Pierwszą inspiracją do moich dzisiejszych przemyśleń był odjazd Michała Sokołowskiego do Włoch. Nie znacie Michała? Powinniście. W końcu to reprezentant Polski, najlepszy rezerwowy naszej drużyny, ósmej na świecie w 2019 roku, 28-letni wszechstronny koszykarz, który może grać praktycznie na każdej pozycji na boisku. I właśnie teraz dopiero po raz pierwszy w swojej karierze, Michał Sokołowski wyjeżdża do zagranicznego klubu, konkretnie do Treviso we Włoszech. W naszej lidze w tym sezonie grał "w oczekiwaniu na propozycje" w Legii Warszawa. Drugą inspiracją była rozmowa z jednym z naszych trenerów ligowych, który powiedział - nieważne już przy jakiej okazji - że taki gracz jak Ivan Almeida "jest świetny, ale musi mieć jakieś wady, bo gdyby nie miał, to nie grałby w naszej lidze". Tak brzmiał niemal dosłowny cytat. Jeśli nie wiecie, kim jest z kolei Ivan Almeida, to podpowiem. Zawodnik z Republiki Zielonego Przylądka od 2017 roku gra w Polsce z krótkimi przerwami, zawsze w Anwilu Włocławek. W wielkim stopniu przyczynił się do mistrzowskich tytułów włocławian w 2018 i 2019 roku, w tym pierwszym był też MVP rundy zasadniczej, a w tym drugim został najlepszym graczem finałów. Od połowy września znów jest we Włocławku, choć (były już) trener Anwilu Dejan Mihevc go w drużynie nie chciał, ale został przegłosowany przez prezesa klubu. I choć w ostatnim meczu Anwilu (w Toruniu) zagrał słabiej i walczył z kontuzją, to w poprzednich trzech występach znów grał genialnie. No właśnie. Czy bardziej powinniśmy się cieszyć, że tak dobry gracz jest znów u nas, czy robić mu przytyki, że nie sprawdza się na wyższym poziomie? Granie całej kariery w polskiej ekstraklasie na pewno nawet dzisiaj nie jest obciachem albo wstydem. Zarobić można, pograć można, jest się czym cieszyć i czym ekscytować. Znajdą się liczni zawodnicy zagraniczni, którzy wolą tu zostać, ale nie brakuje także polskich graczy, którzy zawsze będą "tylko" naszymi lokalnym Energo-Basket-Ligowymi gwiazdami. Słowo "tylko" wziąłem w cudzysłów, bo właśnie takiej opinii chciałem tu zaprzeczyć. I nie chcę nawet sięgać do przykładu graczy sprzed lat, do dzisiaj idoli, którzy nigdy z Polski grać klubowo nie wyjechali, jak Maciej Zieliński, Tomasz Jankowski czy Igor Griszczuk. Inne czasy, inne motywacje i inne ligi zagraniczne (z ograniczoną, w porównaniu do dzisiejszych czasów, liczbą zawodników z zagranicy). Nikt przytomny nie stawia im zarzutu, że nigdy nie wyjechali i się nie sprawdzili, albo że "tego czy tamtego nie mieli, żeby grać poza Polską". Teraz możliwości są nieporównywalnie większe, ale bez przesady. Michał Sokołowski bardzo chciał wyjechać, ale mu nie szło. Jak to jest trudne, zwłaszcza w tym lub podobnym wieku, przekonuje się też 31-letni rozgrywający reprezentacji Kamil Łączyński, który po mistrzostwach w Anwilu szukał klubu (i godnych zarobków) za granicą, ale i tak lądował w Polsce (rok temu w Śląsku Wrocław, obecnie w Pszczółce Starcie Lublin). Wielu z naszych dobrych ligowych graczy nigdy nawet tego nie spróbuje. Czy warto, przekonamy się na przykładzie "Sokoła" bardzo dobitnie. W naszych rozgrywkach był przez ostatnie sześć lat (w Rosie Radom, Stelmecie Zielona Góra i Anwilu Włocławek) gwiazdą pierwszej wielkości. Jestem pewien, że we Włoszech sobie poradzi. Almeida przed przyjazdem do Polski grał w drugiej lidze francuskiej świetne sezony, ale po przejściu do