKOl umieścił w mediach społecznościowych filmik z wszystkimi sztafetami z przeszłości - miało to nieść nadzieję, pokazać, że bieg mimo wszystko trwa. Nagranie wywołało protesty, bo zaczynało się od sztafety w Berlinie - zgodnie z tym, co się wydarzyło. Film usunięto, MKOl przeprosił. Podczas berlińskiej defilady pokazuje się salutujących Francuzów, tymczasem w latach 20. XX wieku wprowadzono salut olimpijski, łudząco podobny do pozdrowienia nazistów. Po II wojnie światowej go porzucono. Dziedzictwo ruchu olimpijskiego bywa skomplikowane. Byłem na mundialu w Rosji, gdzie ewidentnie trawa była pomalowana na zielono. - Zimowe igrzyska w Soczi w 2014 r. to dobry przykład tego, jak obraz igrzysk zmieniają fakty, które wychodzą na jaw po nich. Jeszcze trwały zawody paraolimpijskie, gdy Rosja zaatakowała Ukrainę. Później wyszła na jaw dopingowa konspiracja, przez którą Rosjanie dziś za karę oficjalnie nie reprezentują Rosji tylko Rosyjski Komitet Olimpijski. Skala oszustwa, w które zaangażowano rosyjskie służby, była nieprawdopodobna, stosowano metody z czasów zimnej wojny. Dziś więc gdy patrzy się na zdjęcia Władimira Putina, który na trybunie w Soczi pozdrawia sportowców, można mieć jak najgorsze skojarzenia. To była jawna kpina z ruchu olimpijskiego. A teraz mamy zimowe igrzyska w Pekinie, które wielu już teraz nazywa "igrzyskami ludobójstwa", między innymi ze względu na prześladowania Ujgurów, muzułmańskiej mniejszości. Pekin 2022 - sprawdź jak idzie Polakom! Głośno było o prośbie chińskiego przywódcy do Putina, by wstrzymał "interwencję" w Ukrainie. - Media doniosły o prośbie o "wstrzymanie na czas igrzysk" ataku, co jest wymowne właśnie w kontekście wydarzeń sprzed ośmiu lat. Władze w Pekinie zaprzeczyły, by taka sytuacja miała miejsce. O wojnie często mówi się w kontekście igrzysk. To paradoks, ale też efekt tego, że są w założeniu ideą pokojową. W 1914 r. wybuchła pierwsza wojna świata, prezydentem Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego był Francuz, Pierre de Coubertin, a igrzyska w roku 1916 miały odbyć się w Berlinie. MKOl i komitet organizacyjny były więc po przeciwnych stronach frontu. Przez pewien czas uważano, że wojna się skończy i igrzyska się odbędą. Trudno to sobie wyobrazić, bo de Coubertin sam wzywał francuską młodzież do obrony cywilizacji przed germańskim barbarzyństwem. Po pierwszej wojnie Niemcy nie mogli startować aż do 1928 r. Ale weźmy bliższą nam sytuację. Wybuchła druga wojna światowa, w listopadzie 1939 r. Polski już nie było, ale przygotowania do zimowych igrzysk olimpijskich w Garmisch-Partenkirchen w nazistowskich Niemczech wciąż trwały. Zostały tam przeniesione, bo pierwotnie miały odbyć się w Sapporo, ale Japonia była już w stanie wojny z Chinami. Założyciel współczesnego ruchu olimpijskiego - baron Pierre de Coubertin - co to za postać? - Marzyciel z bogatej, arystokratycznej rodziny francuskiej. Wskrzeszenie igrzysk olimpijskich to była jego inicjatywa i dzieło życia. W 1894 r. założył MKOl, a dwa lata później w Atenach odbyły się pierwsze nowożytne igrzyska. Był innowatorem, ale też dzieckiem swoich czasów. Nie popierał udziału kobiet w lekkoatletyce, uważał że to nieprzyzwoite by pociły się publicznie. Zawodniczki