Złamany kark. "Nie rusza się". Tragiczny nokaut i fatalne wieści dla polskiego mistrza
Takie finały walk najbardziej wstrząsają, gdy jeden z pięściarzy triumfuje, a drugiego spotyka tragedia. Mistrz świata Jai Opetaia w obronie pasa federacji IBF zmierzył się z obowiązkowym pretendentem, Huseyinem Cinkarą. I wbrew przypuszczeniom wcale nie był to spacerek, bo twardy Niemiec w drugiej rundzie wstrząsnąć Australijczykiem. Finalnie przegrał w koszmarny sposób, bardzo ciężko znokautowany. Niestety złe informacje płyną także dla Michała Cieślaka, naszego czempiona WBC w wersji interim.

Gdyby wszystko zależało od Jaia Opetai (29-0, 23 KO), nie oglądalibyśmy wyjątkowo brutalnego nokautu w ósmej rundzie, gdy przytomność stracił Huseyin Cinkara (23-1, 19 KO). Po prostu Australijczyk ze swojej woli nie wyszedłby pojedynkować się z reprezentantem Niemiec, urodzonym w Turcji, bo ta walka nie była mu do niczego potrzebna.
Opetaia ciężko demoluje Cinkarę. Okrutne sceny w ringu
30-letni Opetaia był jednak w sytuacji bez wyjścia, bo dzierżąc mistrzowskie pasy w boksie zawodowym, ma się także określone obowiązki. Doskonale widać to było ostatnio na przykładzie Ołeksandra Usyka, który stracił tytuł niekwestionowanego mistrza. Odmówił walki z obowiązkowym challengerem Fabio Wardleyem, co skutkowało odebraniem mu trofeum WBO, a to przeszło na konto właśnie Anglika.
Australijczyk także musiał, chcąc pozostać mistrzem, "zaliczyć" obowiązkową obronę pasa IBF kategorii cruiser. Gdyby nie tragedia, o której zaraz, a rzutuje na obraz całego zestawienia, powiedzielibyśmy, że 40-letni Cinkara nadspodziewanie wysoko zawiesił poprzeczkę. Ten dotąd niepokonany pięściarz, mimo słusznych lat na karku, bazował na tym, że był dotąd pięściarzem nierozbitym. To dlatego przetrzymał wiele "bomb" z rąk Opetai, a w drugiej rundzie sam sprawił, że mistrz znalazł się w chwilowych tarapatach.
Im jednak dłużej trwał pojedynek w Broadbeach (stan Queensland w Australii), obserwowaliśmy metodyczne rozbijanie pretendenta. Koszmarny koniec nastąpił w 8. rundzie. Niepokonany czempion z Antypodów wystrzelił przepotężnym lewym sierpowym, który spadł idealnie na szczękę Cinkary. Cios był dewastujący i nie tylko metaforycznie złamał Niemca, który bezwładnie runął na matę ringu, tracąc przytomność. Okazało się, o czym donosi m.in. Daily Mail, że doszło do bardzo poważnych obrażeń.
"Niemiecki zawodnik doznał złamania karku i stłuczenia mózgu" - pisze dziennik w wydaniu internetowym, a potwierdza to branżowy portal boxingscene.com. - Cinkara nie rusza się, śpi. Druzgocący cios jak biczem zadany przez Opetaię - relacjonował australijski portal heraldsun.com.au.
O jakie dokładnie chodzi złamanie, zdiagnozowane po tym, jak prosto z ringu pięściarz trafił do szpitala? Złamaniu uległ kręg T1, czyli ten zlokalizowany najwyżej głowy w odcinku piersiowym kręgosłupa. Okropne skutki pogłębił pech, bo Cinkara bezwładnie spadając na matę ringu, uderzył głową o twardy, naprężony przedostatni poziom lin, którymi okalany jest ring.
Opetaia z kontuzją? Fatalne wieści dla Michała Cieślaka
Nieszczęścia chodzą jednak parami i okazuje się, że również Australijczyk najpewniej nie skończy tego pojedynku w pełni zdrowia. Rzeczony, branżowy portal donosi, że u mistrza świata jest podejrzenie złamania oczodołu. A to z kolei fatalna wiadomość dla... Michała Cieślaka, polskiego mistrza świata, tyle że w wersji tymczasowej, którego niekomfortowe położenie jeszcze bardziej by się pogłębiło.
Dopiero co Interia relacjonowała przebieg konwencji WBC w Tajlandii, gdzie zapadały kluczowe ustalenia, także te dotyczące Cieślaka. Małe zwycięstwo udało się odnieść, czyli Polak został awansowany do miana obowiązkowego pretendenta do pasa WBC, ale co z tego?
Kategoria junior ciężka została "zabetonowana", a jednym z priorytetów na przyszły rok jest unifikacja wszystkich pasów cruiser. Jeśli doniesienia dotyczące Opetai się potwierdzą, nici z planów, które zakładały, że na ring może wróci nawet ostatniego dnia stycznia 2026 roku. Wszystko jeszcze bardziej może się opóźnić, a Cieślak na dłużej pozostanie w zamrażarce. Dla 36-letniego pięściarza z Radomia to bardzo niepokojące doniesienia.














