Mało kto pamięta, ale kiedy zakończenie kariery ogłosiła Ashleigh Barty niewiele zabrakło do tego, by liderką światowego zestawienia nie została Iga Świątek, a właśnie Paula Badosa. Kluczowy był wtedy turniej WTA w Miami. Gdyby Hiszpanka go wygrała, a Polka pożegnała się z rywalizacją szybko (w pierwszej rundzie), to właśnie ona zasiadłaby na tenisowym tronie. Historia potoczyła się jednak zgoła inaczej. To nasza tenisistka niepodzielnie dominuje, podczas, gdy Hiszpanka od tamtej pory zachwycała już bardzo rzadko. Z powodu problemów zdrowotnych osuwała się w rankingu, a w maju tego roku wyglądowała nawet na 140. pozycji. Trudno było wierzyć, że taki stan rzeczy może szybko się zmienić - na zwycięstwo w turnieju najwyższej rangi czekała bowiem aż od stycznia 2022 roku i niewiele wskazywało na to, że prędko sięgnie po kolejny. Aż nadszedł sierpień i zmagania w Waszyngtonie, które miały być dla niej wielką szansą. Paula Badosa zaczęła od 6:1. Potem rozgorzałą bitwa Badosie udało się wedrzeć do finału, po drodze odprawiając między innymi Emmę Raducanu - kolejną gwiazdę będącą na zakręcie. W meczu o tytuł 26-latka trafiła na Czeszkę, Marie Bouzkovą. Po pierwszym secie wydawało się, że demony uda się odgonić - po porywającej grze zapisała na swoje konto wynik 6:1. Potem zaczęły się jednak schody. Rywalka się nie poddała i w drugiej partii zawiesiła poprzeczkę bardzo wysoko. Gra toczyła się "gem za gem", bez przełamania aż do stanu 5:4 i serwisu Hiszpanki. Wtedy to Bouzkova miała dwie szanse na przełamanie i jedną z nich wykorzystała. Doprowadziła do wyrównania (6:4). O wszystkim rozstrzygnąć miał set trzeci. Ten znów był wojną nerwów. Badosa na starcie przełamała, ale przeciwniczka błyskawicznie odrobiła stratę. Ponownie 26-latce ta sztuka udała się przy stanie 2:2, ale tym razem wypracowanego zapasu już nie wypuściła. Wygrała partię 6:4, zapisując na koncie czwarty tytuł w zawodowej karierze. O tym, ile dla niej znaczy najlepiej świadczyła reakcja. Padła na kort, ukryła twarz w dłoniach i zaczęła płakać.