ekstraklasy Francji już niewiele zdziałał. Po pierwszym sezonie w Anwilu także znalazł sobie klub z Estonii, który gra w rosyjskiej lidze regionalnej VTP, ale tam za długo nie zabawił. Po drugim sezonie we Włocławku z kolei próbował w Czechach i we Włoszech, a później grał już w czasie pandemii w Izraelu (tam kończono rozgrywki bez publiczności). Grał dobrze, ale nie genialnie. Decyzje, decyzje, decyzje... W końcu wrócił do Włocławka. Tu dostał od poprzedniego trenera Igora Milicicia najwięcej zaufania. Tu poczuł się wolny, mógł zostać idolem, wszedł na całkiem dobry poziom finansowy i mając 31 lat tu właśnie osiągnął szczyt kariery. To także jest ważne. W pewnym momencie kariery spokój, akceptacja i stabilizacja są ważniejsze niż mgliste i ryzykowne perspektywy. Uważam, że Kabowerdeńczyk (bo tak nazywamy mieszkańców Republiki Zielonego Przylądka) mógłby być przy odrobinie szczęścia w wyborze klubu gwiazdą większości lig Europy. Ale mógłby mieć też nieszczęście, a kredyt zaufania jaki ma w Polsce i tutejsze zarobki usprawiedliwiają pozostanie w Energa Basket Lidze. Właśnie, zarobki. Często pomija się fakt, że taki wyjazd i długie granie poza Polską to czysty zysk finansowy. Kibice czasami marzą o powrocie polskiego gracza z reprezentacji do klubu Energa Basket Ligi, nie wiedząc (a może nie wierząc), że różnice w zarobkach między graniem we Włoszech czy Francji, nie mówiąc o Rosji czy Hiszpanii, a w naszej lidze, są znaczące. Oczywiście, na początku czasami warto wziąć ofertę wcale nie większą, a może nawet mniejszą, niż polska. Ale po sprawdzeniu się poza Polską, przebicia są wielokrotne. Pokazują to kariery choćby Michała Ignerskiego czy Adama Waczyńskiego, którzy grając w dobrych klubach i rozsądnie gospodarując pieniędzmi są w stanie ustawić się na całe życie, no może pół. Ignerski to teraz - po zakończeniu kariery - biznesmen z sukcesami, deweloper, który sam bywa już sponsorem koszykówki. Dlatego właśnie powrót do grania w naszej lidze był tak utrudniony na końcu kariery Ignerskiego (zagrał w końcu w wieku 39 lat w Anwilu), a raczej nie przewiduję go w przypadku 31-letniego obecnie Waczyńskiego, teraz zawodnika Unicaji Malaga. Nie zawsze jednak tak będzie i nie każdemu jest to dane. Zbyt często moim zdaniem niepotrzebnie deprecjonujemy naszą Energa Basket Ligę, którą z jednej strony kibice czasami lekceważą nie doceniając poziomu, a z drugiej oczekują natychmiast od gwiazd ligi sukcesów w dużo silniejszych rozgrywkach. Ta hierarchia jest i będzie. Nie każdy się sprawdzi gdzie indziej. Ale każdy kto gra dobrze tutaj, wart jest docenienia, bo to też nie jest łatwe. I jest rzadkie, że lokalni gracze w tak dużym stopniu liczą się w miejscowej lidze. Słyszymy zawodników z USA, którzy w wywiadach w Polsce to podkreślają. To podnosi prestiż, daje naszej lidze tożsamość, wiąże graczy z zagranicy z Energa Basket Ligą. Oby dawało coraz częściej przykłady graczy, którzy tu czują się "u siebie" i chcą grać. Dlatego nie czuję rozdwojenia, kiedy piszę z czystym sumieniem - "to dobrze", że Sokołowski wyjeżdża, ale także "to bardzo dobrze", że Almeida po raz kolejny wraca. Obaj są naszej lidze potrzebni: jeden jako dobry wyjeżdżający, a drugi jako fajny powracający. Nie zdziwię się, jak za chwilę się w tych rolach zamienią. To normalne. Nie świadczy wcale o ich słabości. I obu im życzę tak samo powodzenia! Adam Romański, Polsat Sport