Polski bokser potwornie znokautowany. Ocalił życie i ujawnia wielką tajemnicę
- Do trenera nie mogę mieć pretensji. Obaj mieliśmy ustalone pewne reguły, których za nic w świecie nie moglibyśmy zmienić w trakcie walki. On i ja doskonale wiedzieliśmy o tym, że cokolwiek by się nie działo, poddanie walki nie wchodzi w grę. Jak teraz na to patrzę, to do końca nie było mądre, jednak choć nie jestem lekkoduchem, nigdy bym tego zdania nie zmienił - mówi Michał Soczyński, czołowy polski pięściarz, który Interii udziela pierwszego wywiadu od czasu dramatycznego nokautu.

Artur Gac, Interia: Nie wiem do końca, od czego zacząć. Rozpocznę od gratulacji na okoliczność zostania po raz drugi tatą. A po drugie cieszę się, że wszystkim nam mógł spaść najcięższy kamień z serca, jeśli chodzi o twoje życie i zdrowie.
Michał Soczyński, pięściarz kat. junior ciężkiej (11-1, 8 KO): - Przede wszystkim dziękuję bardzo za dobre słowo. Bardzo się cieszę, że tyle osób dobrze mi życzyło, a przy okazji martwiło się i trzymało kciuki. Na pewno najważniejsze jest to, że zdrowie się poprawiło. To podstawa, bez tego nie moglibyśmy ruszyć. Jednocześnie odczuwam duży ból nie fizyczny, jest we mnie wielka zadra i bardzo mi przykro, że nie sprostałem rywalowi. Niezwykle mi zależało, to byłoby bardzo ważne dla mnie zwycięstwo. Teraz możemy już tylko spekulować dlaczego, co i jak.
Największe obawy o twoje zdrowie już minęły i sytuacja jest pod kontrolą?
- Zgadza się, największe obawy już za mną. Wszystko jest opanowane i jeśli chodzi o te sprawy, to już z górki. Dla mnie i mojej rodziny to najcenniejsza informacja.
Masz dolegliwości, typu ból głowy, zawroty lub coś innego?
- Nie. Wszystko to, co mówisz, szybko minęło. Pomogło to, że byłem wprowadzony w stan śpiączki. Nic nie wiedziałem, co się ze mną dzieje. Obudziłem się po dwóch dniach na OIOM-ie w szpitalu w Lublinie. Chcę podkreślić i podziękować za super opiekę, którą miałem. Można powiedzieć, że do wtorku 25 listopada byłem "wycięty" i niewiele pamiętam.
Jaka jest ostatnia rzecz, którą zarejestrowałeś, jeśli chodzi o walkę z 22 listopada?
- Uważam, że cała walka potoczyłaby się zupełnie inaczej, gdyby nie "bomba", która naruszyła mój układ nerwowy. Wydaje mi się, że to było głównym powodem tego, co się ze mną działo.
Mówisz o ciosie, który zainkasowałeś w pierwszej rundzie?
- Dosłownie w pierwszych sekundach, na co nawet zwróciła uwagę moja żona, że zaraz na początku przyjąłem cios, który ustawił całą walkę. Później to już bardziej było dobijanie mnie pełną siłą.
Jak zapewne doskonale wiesz, w przestrzeni publicznej przetoczyła się duża debata na temat tego, kto najbardziej zawinił, że walka wkroczyła w siódmą rundę, w której zostałeś bardzo ciężko znokautowany. Najwięcej wskazań jest niestety na twój narożnik, z trenerem Gabrielem Sarmiento w roli głównej. Są pytania także o pracę sędziego ringowego. Jak ty na to patrzysz?
