"Lwy" straciły ząb trzonowy Kłopoty Tauron Włókniarza Częstochowa. Prognozowana nawet kilkutygodniowa przerwa Kacpra Woryny nie wróży jednemu z faworytów do wysokich lokat w PGE Ekstralidze nic dobrego. Włókniarz jest modelowym przykładem, jak kontuzja kluczowego żużlowca w połączeniu ze słabszą formą na początku rozgrywek Jakuba Miśkowiaka może wywrócić do góry nogami papierowe rozważania. Bez Woryny częstochowianie tracą bardzo dużo na wartości. W zeszłym roku żużlowiec z Rybnika ciągnął Włókniarzowi wynik i urósł do miana krajowego lidera. Dlatego w bieżącym sezonie sztab szkoleniowy i działacze obiecywali sobie po nim jeszcze więcej. Z czterech punktów do zdobycia, w dwóch pierwszych meczach aktualni brązowi medaliści DMP wyciągnęli zaledwie jeden. Kolejne mecze pauzy Woryny brzmią jak wyrok. Zaczynają się poważne schody, każdy następny mecz Włókniarz będzie jechał z małym nożem na gardle. Całe szczęście dla ekipy Lecha Kędziory, że do play-offów znów awansuje aż sześć zespołów, inaczej w Częstochowie robiłoby się naprawdę gorąco, chociaż już jest wystarczająco ciepło. Gdyby chodziło o dłuższy rozbrat z torem, prezes Świącik pewnie już kombinowałby z transferem ratunkowym. Włókniarz jedzie na trzech krajowych żużlowców i mógłby od biedy sięgnąć też po obcokrajowca. Szkopuł w tym, że na rynku od dawna posucha i nie ma kogo wziąć. W tej sytuacji, cała para powinna pójść w wybudzenie z zimowego snu Kuby Miśkowiaka. Bez jednego kluczowego ogniwa czasami udaje się jeszcze połatać dziury i zamaskować niedoskonałości, ale bez dwóch, to już stąpanie po cienkim lodzie. Prezes Włókniarza pójdzie na kolanach pod Jasną Górę? Jeśli siostrzeniec Roberta szybko się nie ogarnie, Michał Świącik będzie musiał pójść na kolanach pod Jasną Górą i dać na tacę prosząc o szybki powrót do zdrowia Woryny. Napompowany do granic balonik może pęknąć z wielkim hukiem, a bojowe zapowiedzi o walce o złoto trzeba będzie włożyć między bajki. Na dodatek klub wszedł na wojenną ścieżkę z kibicami. Zatajenie absencji Woryny i wrzucenie do składu na ostatnią chwilę Antona Karlssona spotkało się z dużą dezaprobatą. W stosunku do fanów wyszło nieelegancko i rozumiem ich złość. Nie wierzę w takie przypadki, nie zaszwankowała komunikacja, po prostu działacze zdawali sobie sprawę, że jak zawczasu poinformują o braku Woryny w spotkaniu na szczycie przeciwko Motorowi Lublin, to spadnie frekwencja i popłyną finansowo. Przepraszam, ale dla mnie to dziecinada. Nawet najgorsza prawda jest lepsza od kłamstwa i tą zasadą proponuję kierować się w przyszłości. Wielu kibiców po tej "akcji" może się mocno zniechęcić do Włókniarza. A oświadczenie napisane kilkanaście godzin po meczu, to już musztarda po obiedzie. Skoro poleciała fala, na miejscu działaczy poszedłbym w zaparte i darował sobie zabieranie głosu, które dolało jeszcze oliwy do ognia. To biznes. Żeby coś ugrać, kluby potrafią posunąć się do ciosów poniżej pasa i nie liczyć z niczym oraz nikim. Do swoich niecnych celów wykorzystują nawet samych zawodników. Szkoda, że tak się stało, bo Kacper na pewno cierpi, chciałby już stanąć pod taśmą, a jeszcze oberwie rykoszetem i straci w oczach kibiców.