dopuszczono do startów dopiero w Amsterdamie w 1928 roku, trzy lata po tym jak przestał szefować MKOl. Trzeba też powiedzieć, że olimpijskie marzenie kosztowało go rodzinny majątek. A dokładniej: majątek jego teścia. W latach 30. by mieć z czego żyć, wyprzedawał swoje meble. Jego sytuację wykorzystali naziści, którzy podarowali mu pieniądze, dziś byłaby to równowartość pół miliona dolarów. Miał w świecki sposób pobłogosławić igrzyska? - Wystarczyło, by milczał. W korespondencji przestrzegano go, aby o prezencie nie mówił publicznie. Gdy później de Coubertin zaproponował, że przyjedzie do Berlina, by przemówić do olimpijczyków, naziści powiedzieli, że nie ma takiej potrzeby. Publiczność podczas ceremonii otwarcia usłyszała jak mówi, że ważniejszy od zwycięstwa jest udział, bo nagranie puszczono z płyty gramofonowej. Jamajscy bobsleiści mają wystartować w Pekinie, więc hasło o ważności udziału przetrwało. - W czasach zimnej wojny Stany Zjednoczone i Związek Radziecki wysyłały sportowców jednak głównie po to, żeby zwyciężali. Miało to udowodnić wyższość jednego systemu politycznego nad drugim. Zresztą Amerykanie od początku ruchu olimpijskiego byli krytykowani za to, że dla nich jednak zwycięstwo jest najważniejsze, że to cecha ich kultury. Idealizm ruchu olimpijskiego często boleśnie zderzał się z rzeczywistością. W relacji z otwarcia igrzysk w Londynie w 1948 roku trafiłem na gorzkie zdanie: "Najlepszy skok w dal, najpiękniejszy rzut oszczepem nie odroczą nigdy wojny nawet o sekundę". W czasie otwarcia w Pekinie prezydent MKOl Thomas Bach apelował do polityków: "Dajcie pokojowi szansę". Przekonamy się, czy posłuchają. Może trzeba wypuścić gołębie olimpijskie? - Ostatni raz zrobiono to w 1988 r. w Seulu, bo gołębie obsiadły znicz olimpijski, a gdy zapalono ogień część z nich spłonęła na ołtarzu pokoju na oczach telewidzów na całym świecie. Od tego czasu są pokazywane tylko symbolicznie, jako latawce, lampiony, wizualizacje. Przykra sprawa. - jest jeszcze jeden paradoks: idea pokojowa ma łączyć sportowców, ale też wzmaga rywalizację między narodami. Podejrzewam, że na poziomie indywidualnym to działa. Znamy historie spotkań sportowców, które są głęboko ludzkie. W Berlinie Niemiec Luz Long miał w zamyśle nazistów pokonać czarnego Amerykanina Jessiego Owensa, udowodnić w ten sposób wyższość aryjskiej rasy panów. Widziałem zachowane prywatne nagrania kibiców z Berlina. Po rekordowym skoku Owensa Long podbiega do niego, gratuluje mu, widać, że jest pełen podziwu i jest to reakcja szczera. Piękny moment, ale losów świata nie zmienił. Oglądaj nasz program o Igrzyskach Olimpijskich - Weronika Nowakowska, Jan Ziobro zapraszają Nie chcę, żeby to źle zabrzmiało, ale obecnie łatwiej zorganizować igrzyska w kraju niedemokratycznym, tam gdzie opinia publiczna nie pyta o koszt imprezy. - Długi po igrzyskach w Montrealu w 1976 r. były spłacane przez 40 lat. Świat był już zupełnie inny, a oni wciąż płacili za dwutygodniowy event. Z kolei igrzyska w Soczi były jak dotąd najdroższymi w historii, oficjalnie wiadomo, że kosztowały 51 miliardów dolarów. Dlatego tak ważne jest miejsce rozgrywania wielkich imprez sportowych. Każdy gospodarz chce wzmocnić swój autorytet, pokazać się