Jak wygląda obecnie świat, także sportu, nie trzeba nikomu, kto nosi maskę i oblewa dłonie dziwnymi płynami, specjalnie tłumaczyć. Jak wyglądają rozgrywki sportowe, chyba także. Puste hale bez kibiców są smutnym obrazkiem, ale jeszcze smutniejszym odwoływane - czasami nawet godzinę przed pierwszym gwizdkiem - mecze koszykarzy, siatkarzy czy piłkarzy ręcznych, po tym, jak ktoś ma objawy czy wyniki dodatnie testów na obecność wirusów w organizmie. Taki świat. Jak grać, zastanawiają się wszyscy. Jak przetrwać, myślą w klubach. Jak rozegrać sezony, myślą jednak nie tylko w Energa Basket Lidze, PlusLidze czy PGNiG Superlidze, ale także w organizacjach międzynarodowych, które z tak zwanych europejskich pucharów czerpią zyski i stanowią one dla nich obiekt prestiżowy. Nie chodzi zresztą tylko o światowe czy europejskie związki sportowe, ale także o przedsięwzięcia komercyjne, jak rosyjska liga regionalna VTB, w której gra mistrz Polski Zastal Enea BC Zielona Góra. Ciekawym wątkiem w tym całym zamieszaniu jest wybór, co dla polskiej koszykówki teraz jest ważniejsze. Czy podtrzymanie za wszelką cenę gry w Energa Basket Lidze, nawet w warunkach koronawirusowego zagrożenia i przy pustych halach, czy też utrzymanie grania w Europie. Wiem, że takie dylematy mają w świecie siatkarskim, gdzie nasze kluby liczą się w najmocniejszej Lidze Mistrzów, ale zastanawiają się, czy PlusLiga i jej bezpieczeństwo nie jest jednak ważniejsza. Także i w koszykówce każdy wyjazd zespołu za granicę to potencjalne liczne kontakty z zakażonymi, których przecież teoretycznie można uniknąć. Mądrych nie ma, informacji precyzyjnych też nie, ale to niestety właśnie po ostatniej wizycie w Rosji przymusową przerwę koronawirusową miał Zastal. A więc może warto się zamknąć w Polsce, żeby ratować to co najbliższe - EBL? Odpowiedzi jednoznacznej na to udzielić się chyba nie da. Tym bardziej, że - kulawo, czy niekulawo - rozgrywki międzynarodowe się jednak toczą. Euroliga koszykarzy miała zamiar być ostra i pryncypialna. Kto nie jest w stanie wystawić ośmiu zawodników, miał oddawać punkty walkowerem. Biedny (w przenośni, bo tak naprawdę całkiem bogaty) BK Chimki z Rosji nie chciał oddawać punktów, więc na mecze pojechał pięcioma (na 15) zawodnikami z pierwszego składu i dołożył do składu młodzieżowców z rezerw. Porażki były dotkliwe, ale pewnie bolą jeszcze bardziej od kiedy Euroliga zmieniła zdanie, odwołała walkowery (nałożone m.in. na klub Mateusza Ponitki Zenit Sankt Petersburg) i będzie szukała nowych terminów dla nieodbytych meczów. Gra także EuroPuchar (druga liga Euroligi), a swoje rozgrywki w poprzednim tygodniu zaczęła także Liga Mistrzów. Mimo szumnej nazwy mistrzów najważniejszych lig w niej nie ma, ale to najsilniejsze rozgrywki prowadzone przez Międzynarodową Federację Koszykówki (FIBA), która stara się konkurować przynajmniej z EuroPucharem, prowadzonym przez prywatną firmę jaką jest Euroliga. Rywalizację 32 zespołów najpierw rozrzedzono poprzez zmniejszenie liczby zespołów w grupach i dla każdego zamiast 14 meczów co tydzień w grupach będzie tylko sześć co dwa tygodnie. Później jeszcze kilka meczów przełożono. Na przykładzie jedynego polskiego uczestnika LM, lubelskiej Pszczółki Startu, widać wszystkie radości i troski z tym związane. Dla mnie obecność klubów Energa Basket Ligi w Europie to zawsze był priorytet. Od 30 lat największe nasze klubowe organizmy budowały swoją wielkość w oparciu o wyjście na świat, na rywalizacji poza Polską, wygranych meczach z zespołami widywanymi dawniej tylko w telewizji. To rozbudzało marzenia, rozpalało wyobraźnię i na przykład pozwalało sięgać po lepszych graczy. Tak było w Pruszkowie, we Włocławku, później we Wrocławiu, Sopocie, Zgorzelcu i Zielonej Górze. Nawet ostatnio w Radomiu. Każdy klub, który zrobił ten krok, prędzej czy później stawał się organizmem zdrowym i