- Ja na to patrzę z zupełnie innej perspektywy. Jeśli chodzi o mojego trenera Gabriela, nie mogę mieć do niego pretensji. Obaj mieliśmy ustalone pewne reguły, których za nic w świecie nie moglibyśmy zmienić w trakcie walki, czyli przerwać mój pojedynek. On i ja doskonale wiedzieliśmy o tym, że cokolwiek by się nie działo, poddanie walki nie wchodzi w grę. Tak że za to jestem mu wdzięczny, bo gdyby mnie poddał, miałbym do niego ogromne pretensje. Z drugiej strony, na co zwracasz uwagę, teraz jest druga strona medalu, czyli kwestia rodziny i zdrowia. Bo moje zdrowie, moim zdaniem, ucierpiało kolosalnie. Jednak, jak mówię, do trenera nie mogę mieć najmniejszego zastrzeżenia, bo on wypełnił to, co założyliśmy sobie od początku do końca. Tak jak ja składam mu wierność i lojalność, tak samo on miał wypełnić nasze zobowiązanie. Oczywiście w pierwszej rundzie leżałem dwa razy na deskach, ale w drugiej liczony był przeciwnik. Boks, który ja kocham, na tym się opiera, że nigdy nie wiesz, kiedy możesz wygrać. Ja nadałem sobie pewną, wewnętrzną hierarchię. Dla mnie poddanie się w walce byłoby moją największą klęską.
Na razie numerem jeden jest moje zdrowie. Jeżeli dojdę do stuprocentowej sprawności pod tym względem i badania potwierdzą, że nie mam żadnego ubytku, to nawet nie będę się zastanawiał. W takiej sytuacji wracam, że tak powiem, z podwójną siłą. Jednak, jak mówię, o wszystkim zdecyduje mój stan zdrowia. Muszę to zrobić dla rodziny i moich dzieci, czyli tyle co narodzonego synka i 1,5-rocznej córki. Wystarczy, że w ringu jestem gotowy na wszystko. Więc zanim ponownie wejdę, muszę mieć pewność, że jestem w pełni sił.
Jeśli dobrze cię rozumiem: do trenera nie masz pretensji, bo wypełnił wasze ustalenia, natomiast patrząc teraz na wszystko już na chłodno, po ciężkim nokaucie, myślisz sobie, że jednak warto było wziąć pod uwagę kwestie zdrowia?
- To, że mam rodzinę i najbliższych, to swoją drogą. Ale od razu muszę zaznaczyć, że ja wiem, co to znaczy walka. Wychodząc do ringu wiem, na co się piszę, a charakter buduje się etapami. Nie wyobrażam sobie, gdybym kiedyś - podam teraz przykład - wyszedł do walki o mistrzostwo świata, prędko przyjął bombę, "odcięło mnie" i miałbym się poddać lub narożnik rzucić ręcznik? Po czymś takim przecież nie mógłbym sobie spojrzeć w lustro.
Michał, ale nie na darmo mówi się m.in. w boksie, przy takich zawodnikach jak ty, którzy mają charakter wielkich wojowników i sami z siebie nigdy by się nie poddali, iż wymaga się, by ktoś z boku na chłodno oceniał zagrożenie i reagował.
- Zgadza się, powinien być zdrowy rozsądek, nawet dzisiaj rozmawiałem o tym z żoną. U nas w narożniku na pewno takim głosem rozsądku jest Mateusz Gątnicki. Ale tu po prostu była z góry narzucona kwestia, że cokolwiek by się działo, walki nie poddajemy. I wszyscy musieli to uszanować. Mimo wielu bólu, bo wiem, co czuł właśnie Mateusz, czy Jarek Waszkiewicz, to jednak musieli się zgodzić z naszym zdaniem. Jak teraz na to patrzę, to do końca nie było mądre, jednak - choć nie jestem lekkoduchem i wiem, że czym wiąże się ciężki nokaut - nigdy bym tego zdania nie zmienił.
Za tobą tak potężne doświadczenie, przyznajesz, że takie ustalenie nie do końca jest rozsądne, a mimo to w dalszym ciągu byś nie chciał, aby ktokolwiek cię poddał.
- Oczywiście, że tak. Mimo że to kwestia życia, bo moje życie było narażone. Naprawdę, nie wyobrażam sobie sytuacji i jak bym się z tym czuł, choć doskonale zdaję sobie sprawę, że to nie jest mądre zachowanie. Dojrzały zawodnik, jeśli chodzi o emocjonalność, wie, kiedy należy jego walkę przerwać, a ja uważam, że takiej dojrzałości nigdy nie będę miał, bo dla mnie nie ma nic gorszego niż poddający cię trener.