z jak najlepszej strony. W państwach niedemokratycznych najczęściej dzieje się to kosztem innych ludzi. Sportowcy i turyści są przez ten czas nietykalni, wyjeżdżają zadowoleni, przekonani, że nic strasznego się nie dzieje, taki obraz kraju przekazują dalej. Taka praktyka ma swoją nazwę: "sportwashing", wybielanie przez sport. To dotyczy nie tylko igrzysk, ale też mundialu na przykład w Rosji czy Katarze. Mało optymistyczne wnioski. - Ale to ważne by je wyciągać. Nie nauczymy się niczego z historii igrzysk, jeśli będziemy sobie opowiadać tylko sportowe anegdoty. Piszę o oszczepniczce Marii Kwaśniewskiej. To osoba, która zrobiła w życiu dużo dobrego. Uratowała około 200 osób z obozu przejściowego w Pruszkowie po powstaniu warszawskim, bo w kenkarcie nosiła swoje zdjęcie z Hitlerem z igrzysk w Berlinie. Później założyła kluby olimpijczyków, pomagała olimpijczykom w trudnej sytuacji życiowej, emerytury olimpijskie dziś przyznawane to między innymi jej inicjatywa. A z czego dziś jest w Polsce najbardziej znana? Z anegdoty, że niby Hitler gratulował jej medalu nazywając "małą Polką", a ona odparowała mu "wcale nie czuję się niższa od pana". Twierdziła, że była wyższa od niego. Sprawdziłem to - nie była. Prześledziłem też w prasie prawdopodobny przebieg tej rozmowy, by dowiedzieć się skąd mogła się wziąć ta anegdota. Jeśli sprowadzamy historię do anegdot, nic dziwnego, że się z niej nie uczymy. Proszę opowiedzieć o procesie twórczym. Książka powstawała trzy lata. - Ponieważ z zawodu jestem redaktorem książek reporterskich, znałem ten proces, ale z perspektywy wydawcy. Szczerze mówiąc, dopiero teraz w pełni rozumiem z iloma trudami wiąże się ta praca, ile przeszkód trzeba pokonać. Ale bywają też fantastyczne momenty, na przykład, gdy opisuje się zupełnie nieznaną historię, odkrywa wszystko po kolei. Nie wiedziałem na przykład, że jedna z ofiar zamachu w Monachium w 1972 r. była polskiego pochodzenia. Jakub Szpringer był przedwojennym bokserem z Kalisza. Dziennikarze go chwalili, był dobrze zapowiadającym się pięściarzem. W czasie wojny stracił całą rodzinę, jemu udało się uciec do Związku Radzieckiego. Gdy wrócił do Polski był wychowawcą w domu dla sierot żydowskich w Pieszycach na Dolnym Śląsku. Na igrzyska w Melbourne pojechał jako pierwszy polski sędzia podnoszenia ciężarów - ta dyscyplina w Polsce dopiero się rozwijała. Jednak kilka miesięcy po igrzyskach wyjechał z Polski na skutek nagonki antysemickiej - córka przychodziła do niego z płaczem, że jest wyzywana na podwórku i nie mógł sobie z tym poradzić. Udało mi się dotrzeć do jego rodziny w Izraelu i poznać jego historię. Niestety, najgorsze spotkało go właśnie na igrzyskach, które w teorii powinny być manifestacją pokoju. Przebiegł zamachu w Monachium był wstrząsający. Wydaje się, że Niemcy mieli wiele okazji, by sprawić, by tamten dzień skończył się inaczej. Zmarnowali każdą jedną. Był o tym film Stevena Spielberga. - Ten film opowiada przede wszystkim o reakcji władz Izraela na wydarzenia w Monachium. Krótko po zamachu również niemieckie władze podjęły decyzję, by podkreślać profesjonalizm terrorystów i tym samym umniejszać winę własną. Rodziny wiele lat walczyły, by poznać prawdę o tym, co wydarzyło się