Kto rządzi Realem Madryt?
W okresie, gdy Alex Ferguson prowadzi Manchester United, Real Madryt miał 25 trenerów. Aż w końcu trafił na takiego, którzy chce rządzić nie tylko drużyną.

Zmęczony latami niepowodzeń Perez chciał jednak szkoleniowca, który da gwarancję sukcesu. Na rynku był taki tylko jeden.
Na starcie współpraca wyglądała jak w czasach narzeczeństwa. Perez zgodził się wydać prawie 50 mln euro na Angela Di Marię, Samiego Khedirę i Ricardo Carvalho - sam nie miał do nich przekonania, ale uszanował wolę trenera. Z zadowoleniem przyjął tylko 15-milionowy transfer Mesuta Ozila, podzielając opinię Mourinho, że ten piłkarz wyjątkowo dużo może dać drużynie. W rewanżu Portugalczyk postanowił zatrzymać w kadrze Pedro Leona i Sergio Canalesa, dwóch graczy hiszpańskich, których Pereza kupił przed jego zatrudnieniem.
Kiedy prezes (ustami dyrektora Jorge Valdano) ogłosił, iż drużyna jest kompletna, Mourinho wciąż był jednak niezadowolony. Brakowało mu napastnika, ale od szefa dostał odpowiedź, że 80 mln euro wyczerpuje limit na transfery. Było to i tak o 20 mln więcej niż wydał Inter Mediolan w pierwszym roku pracy Mourinho.
Czas pokazał, że trener miał rację, tuż przed Gran Derbi w listopadzie kontuzja wyeliminowała z gry Gonzalo Higuaina. Trener zażądał zastępcy w zimowym oknie transferowym, Perez odpowiedział, że wszystkie poprzednie zimowe wzmocnienia Realu okazały się wyrzucaniem pieniędzy w błoto. Mourinho wskazał na Hugo Almeidę, ale prezes odmówił. Agentem Almeidy jest Jorge Mendes - mający coraz większe wpływy w Realu reprezentując interesy Cristiano Ronaldo, Pepe, Carvalho, Di Marii i samego Mourinho.
Almeida wydał się Perezowi graczem zbyt przeciętnym dla jego zespołu. "Boję się, że każą mi dokończyć sezon, z tymi piłkarzami, których mam" - wyznał kiedyś portugalskiej prasie trener Realu rozżalony postawą władz klubu, który w ostatniej dekadzie wydał na transfery milard euro.
Od tamtej pory zaczęła się dziwaczna wywiana zdań między Mourinho i pełniącym w klubie funkcje reprezentacyjne Jorge Valdano. Obaj mają wielkie ego i mimo tego, że ich kompetencje nie są zbieżne, wypowiadali się tak, by media poinformowały kibiców o konflikcie na szczytach władzy w klubie. "Kiedy ja mówię, to klub mówi" - stwierdził kiedyś Valdano, "drużyna to ja" - odpowiedział z kolei Mourinho.
W prasie hiszpańskiej zaczęły krążyć pogłoski, że Mourinho ma dosyć Madrytu i nie chce pracować w warunkach, gdy nie on decyduje o transferach. Inne media donosiły z kolei, że to cierpliwość Pereza się skończyła, bo trener, zamiast skupić się na pracy z zawodnikami, wciągał klub w kolejne konflikty. Lista hiszpańskich szkoleniowców i sędziów, którzy nie zostaliby zaczepieni lub wyśmiani przez Portugalczyka zrobiła się bardzo krótka. O dziwo wsparciem dla "Mou" okazał się Pep Guardiola niezmiennie nazywając rywala "najlepszym trenerem na świecie".
Niedawno zaniepokojeni plotkami o słabnącej pozycji Mourinho fani z Bernabeu wywiesili transparent z poparciem dla niego. Skomentował to chłodnymi słowami, że bardziej niż on, wsparcia potrzebuje drużyna. Transfer Adebayora to właściwie prywatne zwycięstwo trenera Realu. Czas pokaże czy było warto, wydaje się jednak, że 4 mln euro za wypożyczenie napastnika City, to dla najbogatszego klubu świata niezła okazja. Mourinho traci ostatni pretekst, by ogłosić, że nie dostał wszystkiego, co było mu potrzebne do odniesienia sukcesu.
Po zwycięstwie w Sewilli, w pierwszym półfinałowym meczu Pucharu Króla Valdano stwierdził: "Jeśli trener potrzebuje większej autonomii, to ją dostanie. Uszanuję też fakt, że łatwiej rozmawia mu się z prezesem, niż ze mną".
Wszystko wskazuje na pełne zwycięstwo Mourinho? Przynajmniej do końca sezonu, kiedy nadejdzie czas rozliczeń ze zdobytych trofeów. Wydaje się jednak, że rozgłos przy kilku posunięciach Portugalczyka nie był przypadkowy. Trener Realu doskonale zdaje sobie sprawę, że w sercach kibiców "Królewskich" miesza się miłość do Pereza z pewną niechęcią. Z jednej strony był dla nich jak Święty Mikołaj sprowadzając piłkarzy, jakich chcieli, z drugiej wszyscy w Madrycie mają po dziurki w nosie karuzeli z trenerami uniemożliwiającej ciągłość pracy niezbędną do osiągania sukcesów.
Dziennik "El Pais" przypomina, że w ostatnim ćwierćwieczu Real zatrudniał aż 25 szkoleniowców. W tym samym czasie w Manchesterze United pracuje wciąż ten sam, w Arsenalu było ich czterech, w Liverpoolu siedmiu, w Barcelonie dziesięciu. Fani z Bernabeu chcieli w końcu trenera dorównującego pozycją, wpływami i charyzmą Aleksowi Fergusonowi, czy Arsene'owi Wengerowi. Chcieli, więc mają - czas pokaże, co z tego wyniknie.
Po zwycięstwie nad Sevillą Mourinho jest o półtora kroku od swojego pierwszego trofeum zdobytego z Realem. Jeśli obroni przewagę bramki w rewanżu na Santiago Bernabeu, 20 kwietnia zagra w finale Pucharu Króla. Właśnie te, z pozoru mniej znaczące, rozgrywki stały się pierwszą traumą Florentino Pereza, gdy w finale 2004 roku zespół z Zidanem, Figo, Ronaldo i Beckhamem poległ z Saragossą 2-3. Prezes Realu przegapił wtedy początek końca galaktycznej drużyny wierząc mocno, że da sobie radę w futbolu nawet bez trenera.
Po siedmiu latach doświadczeń patrzy na to inaczej. Co z tego skoro na drodze do odrodzenia pojawił się inny problem? Nazywa się Pep Guardiola. Odkąd prowadzi Barcelonę, wygrała ona z Realem pięć meczów wbijając mu aż 16 goli. Wielka byłaby jednak radość w Madrycie, gdyby Mourinho udało się go pokonać. Uzasadnienie znalazłyby wszystkie ustępstwa i wydatki wymuszone przez Portugalczyka.
Więcej na ten temat
Zobacz także
- Polecane
- Dziś w Interii
- Rekomendacje