Urodził się 13 lipca 1920 roku w Tomsku w azjatyckiej części Rosji. Miał dwa lata, gdy rodzina wróciła do kraju. Należał do pokolenia tych polskich sportowców, którym najlepsze lata zabrała wojna. Przed jej wybuchem syn łódzkiego robotnika zdobył w 1938 roku mistrzostwo Polski juniorów, grając w barwach miejscowego klubu WiMa (Widzewska Manufaktura). Po jej zakończeniu w 1945 roku grał już w finale czempionatu seniorów w Krakowie, gdzie uległ Józefowi Hebdzie. W kolejnych mistrzostwach w latach 1946-1950 był już niepokonany, zdobywając pięć indywidualnych tytułów. Reprezentował Polskę w Pucharze Davisa. W maju 1951 roku drużyna spotykała się w tych rozgrywkach ze Szwajcarią na wyjeździe. Skonecki, który w Zurychu wygrał obydwa swoje mecze singlowe, zdecydował się pozostać na Zachodzie. W stalinowskiej Polsce został okrzyknięty zdrajcą, zdyskwalifikowany, stracił legitymację klubową Legii Warszawa, został skazany na medialny niebyt. - Gdy nie wrócił do kraju, zmieszano go z błotem. Gazety jeszcze przez tydzień pisały o nim "zdrajca", "pachołek imperialistów" itd., a potem przez pięć lat absolutna cisza - nic o nim w polskiej prasie, zero. Został skreślony z listy obywateli - przypomina redaktor Andrzej Fąfara, który przygotowuje książkę o Skoneckim. Pierwsza połowa lat 50. była dla prekursora Wojciecha Fibaka okresem największych sukcesów na kortach Europy Zachodniej i nie tylko. W 1952 roku Skonecki został międzynarodowym mistrzem Indii, pokonując w finale Ramanathana Krishnana, późniejszego dwukrotnego półfinalistę Wimbledonu. Największe sukcesy odniósł w 1953 roku - triumfował w 13 imprezach, a w innych 10 wystąpił w finale. Wygrał m.in. prestiżowy turniej w Monte Carlo, pokonując w drodze do finału finalistę Wimbledonu Duńczyka Kurta Nielsena. W swoim szczytowym okresie był klasyfikowany w pierwszej piątce rankingu europejskiego. Wygrywał m.in. z tak znanymi tenisistami jak Australijczyk Ken Rosewall czy Włoch Nicola Pietrangeli. Skuteczny zwykle w pierwszej części sezonu, zyskał przydomek "postrachu wiosny". W sezonie 1954 pełnił też funkcję trenera reprezentacji Belgii w Pucharze Davisa. W atmosferze odwilży politycznej w 1956 roku zdecydował się wrócić do Polski. Oficjalna prasa nazwała go teraz repatriantem, a on ponownie zdobywał punkty dla reprezentacji w Pucharze Davisa. Ma na koncie zwycięstwo m.in. nad znanym później Rumunem Ionem Tiriacem. Nie udało mu się natomiast odzyskać tytułu mistrza kraju, chociaż jeszcze czterokrotnie wystąpił w finale, ostatni raz mając 41 lat. Halowe mistrzostwo zdobył, będąc jeszcze starszy. Łącznie we wszystkich konkurencjach (także debel i mikst) w mistrzostwach Polski triumfował 17 razy, a międzynarodowym mistrzem kraju był siedmiokrotnie. Jak grał? Pięknie. Redaktor Bohdan Tomaszewski, jego rówieśnik, tak o nim pisał w książce "Romantyczne mecze": "Przedstawiał na korcie wielce interesującą sylwetkę. Nie tyle myślę o stylu gry, ile o osobowości pełnej przeciwieństw, o rodzaju aktorstwa. O gestach, sposobie reagowania na powodzenie i niepowodzenie. Chodzi po prostu o sposób przeżywania własnej walki". W powojennych edycjach plebiscytu "Przeglądu Sportowego" na najlepszego sportowca Polski trzykrotnie plasował się w dziesiątce. W czasach występów na Zachodzie nie mógł się w niej znaleźć, a w 1953 roku plebiscyt... anulowano, gdyż władze obawiały się wysokiej pozycji nieuznawanego w kraju tenisisty. W 1965 roku Skonecki, już legalnie, wyjechał na kontrakt do Austrii, gdzie pracował z czołowymi tenisistami, m.in. Hansem Karym, był trenerem klubowym, prowadził szkółki tenisowe. Osiedlił się w Wiedniu, gdzie mieszkał do końca życia. Zmarł 12 czerwca 1983 roku. Historia wybitnego tenisisty, choć w Polsce w pewnych okresach przemilczanego, wcale się na tym nie kończy.