tamtego dnia. Niemieckie władze twierdziły, że nie ma dokumentacji. Dopiero po udziale w programie telewizyjnym jednej z wdów w 1992 roku, więc po 20 latach, ktoś wysłał im anonimowo plik kartek - dowód na istnienie. Okazało się, że jest pełna dokumentacja, tysiące stron. To też wydarzenie, z którego upamiętnieniem ruch olimpijski miał problem. Najpierw bano się, że złożenie hołdu żydowskim ofiarom urazi państwa arabskie, potem argumentowano, że jest za wcześnie, potem, że to wydarzenie za smutne, by mówić o nim podczas ceremonii otwarcia. Zrobiono to dopiero w Tokio w zeszłym roku, prawie pół wieku później, łącznie z ofiarami pandemii. Ile razy byłem w Niemczech, tyle razy wydawało mi się, że zachodni sąsiedzi dobrze odrobili zadanie domowe: "Nigdy więcej wojny". - Organizatorom igrzysk w Monachium zależało, by pokazać inną twarz Niemiec, bez skojarzeń z 1936 rokiem. W czasie igrzysk wypadała 33. rocznica wybuchu drugiej wojny światowej, delegacje składały hołd jej ofiarom w byłym obozie w Dachau. Zginął tam m.in. ojciec strzelca Józefa Zapędzkiego, złotego medalisty z Meksyku i właśnie Monachium. Wykonano wiele gestów w stronę Polaków: jedna z ulic do dziś nosi imię Janusza Kusocińskiego, w czasie ceremonii otwarcia odegrano Ekecheirię, czyli "pokój boży", kompozycję Krzysztofa Pendereckiego. Ponieważ były to Niemcy zachodnie, propaganda PRL robiła wszystko, by o Berlinie 1936 przypominać jak najwięcej. Wiele z przekłamanych wspomnień, o których mówiłem, powstało właśnie wtedy. Dla Republiki Federalnej Niemiec te igrzyska to miało być nowe otwarcie. Ochrona wioski była w związku z tym nieliczna, nieuzbrojona i miała być niewidoczna. Przez to, pośrednio, mogło dojść do zamachu na izraelskich sportowców. - Przed igrzyskami poproszono jednego z psychologów o nakreślenie scenariuszy, na które organizatorzy powinni się przygotować. Ten z numerem 21 przewidywał niemal dokładnie to, co się wydarzyło. Inny: porwanie przez szwedzkich nacjonalistów samolotu i rozbicie go na stadionie pełnym ludzi. Uznano te zagrożenia za nierealne, poproszono psychologa o przygotowanie mniej przerażających scenariuszy. Nie chcę wrzucać wszystkich do jednego worka, ale większości sportowców obojętne czy startują w Pekinie czy Koszalinie. Byleby był medal i na koncie się zgadzało. - Sportowcy są bardzo różni i takie uogólnienie wydaje mi się niesprawiedliwe. Dużo myślałem o zawodnikach, którzy w Monachium, gdy trwały negocjacje, grali w tenis stołowy albo spacerowali po wiosce. Telewizja pokazywała wtedy takie obrazki. W pierwszej chwili to budzi sprzeciw, ale też ludzie różnie reagują na stres, dla wielu sport jest ucieczką od życia, a trening i ruch pomagają wyłączyć głowę. Od jednej z zawodniczek wiem, że trenerzy i działacze robią wiele, by sportowcy mogli skupić się wyłącznie na swoim starcie. Z drugiej jednak strony świat nie zmienia się od tego, co ktoś ma w głowie, tylko od działań. Mam ogromny szacunek do sportowców, którzy zajmują stanowisko i wstawiają się za prześladowanymi. Jeżeli piłkarz przestawia butelkę z napojem i jego producent natychmiast ponosi straty, możemy tylko sobie wyobrazić, ile dobra mógłby zrobić, gdyby wystąpił w słusznej sprawie. Rozmawiał Maciej Słomiński