Słuchaj, do tego też możesz dojrzeć. Teraz tak ci się tylko wydaje.
- Okay, teoretycznie może się tak zdarzyć. Natomiast gdybym miał mieć taką sytuację, to chciałbym zrezygnować z tego sportu. Po takiej decyzji ten sport już nie miałby dla mnie takiego znaczenia, jakie ma teraz. Wszedłem w ten sport z zero-jedynkowym podejściem, a jeśli ono się zmieni, wtedy zmieni się mój zawód. Powtórzę, to nie jest mądre podejście, bo jeśli pomyśli się racjonalnie, to dużo można stracić. Póki co mam jednak nadrzędny taki punkt widzenia, który nie dopuszcza takiego scenariusza.
Podjąłeś decyzję, że na pewno będziesz chciał dalej boksować, czy jednak wsłuchasz się w głosy lekarzy i specjalistów, w zależności co powiedzą fachowcy od zdrowia?
- Na razie numerem jeden jest moje zdrowie. Jeżeli dojdę do stuprocentowej sprawności pod tym względem i badania potwierdzą, że nie mam żadnego ubytku, to nawet nie będę się zastanawiał. W takiej sytuacji wracam, że tak powiem, z podwójną siłą. Jednak, jak mówię, o wszystkim zdecyduje mój stan zdrowia. Muszę to zrobić dla rodziny i moich dzieci, czyli tyle, co narodzonego synka i 1,5-rocznej córki. Wystarczy, że w ringu jestem gotowy na wszystko. Więc zanim ponownie wejdę, muszę mieć pewność, że jestem w pełni sił.
Gdzie aktualnie przebywasz?
- Od wtorku jestem już w domu. Badania, które przeszedłem, powychodziły dobrze, ale za miesiąc czekają mnie powtórne. Dom to zawsze dom. Chciałbym, żeby to, co się stało, było tylko ciężkim snem, ale trzeba się z tym pogodzić i wziąć odpowiedzialność, więc wchodzę na wysokie obroty.
Mogę sobie tylko wyobrazić, co przeżyła twoja żona, gdy w trakcie, jak byłeś nokautowany, jeszcze była w ciąży.
- Tak. Rodziła w poniedziałek, gdy ja jeszcze byłem w stanie śpiączki i nie kontaktowałem, ale już się wybudzałem.
Huśtawkę nastrojów miała nieprawdopodobną.
- To na pewno. Z drugiej strony była moją motywacją numer jeden pod każdym względem. I jest nią nadal.
A co z twoim tatą, który na widok nokautu też wymagał blisko ringu pomocy?
- Bardzo to przeżył, bodaj doznał zapaści, ale już wrócił do siebie i wszystko jest dobrze. Tata zawsze przeżywał moje walki, a teraz była sytuacja szczególna, bo oglądał to wszystko na żywo. Najcięższe jest dla mnie to, że najbliżsi mi ludzie bardzo mocno odbierali pewne wydarzenia. Gdybym był dla innych obojętny, to byłoby dużo łatwiej, a tak najbliższe osoby miały kawał piekła.
Nie życzę ci powrotu do boksu, tylko przede wszystkim zdrowia. O tym pierwszym niech decydują fachowcy.
- Bardzo dziękuję, to najważniejsze. Wszystko inne to będzie kwestia zielonego światła, podejścia i chęci. Natomiast osobiście mam nadzieję, że niedługo zobaczymy się tam, gdzie moje miejsce.
To wszystko, co powiedziałeś, mogę przedstawić czytelnikom?
- Nie mam nic przeciwko. Jesteś bardzo dobrym dziennikarzem, widzę twoje teksty i teraz z chęcią przeczytam to, co sam powiedziałem.
Rozmawiał Artur Gac
Chcesz porozmawiać z autorem? Napisz: artur.gac@firma.interia.pl












