Pierwszy pojedynek wieczoru około godziny 20:00 padł już łupem Speedway Ekstraligi oraz organizatorów. Odwodnienie liniowe z plandeką zdało egzamin na ocenę celującą i pomimo fatalnej pogody i padającego deszczu nad Stadionem Olimpijskim, udało się sprawnie rozegrać zawody. Ba, odbyła się nawet oficjalna prezentacja, a sędzia nie musiał wprowadzać jakiegoś zawrotnego tempa. Kibice przed telewizorami co prawda momentami pukali się w czoło, widząc równanie toru co cztery wyścigi, ale jak widać nie przeszkodziło to w dojechaniu do końca. Najbardziej ucieszony z tego faktu był zielona-energia.com Włókniarz. Gospodarze zwłaszcza na początku sprawiali wrażenie pogubionych, co skrzętnie wykorzystali żużlowcy gości. Panowie w zielono-białych kevlarach przejęli inicjatywę od pierwszego biegu i nie oddali prowadzenia do samego końca. Na Stadionie Olimpijskim w szeregach przyjezdnych fruwał przede wszystkim Kacper Woryna. Odkąd do jego teamu dołączył uznany w środowisku Rafał Lewicki, to Polak jest zupełnie innym zawodnikiem. Zawodnikiem, który teraz chyba byłby w stanie skutecznie powalczyć w cyklu Grand Prix. Postronni kibice na pewno żałują tego, że dziką kartę na rundę we Wrocławiu otrzymał Gleb Czugunow, bo na przykład wcześniej wspomniany Woryna na pewno narobiłby większego zamieszania w pozytywnym tego słowa znaczeniu. A tak Rosjanin z naszym paszportem wciąż wozi ogony i mecz z częstochowianami zakończył z "imponującą" liczbą trzech punktów. Podopiecznych Dariusza Śledzia przy życiu utrzymywał głównie Maciej Janowski. Na szczęście u jednego z najlepszych Polaków jeżdżących obecnie po owalnych torach nie ma już śladu po poważnym upadku w Krośnie. Wyzdrowiał też chyba Tai Woffinden, który wycofując się z zawodów w Cardiff wystraszył fanów ze stolicy Dolnego Śląska. W niedzielę z jego strony nie było co prawda petardy, lecz 14 "oczek" licząc bonusy to naprawdę solidny wynik. Tercet Janowski - Woffinden - Bewley ku rozpaczy miejscowych kibiców sam meczu nie wygrał. zielona-energia.com Włókniarz w końcówce zachował więcej krwi i ostatecznie wypracował sobie dwupunktową zaliczkę przed rewanżem. Wygrana, wygraną, ale najważniejsza jest postawa ciut słabiej spisujących się w tym roku zawodników. O ile znów pod prysznic po jednym biegu udał się Jonas Jeppesen, o tyle Bartosz Smektała przypominał człowieka ze złotych czasów Unii Leszno. Jeśli podobnie będzie spisywał się już do końca rozgrywek, to Motor Lublin musi trząść portkami. Rewanż odbędzie się już w najbliższą niedzielę o godzinie 19:15. Aby wyeliminować kombinowanie, dwa pozostałe półfinały rozpoczną się dokładnie o tej samej porze. Faworyt? Zdecydowanie częstochowianie, którym do strefy medalowej pozostał malusieńki kroczek. Czytaj też:Puściły mu hamulce. Wskazał winnych dramatu kolegiOto sekret ich sukcesu. To może dać im awans