znaczącym na krajowym rynku. Dlatego czasami zżymałem się w ostatnich latach, gdy ktoś w Europie grać mógł, ale nie chciał, uznając, że lepiej wydać te pieniędze na jednego czy dwóch więcej zawodników z zagranicy. Gruby błąd. Nie popełnili go w Lublinie, gdzie w tym roku - po sensacyjnym drugim miejscu w poprzednich, przerwanych rozgrywkach - Pszczółka Start sięgnęła po wszystko co mogła, czyli fazę grupową koszykarskiej Ligi Mistrzów. Pierwszy mecz z hiszpańską Casademont Saragossa był tydzień temu świetnym widowiskiem. Start grał bardzo dobrze z rywalem mocniejszym. Choć niestety zawalił końcówkę i przegrał 85:86, ale dotknął koszykarskiego nieba. Co prawda, daleko z tej Ligi Mistrzów do Euroligi, gdzie są najlepsi, ale nawet w pustej hali Globus powiało Europą. Przed lublinianami - o ile wirus pozwoli - jeszcze mecze z Węgrami z Szombathely i Rosjanami z Niżnego Nowgorodu, w sam raz rywalami na ocenę potencjału wzrastającego klubu. A i w lidze - dzięki mocniejszemu składowi - lublinianie grają dobrze i wygrywają coraz częściej trudne końcówki, jak choćby w poniedziałek w meczu ze Śląskiem Wrocław. Z bilansem 8-3 są znów w ścisłej czołówce EBL. W tym sezonie w pucharach mają grać jeszcze Anwil Włocławek i Arged BMSlam Stal Ostrów Wielkopolski, który są w grupowej fazie pucharu czwartego szczebla (FIBA Europe Cup), ale te rozgrywki przełożono na styczeń i nie wiadomo, czy w ogóle się odbędą. Z rywalami z Rosji, Estonii, Kazachstanu i Białorusi gra Zastal we wspomnianej Lidze VTB (to on jest pierwszym mistrzem od 1983 roku, który nie zdecydował się na grę w rozgrywkach z udziałem klubów z całej Europy). Chętni do gry w pucharach, z motywacją na uzyskanie pieniędzy z budżetów miast na promocję w Europie, byli także w GTK Gliwice i Legii Warszawa, ale ostatecznie dla nich miejsca zabrakło, ich podania zostały przez FIBA odrzucone. To fajne grono, w którym jeszcze w zeszłym sezonie były Polski Cukier Toruń i Asseco Arka Gdynia (może wrócą do tych planów), a w jakiejś przyszłości można by także tu widzieć kluby z Sopotu, Szczecina czy Wrocławia, a może także Bydgoszczy czy Stargardu. Tak to powinno wyglądać, bo już coraz więcej klubowych menedżerów wie, że agenci koszykarzy szukają dla swoich zawodników klubów, które grają o coś więcej niż tylko o play-off w macierzystej lidze. Oprócz motywacji z miejskimi pieniędzmi zaczęło więc działać prawo rynku i walki o lepszych graczy... Ale to wszystko rozważania na "czas pokoju", zwyczajne czasy dla sportu, czasy bezwirusowe, które nie wiadomo czy wrócą i kiedy. Dzisiaj od ludzi związanych z Energa Basket Ligą słychać przede wszystkim pragnienie, żeby dograć pierwszą połowę sezonu zasadniczego, żeby każdy miał po 15 meczów i można było zestawić w miarę sprawiedliwą tabelę przed ewentualnym play-off - do rozegrania kiedyś, później, wiosną... W jednym z klubów usłyszałem nawet, że wyniki są teraz mniej ważne. Że granie, dostarczenie ludziom rozrywki (nawet tylko telewizyjnej), telewizji materiału do emisji, a sponsorom świadczeń, jest ponad wszystko. Zgadzam się z tym. Dlatego zachowanie dystansu, izolacji, utrzymanie się bez zakażeń - to powinno być najważniejsze dla zespołów, trenerów, zawodników. O ileż łatwiej nad tym zapanować bez wyjazdów zagranicznych. Czy wojaże Startu i Zastalu nie zatrzymają znów za chwilę rozgrywek w EBL? Niestety, trzeba o tym myśleć. Dlatego ja osobiście marzenia o potędze polskich klubów koszykarskich w Europie odkładam na półkę. Jeśli coś się uda zagrać i wygrać, będzie świetnie. Ale nie obrażę się nawet na ligę, na której się wychowałem na przełomie lat 80. i 90. Nie mniej ekscytującą i pełną kibiców oraz wrażeń. Ligę grającą o mistrza i wiedzącą, że w Europie - nawet jeśli zagra - to przegra. Musimy być chyba na taki świat koszykarski gotowi. Bądźmy zdrowi i grajmy jak najdłużej. Adam Romański, Polsat Sport