Łukasz Gikiewicz: Zżera Legię, niszczy pomnik, a Raków? Gra swoje
Zastanawiałem się, na kogo najbardziej wpłynie zamieszanie związane z przenosinami Marka Papszuna do Legii Warszawa. Tymczasem tych, których powinno ruszyć najmocniej, nie dotyka niemal wcale.

Mowa o drużynie Rakowa Częstochowa, która w tej sytuacji miałaby doskonałe alibi na swoje niepowodzenia. Zostawiona. Opuszczona. Niechciana. Niczym dryfujący statek, którego kapitan już nie chce prowadzić, bo marzy o tym płynącym obok. Tymczasem przemierza kolejne przeszkody w świetnym stylu, jakby zrzuciła z siebie niepotrzebny ciężar.
Wiem, wiem, to też pewnie zasługa Marka Papszuna, który nie poszedł spać na mostku, tylko nadal trzyma ster - niemniej fakty są takie, że odkąd na dobre rozwinęła się ta saga, w której do pieca najwięcej dołożył sam trener na konferencji prasowej, Raków wygląda lepiej. Dużo lepiej. Ciągle wygrywa.
"Legia chce, bym został jej trenerem, a ja chcę być trenerem Legii", powiedział przed meczem z Rapidem Wiedeń, który "Medaliki" wygrały 4:1. Takim samym rezultatem częstochowianie pokonali na wyjeździe Arkę Gdynia. Teraz we Wrocławiu ograli Śląsk w ramach Pucharu Polski i zameldowali się w ćwierćfinale.
Raków jest jedyną polską drużyną w pierwszej ósemce fazy ligowej Ligi Konferencji. Zrinski u siebie, Omonia na wyjeździe - taki terminarz sprawia, że bezpośredni awans do 1/8 finału, bez baraży, to możliwy scenariusz. W Ekstraklasie ma tylko dwa punkty straty do podium.
Taki sam dystans punktowy ma Legia Warszawa - co prawda nie straty, a przewagi, ale nie do podium, a nad strefą spadkową. Jeśli przegra pozostałe dwa mecze, oba z Piastem Gliwice, najpewniej spędzi w niej zimę. Czarny scenariusz, z kategorii science-fiction?
Legia może mieć tylko gorzej. "Wymyka się z rąk"
Nie do końca, bowiem Legia to najgorszy zespół Ekstraklasy w listopadzie. W trzech meczach zdobyła dwa punkty. Tabelę od 1 października też zamyka, z sześcioma meczami bez zwycięstwa. Na ostatnich 12 spotkań we wszystkich rozgrywkach, wygrała tylko jedno - z najsilniejszym rywalem, Szachtarem Donieck w Krakowie.
W tym czasie odpadła z Pucharu Polski, a gdyby nie te dwie bomby Rafała Augustyniaka, mogłaby się już żegnać z Ligą Konferencji. Szanse na mistrzostwo Polski, które było głównym celem na ten sezon "Wojskowych", topnieją z każdą kolejką.
Marek Papszun miał być dla Legii zbawieniem. Jedynym lekarstwem na recepcie. Niestety dla stołecznego klubu, im dłużej trwa przeciąganie liny na linii Warszawa - Częstochowa, tym gorzej dla Legii. Sezon 2025/2026 wymyka im się z rąk.
Dla samego Papszuna to też niekomfortowa sytuacja, bowiem jego pomnik pod Jasną Górą z każdym dniem ma coraz więcej rys. Te zwycięstwa trochę wyhamowały falę niechęci do trenera, ale nie powstrzymują rozczarowania. Raków dał mu wszystko, z wzajemnością, razem przeszli podróż z otchłani niższych lig na sam polski szczyt.
Nikt - nawet jeśli wiedział o zamiłowaniu Papszuna do stołecznego klubu - nie przypuszczał, że ta piękna droga będzie miała taki brzydki koniec.
Głównie przez to, że przenosiny odbywają się w takich okolicznościach. Kibice Rakowa mają prawo czuć się oszukani, a nawet zdradzeni. Ta osładzana zwycięstwami rozprawa rozwodowa też trwa dla nich za długo. Na tej samej zasadzie, że humanitarniej jest w jednym miejscu odciąć kotu chory ogon niż go kroić na talarki. Zgaduję, że woleliby już zacząć nową erę, z nowym trenerem. Patrzeć w przód zamiast rozdrapywać rany.
Legia dla Marka Papszuna jest natomiast niczym pierwsza miłość, która nigdy nie zardzewiała, a dla której zostawia żonę. Jeśli ktoś w niezbyt romantycznych okolicznościach będzie doszukiwał się romantycznej historii, to na pewno ją tu znajdzie. Uczucia do klubu z Warszawy nigdy pochodzący z niej trener się nie wyparł. Za młodu jeździł na mecze, również wyjazdowe. Całe życie jest związany ze stolicą lub okolicami: grał w Tarchominie, prowadził kluby z Białołęki, Targówka, Łomianek, Ząbek, Nowego Dworu Mazowieckiego czy Legionowa.
Być może Łazienkowska 3 to jego miejsce na ziemi. Będąc długowiecznym w Częstochowie, pewnie marzył o takim samym statusie w Warszawie. W Rakowie "przeszedł grę", w Legii czekają go nowe wyzwania. Warunki ma do tego nieco lepsze: przede wszystkim stadion, ale też LTC, magia stolicy, setki tysięcy kibiców i europejskie ambicje, z jednocześnie przyziemnym, acz atrakcyjnym celem: odzyskanie po kilku latach mistrzostwa kraju.
To skończy się albo wielkim sukcesem, albo wielką klapą. Nic pomiędzy. Zbyt duży wpływ na sport ma lub chciałby mieć Papszun, za wiele zmieni się pod jego modłę, by jego kadencja miała przejść niezauważona. Ale Legia nie ma wyjścia. Jeśli chce przestać odbijać się od ściany do ściany, musi mu zaufać. Dać czas. Pozwolić pracować, czyli pozwolić też na błędy, których po drodze pewnie nie zabraknie. Zdarzą się porażki. Pytanie, czy stołeczny klub stać na to, by je wytrzymać.
















